Tak właśnie, dość nieoczekiwanie zamykam tę pozornie naprawdę niekończącą się historię. Tę drogę przez wszystkie męki, cierpienia i rozczarowania. Również te przez radości i drobne szczęścia otrzymane od nieszczególnie łaskawego dla mnie losu.
Trochę nie wierzę, że definitywnie odcinam się od tego co było, że zaczynam całkowicie nowy etap, bo tak można było go określić - niezależnie od tego co miało się jeszcze wydarzyć.
Namacalnie jednak zaciskam na sobie kartki, walcząc ze sobą w kwestii ponownego otworzenia ich, skonfrontowania się z tym, przemyślenia, a może postawienia średnika i pozwolenia sobie na dopisanie dalszej części. Jednakże nie mam ku temu prawa. Ta historia o jak się okazało - jednak przypadku... Bardzo wielu niesamowitych przypadkach właśnie się kończy. Ta Wiktoria to robi. Nie da się już uzyskać tu czegoś więcej.
Mogę jedynie z pełną odwagą zaznać coś nowego. Najpiękniejszego, najwłaściwszego dla mnie.
Dlatego też jako ostatnie co mi pozostało, decyduję się na położenie na wierzch dwóch skrawków papieru, aby zyskać poczucie załatwienia jeszcze jednej sprawy.
Jeden dość techniczny, skierowany do przyszłej znalazczyni tej opowieści, gdy o poranku zyska okazję do odkrycia tego. Oczywiście myślę tu o Pani Macready, która tej nocy po pełnych emocji dniach, sen zmógł dość wcześnie.
Nakreślam na tej kartce prośbę o wysłanie mojej grubej niejako powieści, a w rzeczywistości pamiętnika, do osoby której w pewnym sensie to obiecałam, do której nieoczekiwanie w trakcie tego spisywania wracałam swoimi myślami, odnosząc wrażenie że to odpowiednia postać do której mogę się zwrócić. Dawno temu zapewnił mnie iż spróbuje uwierzyć w niezwykłe wątki jakie rozgrywały się w moim życiu.
A chcę aby to zrobił - aby ta historia mogła przetrwać, żeby imiona i wizerunki tych najważniejszych nie przepadli.
Wpisanym adresem staje się Magdalen College w Oksfordzie, a adresatem Jakub, bo wyłącznie tyle po dziś dzień wiedziałam o tej postaci.
Odsuwam ten papier na bok i sięgam po drugi, bardziej elegancki, ozdobiony, który wiem że będę musiała odpowiednio spiąć, aby nie przepadł, gdyż uważam że po całej tej maskaradzie, najszczerszym przyznaniu się do każdego mojego lęku i traumy, mam mu coś jeszcze do przekazania.
Z zawahaniem, z gulą w gardle i bólem przy skroniach, przymuszam się do próby skorzystania z mojego najładniejszego pisma i prostego podsumowania tego co mi się przytrafiło.
„Najwięcej warte było jednak to, co najmniej rozumiałam"
Robię przypadkową plamę, gdy parę sekund za długo myślałam o tym, co dodać niżej drobniejszym druczkiem. Przełykam znowu nerwowo ślinę, rezygnując z wymiany papierka. Może taka plama i brud dobrze oddawały mój obecny stan.
Siedzę tak przez chwilę, dość beznamiętnie patrząc w już nie białą przestrzeń, widząc dokładnie jak cienie rzucane przez wypalającą się świeczkę, wprost tańczą na tej przestrzeni. Spoglądam na ten ogień, czując ścisk i przytłoczona tym momentem, po raz setny widząc moment jaki z może dość niezrozumiałego powodu, najbardziej ogarnął mnie lękiem.
Znowu widzę przez oczami płonących Telmarów, których śmierć, a moja wina rozpoczęli mój bardzo gwałtowny i głęboki spadek w dół po linii pochyłej. Wciąż słyszę w głowie ich wrzask, wciąż pluję na siebie za tę lekkomyślność za niepotrzebne ofiary, które nadają mojej historii nieco szkaradniejszego wydźwięku. Tak haniebny błąd. Masa niewinnych, których przytłoczyły spalone elementy zamku.
Biorę głębszy wdech, starając się wygrać z uczuciem pod powiekami, które nakłaniało mnie do płaczu, związanego z takim rozładowaniem się z emocji. Nigdy sobie tego nie wybaczyłam, dostrzegając w tym ogromne piętno. Może nawet zdarzenie, które w ramach karmy sprezentowało mi wiele dalszych wydarzeń. Może całą tę żałobę w jakiej trwałam.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...