CXXXII. Liczni wrogowie

121 13 3
                                    

Zaciskałam dłoń jakby od tego zależało wszystko. 

Istniała szansa, że właśnie tak było, szczególnie jeśli mówić o mojej definicji "wszystkiego" co jeszcze przy mnie pozostawało - bowiem trzymałam przy sobie skutecznie mojego ukochanego i pośród kompletnej ciemności, po omacku i z zerowym wyczuciem, podążałam do przodu, próbując być nie tylko zwinna, ale i maksymalnie cicha.

Szło mi to beznadziejnie, dziesiątki razy się potykałam i setki razy wydawało mi się, że kolejny krok skutkować będzie nagłym spadkiem w dół, tym razem niezakończonym już na tyle szczęśliwie, o ile tak można było nazywać naszą kąpiel w zalanym cmentarzysku.

Wszakże, nie można było liczyć na tyle pomyślności. Dopatrywanie się w naszej zgubnej sytuacji, gdzieś w wielkiej plątaninie korytarzy, było w ogóle abstrakcyjnym wnioskiem. Dawno już się zgubiliśmy w tym terenie, mimo że chłopak na pewno pokładał w mnie nadzieje.

Niestety bez zielonego światła i ze świadomością iż za nami pozostawał ktoś, z kim spotkanie byłoby nie tylko niepożądanego, ale i horrendalnie ryzykowne - osobiście już dawno zbłądziłam.

Co najciekawsze - w tym przeświadczeniu i obawie wcale nie kryła się Belkis, której obecności w pobliżu także mogliśmy się spodziewać, ale akurat to nie jej pisk czy stęk słyszeliśmy z daleka. To był ryk, innej istoty również okrytej przekleństwem nieśmiertelności.

Gorzej, że zdawało nam się iż niejedna postać go wydawała.  Byłam jednocześnie przekonana, że mnie osobiście zdarzyło mi się z tym dźwiękiem wielokrotnie skonfrontować podczas przemierzania dzikich ostępów północy, zaklinając fakty i zażarcie wmawiając sobie, że to wilki lub inne mniej groźne istoty.

Grubo się wówczas myliłam i do dziś wspominałam zakrwawione ciało Eustachego, którego obecny stan mimowolnie wkradał mi się na myśli.

Zostawiliśmy go z Julią w dramatycznej sytuacji daleko na zachodzie kraju. Wiele mogło się tam wydarzyć i raczej nie spodziewałam się niczego pomyślnego. Bo jak rozległemu złu byli w stanie przeciwstawić się wyłącznie w trójkę?

W tym miejscu pozostawały mi tylko domysły, na temat tego czy z Tirianem znaleźli jakieś dobre wyjście, podczas gdy my wybraliśmy kierowanie się moją fanaberią i poszukiwanie czegoś co równie dobrze mogło ściągnąć tragedię, okazać się zupełnie niepotrzebne lub w ogóle ugrząźć pod zawaloną jaskinią. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę, jak głupie było moje postępowanie, jednakże nie byłam w stanie już tego zmienić.

Wstrzymując oddech i próbując nie dyszeć przesadnie z powodu ograniczonego tlenu, mogłam jedynie brnąć w to dalej, albo się poddać, trafić do Międzylesia i zobaczyć co czekało na mnie po drugiej stronie.

Co stało się z dziadkami, Łucją, a w szczególności Piotrkiem, którego ręki nie udało mi się chwycić w momencie gdy być może najbardziej tego potrzebował... Pewnie w innych, nieco przyjemniejszych okolicznościach, siedziałabym właśnie w kącie nie mogąc wyzbyć się wyrzutów sumienia.

Tymczasem pozostawało mi ściskanie dłoni chociaż tego drugiego z Pevensie - co nie wiedziałam czy było przejawem palącej miłości czy raczej obietnicą złożoną o świcie jego starszej siostrze.

Skutkowało to tym, iż po omacku próbowałam przedostać się jak najdalej, licząc przy tym że przypadkiem uda mi się trafić w rozpaczliwie poszukiwane miejsce i przy okazji nie wykonać jednego niepożądanego kroku sprawiając sobie lub co gorsze - jemu - jeszcze większą krzywdę.

W obliczu wyczuwalnego zagrożenia, nie odzywaliśmy się do siebie. Nie mówiliśmy niczego, nawet przekleństwa powstrzymując gdy po raz kolejny zderzaliśmy się z ścianą, zbijaliśmy guzy czy masakrowaliśmy małe palce stóp, w momencie gdy wolnymi rękoma nie nadążaliśmy natrafić na wszystkie przeszkody na naszej krętej drodze.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz