CXXXIX. Odnalezione piórko

121 11 6
                                    

Spowalniające się bicie jego serca i malejący ucisk na mojej dłoni stanowiły tykający zegar wybijający najstraszniejszy w moim życiu rytm. Traciłam dech, czując jak od roku zatrzymywane łzy właśnie ogarnęły moje policzki, zmywając sobą wszystkie maski jakie udało mi się na nie nałożyć.

Odwrotu już nie było. To był koniec.

Ostatnie sekundy jego życia, ostatnie drżenia ciała, tchnienia i niewyraźny ruch warg, z którego bardziej niż usłyszałam to zrozumiałam, swoje imię. Oczywiście, że w tej wyjątkowej formie, charakterystycznej dla niego i naszej relacji, co doprowadzało mnie do kompletnego braku kontroli nad czymkolwiek i jeszcze gwałtowniej narastającego bólu, który z kolan próbował ściągnąć mnie na parkiet.

Tak aby upaść, legnąć ciałem przy tym jego i po prostu skończyć to wszystko, bo dochodziłam do wniosku że faktycznie wszystko było na marne i nie zdołałam uratować wszystkich, których kochałam.

W tym momencie odnosiłam wrażenie, że nie zdołałam nikogo.

Wygrałaś. usłyszałam znienacka, sprawiając że oderwałam wzrok od jego powoli drętwiejącego ciała, które wciąż trwało na skraju, które konało, a jednocześnie wciąż przyciskało jedną z moim do jego klatki piersiowej.

Zobaczyłam ją, okrytą wyjątkowo małą pewnością siebie i majestatem, wręcz zatrwożoną tym co miało miejsce, rozumiejącą wreszcie gdzie to wszystko prowadziło i wiedzącą, że w tym momencie nie było już innych opcji.

Dopięłam swego triumfu, ale jaką ceną?

Zatracając Narnię, swoją rodzinę, przyjaciół, osoby którym życzyłam jak najlepiej, nieznajomych sobie i wrogów. Wszystkich, za jedno serce. Można byłoby rzec, że lodowe - choć wolałabym mówić... Kryształowe.

Dłoń wręcz automatycznie mi się wyprostowała, zachęcając mnie do zwieńczenia tego wszystkiego. Do wykonania ciosu, ostatniego kroku, elementu zwieńczającego i kończącego cierpienia. Moje? Jego? Kraju, który zniszczyłam?

Wyszarpałam broń niewątpliwie powodując wypływ większej ilości krwi - nie zważałam na to, może o to przecież mi chodziło. O kres.

Mentalny, fizyczny i wszelaki ból rozszedł się po całym moim ciele powodując zobaczenie we własnej dłoni całej energii życiowej, całego sensu tego wszystkiego i finału syfu, w którym żyłam.

Nie myślałam. Teraz było mi już wszystko jedno, sprawa sama musiała się rozsądzić.

Złapałam odzyskane kryształowe serduszko w dłoń, wykupując tak swoje życie. Podczas gdy w drugiej, wciąż trzymałam kończące się jego...

Aż do momentu gdy poczułam gwałtowny ruch, ścisk, zdawałoby się  ostatni tik, czy odruch.

Jakieś drzwi wówczas trzasnęły.

Taki, który wedle nieznanego mi elementu planu opierał się na wciągnięciu mi dłoni pod warstwy jego ubrań, za pazuchę i w stronę serca gdzie ugodzony do tej pory drugą ze swych kończyn się tam dociskał, co w podejrzeniu miało służyć odruchowej próbie zatamowania intensywnego upływu krwi.

Nieoczekiwanie nie był to jedyny powód. Najwyraźniej nawet w momencie swej oczywistej śmierci Ehor działał instynktownie i całkowicie w imię mojego dobra.

Fakt o tym na wskroś mnie przedarł, pokrewnie jak piskliwy, w tym furiacki krzyk wiedźmy, która przecież do głupich nie należała i zrozumiała jakie okoliczności miały miejsce tuż po tym gdy po tylu wyrzeczeniach i kłamstwach wreszcie ofiarowała na moje ręce upragniony naszyjnik. Oczekiwała ode mnie pełnej lojalności, uważając że zmuszając mnie do krzywdy na Ehorze była górą. Myślała, że poddam się jej warunkom i w bezsilności nie zdołam przekręcić zdarzenia na swoją korzyść. Miała przecież rację, gdyż rozbiła mnie skutecznie i doszczętnie.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz