Widziałam wyłącznie bezkresną przerażającą ciemność... Całe moje ciało obiegał straszliwie nieprzyjemny i chłodny dreszcz.
Pomimo chyba długich prób, po prostu nie byłam w stanie zauważyć niczego poza mrożącą krew w żyłach ogromną niewiadomą, gdyż i otworzenie powiek graniczyło z cudem... A może robiłam to i nie przynosiło to żadnego skutku? Byłam w mroku? Albo straciłam wzrok?
Gdy tak sobie gdybałam, momentami odnosiłam nawet jakieś głupie wrażenie, że nadal znajdowałam się w jakimś dziwnym stanie i tak naprawdę wirowałam gdzieś pomiędzy przestrzenią o ile coś takiego w ogóle było jakkolwiek możliwe. Podświadomie jednak wiedziałam, że moja pozycja ustabilizowała się, a jedynie rozum płatał mi ciągle jakieś durne figle.
Zachowywałam się jak jakaś samotna i skołowana dusza wyrwana dość brutalnie, z własnego ciała... Pomimo to dokładnie czułam jak moja obolała głowa mocno wciąż pulsuje, tak jakby właśnie z wszystkich sił starała się jednak nie wybuchnąć. Zdawało mi się też, że kilka minut wcześniej ktoś pomógł mi kilkukrotnie grzmotnąć nią o zimny beton.
Wreszcie w ciemności zaczęłam dostrzegać jakieś dziwne i zdeformowane kształty... Błyski i wszelakie przebarwienia, kilkukrotnie przetoczyły się przez cały mój umysł, powodując jeszcze koszmarniejszy mętlik.
Wydawało mi się, że gdyby ktoś teraz jakoś zmusił mnie do powiedzenia jednego prostego zdania, nie podołałabym...
Cały świat okazywał się być jakoś mniej ważny niż dotychczas. Dźwięki, słowa, myśli, obrazy... W tamtym momencie nic nie było dla mnie, oprócz pięknego i tajemniczego odcienia brązu.
Nie mogłam ani wstać, ani zmusić się do czegokolwiek. Zaczynałam wierzyć, że umarłam i na wieki pozostanę na jakimś niezrozumiałym pustkowiu aktualnie przepełniającym się magicznymi barwami.
Gdzieś w całym zamieszaniu zaczęłam dostrzegać zarys twarzy, policzków, uszu, całej głowy... Nic jednak w żaden sposób mną nie poruszało... Aż do momentu gdy dostrzegłam oczy.
Dwie śliczne ciemnobrązowe tęczówki z delikatnymi przebłyskami w odcieniu miodu bądź bursztynu, uważanie się we mnie wpatrywały dosłownie przeszywając mnie całą.
Sparaliżowana czułam jak tracę resztki zmysłów pod wpływem intensywnego i jakby znajomego wzroku, który to teraz wręcz przekazywał mi jakąś historię...
Dźwięk wpadający do mych uszu zaczął się nasilać... Rozpoznałam natychmiast nierównomiernie rozbijające się falę, oraz towarzyszący temu skrzekot wiecznie irytujących morskich mew.
Tęczówki zaczęły stopniowo rozpływać się w nagle przebarwiającym się mroku, wraz z którym dopadło mnie poczucie zimna.
Szybko stwierdziłam, że to wszystko musi być naprawdę wybujałym i realistycznym sennym marzeniem, a ja zaraz zostanę praktycznie dosłownie zrzucona z łóżka przez często zbyt emocjonalnie podchodzącego do sprawy dziadka Grzegorza.
Oczywiście nie byłam głupia, a przynajmniej nie aż tak bardzo jak to niektórym się wydawało i przez wszystkie doznania, natychmiast rozpoznałam, że muszę znajdować się naprawdę całkiem blisko morza... Wiem - światłe spostrzeżenie, w końcu fakty mówiły same za siebie.
Wszystko to jakoś tak, natychmiast na moją myśl przywiodło mój wówczas dziecinny i beztroski wyjazd z rodziną nad wielki zbiornik wodny, właściwie to otaczający brytyjską wyspę.
Mimowolnie rozpłynęłam się, wspominając ostatnie lata przed wybuchem drugiej wojny światowej, kiedy jako jeszcze szczęśliwe dziecko żyłam w Londynie, z pełną i jak mi się zdawało całkowicie normalną rodziną.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...