— Co ty właściwie jeszcze robisz? — usłyszałam zza siebie i prawie że podskoczyłam w miejscu, zderzając swoją głowę z zawieszoną półeczką. Jedyne co mnie uratowało to jakiś nigdy niespotykany u mnie fart, bo innego wytłumaczenia tu nie było. Zerknęłam po tym na brata z lekką pretensją, gdyż mógł mnie tak nie nachodzić, a po prostu odezwać się w momencie gdy wchodził do wielkiego pokoju. Po co było mu to skradanie się?
— Chcę aby było pięknie i idealnie. Jak tylko się da. — zauważył patrząc na mnie raczej to rozbawiony moim skrajnym stresem związanym z czymś tak błahym jak wazony, które przestawiałam. Powinien oberwać sztuczną trawą, której umiejscowienie nigdzie mi nie pasowało i kompletnie nie wtapiało się w klimaty świąteczne i to jak salon zjawisko się prezentował przez w głównej mierze moje starania. Oczywiście on, babcia czy pan Tomasz i Maciej mieli tutaj swój niemały udział, aczkolwiek większość aranżacji była moja.
Choinka, łańcuchy, lampeczki, ozdoby w dużej mierze stworzone własnoręcznie. Zrobiłam wszystko aby szczególnie to pomieszczenie wprost rozpierał świąteczny duch, zwłaszcza że to pierwszy raz od wielu lat kiedy jakkolwiek poważniej podchodziło się do tego tematu w mojej obecności. Ostatnie parę lat z Grzegorzem nie obchodziliśmy nawet tych dni, bo zwyczajnie nie mieliśmy za co, a wcześniejsze lata wojny zdecydowanie utrudniły nam korzystanie z świątecznych tradycji.
Miałam więc powód do ekscytacji, a stając się istotnym domownikiem rezydencji pragnęłam też aby wypadała ona jak najlepiej w oczach wszystkich... Choć czy może nie chodziło tutaj konkretnie o nich?
Digory już ponad miesiąc temu zapowiedział, że nie chciałby abyśmy nasz pierwszy, wspólny tak radosny czas przeżywali w tak małym gronie. Wysłał wówczas zaproszenia do naszych przyjaciół z Londynu, proponując wspólne obchody. Zaprosił Pevensie, ale co ważniejsze również ich rodziców jak i babcię - żonę odwiedzanego przeze mnie Piotra. Próbowałam także zasugerować zebranie moich bliskich z Oksfordu lecz nieszczególnie plan się ziścił przez to że tamci mieli też swoje rodziny, a przy tym ich wiek nieszczególnie pozwalał na tak samodzielne decyzje. Przykładowo rodzina Scrubb odmówiła spędzania tego czasu z prawie obcymi sobie ludźmi, więc do bliskich Julii nawet nie wysyłałam zapytania.
Niezmiennie jednakże właśnie oczekiwaliśmy na bardzo istotnych gości, aby wspólnie spędzić ten wieczór przedświąteczny, a jutrzejszy poranek w kuchni. Róża i Kornelia do tej pory z zaangażowaniem tworzyły jakieś cuda, ale od rana obie miały wolne i wybierały się do swoich domów. Podobnie zresztą Maciej, a jedynie starszy pan Tomasz i pani Małgorzata Macready zostawali z nami z racji braku innych bliskich. W końcu nikt w takim czasie, nie powinien być samotny i nawet nie pomyślelibyśmy o tym aby ich gdziekolwiek odsyłać.
Miało być rodzinnie i sympatycznie, co jakoś mnie przerastało i Janek ewidentnie to widział, gdy przynajmniej od paru dni ciągle sprzątałam, przestawiałam niektóre rzeczy kilkukrotnie i upewniałam się, że w przygotowanych dla nich pokojach magicznie nie zniknęła pościel, czy cokolwiek innego.
Chciałam chyba przesadnie bardzo wyjść na dobrą panią domu, bo choć moja babcia poczuwała się do tej roli, ustępowała mi widząc ile to dla mnie znaczyło.
24.12.1947 Dom Profesora Kirke
— Jest pięknie i idealnie. Cały dom wygląda lepiej niż przynajmniej przez ostatnie pięćdziesiąt lat. — zapewnił mnie wreszcie, podchodząc trochę bliżej i sięgając do mojego ramienia, aby może skuteczniej się do mnie dobić lub dodać mi trochę otuchy. Nie odnosił jednak dobrego skutku, bo prawdopodobnie nic nie było w stanie sprowadzić mnie teraz na ziemię i uświadomić, że owoce pracy właściwie to ostatniego miesiąca prezentował się naprawdę dobrze.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...