CXXV. Karkołomna wiara

121 17 6
                                    

— Nie żyjesz. — oświadczyłam trzymanym przedmiotem dość wyraźnie szturchając towarzyszkę w szyję. Spotkało się to z niezadowolonym westchnięciem i miną bliską tej, którą trafnie opisywałam ją przez całe lata.

Frustrowała się. Nie lubiła przegrywać, może nawet nie potrafiła tego robić, choć w ostatnim czasie zmuszona była przełykać zgorzknienie i udawać, że nie godziło to w jej ambicje. Obrażanie w końcu w niczym nie pomagało, a ja definitywnie nie zamierzałam jak niektórzy biegać za nią i przepraszać. Zwłaszcza, że jedyne co robiłam to traktowałam ją poważnie i nie dawałam żadnych forów stanowiąc realne ryzyko.

W dodatku w tej sprawie przodował jej interes i dla własnej przyjemności nie uczyłam jej podstawowych kroków, ruchów i odpowiedniego postępowania w obliczu walki mieczem czy jakiejkolwiek samoobrony, bo w tym przerobiłyśmy już chyba wszystkie możliwe scenariusze, spędzając w ten sposób właściwie każdy możliwy dzień. Konkretnie to weekendami ganiałyśmy się po rezydencji, a w tygodniu przypadkowo uszkadzałyśmy rzeczy w mieszkaniu, które ta otrzymała w spadku.

Czemu w ogóle?

Niekoniecznie wiedziałam, ale końcem września Luiza Lancaster stanęła w progu mojego domu po dość długim czasie ciszy z jej strony. Poprosiła wówczas, abym pomogła zebrać się jej do kupy. Za cel postawiła sobie pozbawienie się wad, które miała. I tu nie tych charakteru, a jej sylwetki i siły, przeradzając jej słabości w coś zdecydowanie mocniejszego, w coś czego namiastka już raz uratowała mi życie wtedy w ciemnej jaskini gdy dyszała nade mną wężowa królowa podziemi.

Od wizyty w więzieniu nieszczególnie z nią rozmawiałam. Nie chciała tego. Potrzebowała czasu, oddechu, prywatności, choć momentami myślałam iż na dobre zamknęła się na świat i wróci do którejś z gorszych wersji jej samej. Szczególnie gdy stanowczo odsunęła od siebie Piotrka - swojego dobrego ducha i jednocześnie - pierwszą a także ostatnią osobę, która była na tyle chętna by biec do niej, i próbować przekonać do współpracy.

Nie wiem co Luiza ostatecznie wykreowała sobie w głowie, aczkolwiek jej całe życie mocno się przewartościowało i zmieniło, gdy okazało że wszystko w co wierzyła do tej pory było zupełnym kitem, kłamstwem, marną inscenizacją, tajemnicą czy próbą zatuszowania, chyba nawet bardziej brutalną niż jakiej ja doświadczyłam, w końcu swoją prawdę mając w głowie i stopniowo odkrywając.

Wiedziałam, że nie mogła ścierpieć paru rzeczy. Tego że była owocem zła, braku miłości, potrzeby zarobku, majątku czy czegokolwiek czym kierowali się jej rzekomi rodzice... Niestety jeszcze mocniej wadziło jej to, że faktycznie w konkretnym wyborze okazała się tą gorszą opcją, kimś spisanym na straty, skreślonym, podarowanym potworowi na wychowanie, dla bezpieczeństwa, na zaś - bo tak było wtedy trzeba.

Jej całe życie zaprezentowało się jak mordęga, a przynajmniej pustostan oddalony od pozornie właściwszego miejsca - Narnii którą jej głębiej niepoznana matka i brat kochali nad życie. Najwyraźniej bardziej niż ją pozostawioną gdzieś tam daleko na łaskę kogoś do szpiku paskudnego.

Mimo to brak okazji poznania ich - kogoś o kim tyle słyszeli, komu cała tamta rzeczywistość tak wiele zawdzięczała. To, że to mi jej brat i matka byli bliżsi i obojga na swój sposób ze wzajemnością kochałam, również ponad wszystko ją gnębiło, szatkując najwrażliwsze sfery jej duszy. Gołym okiem dało się zauważyć, jak piekielnie denerwował ją ich brak, choć jednocześnie nie znosiła ich wyraźnie za to właśnie iż byli daleko, iż nie mieli z nią nic wspólnego. Drażniło ją to że Belkis wybrała tak a nie inaczej, a Ehor może wiedział o sprawach, a niczego z tym nie zrobił.

Wyszedł z tego jakiś zawiły paradoks.

Co miałby zrobić? Jak to zmienić? Przekroczyć niejasną granicę między światami i powitać ją jako ktoś jej bliski z innego wymiaru? Przecież to brzmiało nielogicznie, a w obliczu różnicy czasu i wieku doszłoby do tragicznych przesunięć, i jeszcze bardziej zagmatwanych kłopotów, ale mimo to nie mogła się wyzbyć tych domysłów. Przypuszczenia nie dawały jej spokoju, a w głowie pojawiały się pytania krążące wokół najoczywistszego; A co jeśli? Jak mogły potoczyć się losy całego narnijskiego świata, gdyby to ona, a nie jej brat trafiła wtedy za maleńkości do zaczarowanej krainy.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz