XCI. Fałszywe rycerstwo

293 16 38
                                    

— Postawa. — powiedziałam wyraźnie, zaraz wykonując dość prędki krok, a zaraz po nim sprawny ruch przed siebie, wyprowadzając do z górnej pozycji ułożenia dłoni. — Postawa. I patrz na przeciwnika. Przewiduj. — powtórzyłam już chyba po raz dziesiąty, czując się przynajmniej konkretnie rozczarowana, tym co musiałam w tych warunkach dostępować.

Miałam wrażenie, że ona wcale mnie nie słucha albo bardzo nie chce się tego nauczyć, co w jakiś poważniejszych warunkach prowadziłoby do tego, że przyjęłaby między żebra już dobre kilkanaście ciosów. Do tej pory wiedziałam, że dziewczyna była bezbronna, ale nie sądziłam że aż tak. W obliczu tego co widziałam w tym momencie, dawanie jej chociażby sztyletu, było kompletnie głupim ruchem i jedynym co tym osiągnęłam, to odebranie sobie jednej z broni, która mogła się przecież przydać w jakiejkolwiek sytuacji bardziej niż w jej nieporadnych, drobnych rączkach.

Dostałyśmy od Teussa całkiem niezłą zbierankę uzbrojenia. Nie wiedziałam skąd w tak krótkim czasie zdołał to ukraść, jednak jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło i z radością przywdziałam na siebie cokolwiek więcej niż ten podkoszulek, aczkolwiek ciężkość pełnej zbroi, nawet pozornie lekkiej w wykonaniu o mało mnie nie załamywała - nie wspominając już o Luizie, która była za niska wzrostem jak i za delikatna posturą na to co otrzymała i praktycznie się w tym zatapiała.

Byłyśmy podobnie chude, jednakże ja liczyłam parę cali więcej co akurat dawało mi w tym przypadku przewagę, tak samo jak robiła to niezaprzeczalnie lepsza kondycja i zaangażowanie w nieprzewracaniu się w obliczu tego wyzwania.

Nie wiedziałyśmy jak będzie wyglądać nasza podróż ku odnalezieniu naszych przyjaciół, dlatego gdy zobaczyłam jak Teuss podawał Luizie komplet broni, zdecydowałam że wypadałoby aby chociaż potrafiła jakkolwiek się z nią prezentować, a w ostateczności użyć, co znowu prowadziło mnie do idiotycznego złudzenia, że nie zostanie skierowane przeciwko mnie. Moja wiara w drugiego człowieka i to tak poddawanego moim wątpliwościom, była zdecydowanie przesadzona, a wszelkie założenia optymistyczne. W takich okolicznościach jednakże większego wyboru nie miałam.

W tym co tu się odbywało, czułam sporą dozę własnego zawodu i niezadowolenia, gdy próbowałam jakkolwiek nauczyć ją panować nad swoimi ruchami, czy chociaż wiedzieć jak należałoby się bronić przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Zabieranie jej całkowicie bezbronnej wprost do miejsca, dla którego najprawdopodobniej przybyliśmy do tego świata, nie wydawało się być najmądrzejsze, choć kompletnie nie wiedziałam co możemy tam zastać i czy wyjaśni to jakkolwiek wszystko co nam się przytrafiło, na tyle abym mogła kiedyś opowiedzieć o tym Piotrowi czy Łucji, bez stawiania w tej opowieści kolejnego miliona pytajników.

Chciałam aby tak było, bo niepewność wydawała mi się w tym najgorsza.

— Wół. — rzuciłam, wymieniając oczywiście jedną z podstawowych postaw i symulując ruch, tak aby mogła spróbować mnie wówczas zaatakować, ale prawdę powiedziawszy podnoszenie broni nawet obiema rękami sprawiało jej problem, mimo że była ona skonstruowana dla jednej kończyny. Nie spodziewałam się szczerze, że będąc arystokratką, aż tak pomijało się wszelaki ruch, który nie byłby gimnastyką. Przekonywałam się jednakże, że jakiekolwiek wyćwiczenie mięśni rąk to u niej nie istniało i nawet niewidomy zauważyłby, że za wiele z tego nie wyjdzie — To dach. Wół. — powtórzyłam, a widząc kolejną pomyłkę, pokręciłam głową, spoglądając na Teussa, który akurat na ten teatrzyk dał nam chwilę, aczkolwiek niewątpliwie uważał, że powinniśmy czym prędzej zmierzać w stronę pałacu, ku czemuś co wręcz podświadomie mnie stresowało.

Opuściłam ręce, czując się trochę bezsilnie, gdy jej miecz znowu brzdąknął, po tym jak podczas przekręcania go w dłoniach znowu jakoś jej się wyślizgnął. Byłam już bliska użyczenia jej któregoś z tych, które ja miałam jeśli jakkolwiek miałoby jej to pomóc, aczkolwiek niezaprzeczalnie te były cięższe, a przy tym mogły ściągnąć na posiadacza większe podejrzenia. Nie wiedziałam na ile spostrzegawczych i świadomych postaci mogliśmy natrafić, jednak niewątpliwie chociażby miecz Piotra Wielkiego był dość charakterystyczny i różnił się zupełnie od tego, który otrzymała dla pozorów Luiza. Tym bardziej raczej nietypowym mógł się okazać łuk i kołczan, które wciąż znajdowały się na moich plecach i w żadnym wypadku nie zamierzałam ich tu porzucać, choćby miało to na mnie sprowadzić coś niedobrego. Dla mnie był to zbyt duży sentyment, a dla Narnii symbol, który przecież pożyczyłam i we własnej głowie zarzekłam się, że oddam w stanie niepogorszonym, wykreślając fakt straty strzał, którą akurat załatał Teuss, jednakże przynosząc mi inne tego typu pociski, z zielonymi lotkami na końcach zamiast charakterystycznej narnijskiej czerwieni.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz