Zaciskałam dłoń jakby od tego zależało wszystko.
Istniała szansa, że właśnie tak było, szczególnie jeśli mówić o mojej definicji "wszystkiego" co jeszcze przy mnie pozostawało - bowiem trzymałam przy sobie skutecznie mojego ukochanego i pośród kompletnej ciemności, po omacku i z zerowym wyczuciem, podążałam do przodu, próbując być nie tylko zwinna, ale i maksymalnie cicha.
Szło mi to beznadziejnie, dziesiątki razy się potykałam i setki razy wydawało mi się, że kolejny krok skutkować będzie nagłym spadkiem w dół, tym razem niezakończonym już na tyle szczęśliwie, o ile tak można było nazywać naszą kąpiel w zalanym cmentarzysku.
Wszakże, nie można było liczyć na tyle pomyślności. Dopatrywanie się w naszej zgubnej sytuacji, gdzieś w wielkiej plątaninie korytarzy, było w ogóle abstrakcyjnym wnioskiem. Dawno już się zgubiliśmy w tym terenie, mimo że chłopak na pewno pokładał w mnie nadzieje.
Niestety bez zielonego światła i ze świadomością iż za nami pozostawał ktoś, z kim spotkanie byłoby nie tylko niepożądanego, ale i horrendalnie ryzykowne - osobiście już dawno zbłądziłam.
Co najciekawsze - w tym przeświadczeniu i obawie wcale nie kryła się Belkis, której obecności w pobliżu także mogliśmy się spodziewać, ale akurat to nie jej pisk czy stęk słyszeliśmy z daleka. To był ryk, innej istoty również okrytej przekleństwem nieśmiertelności.
Gorzej, że zdawało nam się iż niejedna postać go wydawała. Byłam jednocześnie przekonana, że mnie osobiście zdarzyło mi się z tym dźwiękiem wielokrotnie skonfrontować podczas przemierzania dzikich ostępów północy, zaklinając fakty i zażarcie wmawiając sobie, że to wilki lub inne mniej groźne istoty.
Grubo się wówczas myliłam i do dziś wspominałam zakrwawione ciało Eustachego, którego obecny stan mimowolnie wkradał mi się na myśli.
Zostawiliśmy go z Julią w dramatycznej sytuacji daleko na zachodzie kraju. Wiele mogło się tam wydarzyć i raczej nie spodziewałam się niczego pomyślnego. Bo jak rozległemu złu byli w stanie przeciwstawić się wyłącznie w trójkę?
W tym miejscu pozostawały mi tylko domysły, na temat tego czy z Tirianem znaleźli jakieś dobre wyjście, podczas gdy my wybraliśmy kierowanie się moją fanaberią i poszukiwanie czegoś co równie dobrze mogło ściągnąć tragedię, okazać się zupełnie niepotrzebne lub w ogóle ugrząźć pod zawaloną jaskinią. Coraz wyraźniej zdawałam sobie sprawę, jak głupie było moje postępowanie, jednakże nie byłam w stanie już tego zmienić.
Wstrzymując oddech i próbując nie dyszeć przesadnie z powodu ograniczonego tlenu, mogłam jedynie brnąć w to dalej, albo się poddać, trafić do Międzylesia i zobaczyć co czekało na mnie po drugiej stronie.
Co stało się z dziadkami, Łucją, a w szczególności Piotrkiem, którego ręki nie udało mi się chwycić w momencie gdy być może najbardziej tego potrzebował... Pewnie w innych, nieco przyjemniejszych okolicznościach, siedziałabym właśnie w kącie nie mogąc wyzbyć się wyrzutów sumienia.
Tymczasem pozostawało mi ściskanie dłoni chociaż tego drugiego z Pevensie - co nie wiedziałam czy było przejawem palącej miłości czy raczej obietnicą złożoną o świcie jego starszej siostrze.
Skutkowało to tym, iż po omacku próbowałam przedostać się jak najdalej, licząc przy tym że przypadkiem uda mi się trafić w rozpaczliwie poszukiwane miejsce i przy okazji nie wykonać jednego niepożądanego kroku sprawiając sobie lub co gorsze - jemu - jeszcze większą krzywdę.
W obliczu wyczuwalnego zagrożenia, nie odzywaliśmy się do siebie. Nie mówiliśmy niczego, nawet przekleństwa powstrzymując gdy po raz kolejny zderzaliśmy się z ścianą, zbijaliśmy guzy czy masakrowaliśmy małe palce stóp, w momencie gdy wolnymi rękoma nie nadążaliśmy natrafić na wszystkie przeszkody na naszej krętej drodze.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...