Wpatrywałam się jak trumna stopniowo zjeżdża w dół i jakoś właśnie w tym momencie dopiero zrozumiałam jak zupełnie nie akceptowałam takiej wizji rzeczywistości. Do tej pory chyba nie docierała do mnie świadomość tego co się wydarzyło. Nie rozumiałam... Tak zwyczajnie, czysto ludzko.
Niezależnie od tego jak bardzo nie dogadywałam się z Grzegorzem, jak wiele przykrości mi sprawił, jak często i umyślnie rzucał mi kłody pod nogi i utrudniał życie, chociażby gdy zmusił mnie do nagłego wyjazdu z Londynu - nie zmieniało to nic w kwestii tego, że miałam go za dziadka, z którym mogłam zamienić słowo gdy zaczęłam mieć już coś do powiedzenia... Tak właściwie to jedynego.
Bo tych ze strony mamy nigdy nie miałam okazji chociażby poznać, a babcia przecież od lat była co najwyżej widmem dawnej siebie.
Tak właściwie to przecież Grzegorz Ricards w ostatnich latach był praktycznie jedyną osobą, która trudziła się abym miała co włożyć do ust, a jednocześnie bym się edukowała, bym nie stała w miejscu, żebym mogła kiedyś wyrosnąć na człowieka. Takiego, który jakkolwiek sobie poradzi, gdy jego zabraknie, co właśnie tragicznie się stało.
Oczywiście, że był wyjątkowo oziębły, surowy, a czasem wręcz nieczuły, ale uważałam że do niedawna stanowił jedyną pewną część mojego życia. Utożsamiałam go z takim aniołem stróżem, który choć wielokrotnie okrzyczał mnie za błahostki i traktował bez minimum pobłażliwości, to niezaprzeczalnie był taką ścianą, którą wiedziałam że mam za sobą i w ostateczności ta choć spróbuje mnie wesprzeć.
Nigdy mnie nie przytulił, chyba nawet nie podał ręki, ale zawsze trzymał za kołnierz i naprowadzał na jakąkolwiek odpowiedniejszą ścieżkę...
A teraz po prostu go nie było, straciłam swoją ostatnią z podstaw dziecięcego życia, a przy tym nie zdążyłam nawet się z nim pożegnać... Paliło mnie to, jak bardzo to zbagatelizowałam...
I jedyne co mogło mnie w tym jakkolwiek pocieszać, to fakt że pogrzeb przynajmniej miał ładny, dobrze zorganizowany, opływający w pieniądze, które pożyczyła, a raczej podarowała nam ciotka Elżbieta, obecnie łkająca tuż obok mnie z wyczuwalnym, podobnym żalem co do jej stosunków z bratem...
Patrząc na jej drżące w lekkim tiku ciało i wyłapując każde z powściągań nosem, tak dobitnie zdałam sobie sprawę jak przerażające jest to, że upływ czasu i niezmienność pewnych decyzji rozumie się dopiero za późno - gdy już nic nie można zrobić, niczego naprawić. No bo jak zmienić kilkadziesiąt lat niemych kłótni, gdy najbliższy jest już zimny jak kamień i właśnie opuszczany jest linami w ciemny i zimny dół w swoją ostatnią z podróży?
Czułam jak łzy rozpoczęły zbieranie się w kącikach moich oczu, a ścisk w gardle zaczął się wyraźnie nasilać... Pierwszy raz podświadomie dałam sobie przyzwolenie na chwilę słabości ze względu na wszystko co w te zaledwie parę dni się zmieniło. Do tej minuty próbowałam działać nadzwyczaj trzeźwo i odpowiedzialnie, zadbać o wszystko co konieczne, dopełnić formalności i nie myśleć - albo raczej nie czuć.
W takim miejscu jednak najsilniejsza osoba, dostrzega swoją pełną człowieczeństwa kruchość...
Co w moim przypadku dość niespodziewanie równało się to z objęciem przez pewne ramię i przyciągnięcie do ciepłego, dość dobrze rozbudowanego ciała, z którego dotykiem jeszcze niekoniecznie się oswoiłam.
Nie zaprotestowałam, bo nieważne jak chciałabym się wzbraniać - bardzo tego potrzebowałam, choć poluzowało mi to hamulce i zmusiło do szczerości w kwestii moich uczuć. Reakcje organizmu były zdecydowanie trudniejsze do powstrzymania, a zwłaszcza natężenie łez.
Uniosłam wzrok by spojrzeć na brata, który zauważył całe ciążące na mnie zmartwienie, odkrył pękającą właśnie maskę i zdecydował się mnie wesprzeć, przy okazji podnosząc dłoń i zgarniając kosmyk moich drażniących i dość krótkich włosów gdzieś pozornie za moje ucho. Chciałam się uśmiechnąć, podziękować, jakoś docenić jednak chyba nie bardzo potrafiłam - zamiast tego jakkolwiek spróbowałam odwzajemnić jego gest i podarować mu choć odrobinę czułości - tego rodzinnego ciepła, którego zabrakło u nas przez lata.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...