Siedziałam w samym centrum kłótni, która trwała już dobre kilka godzin i nie zmierzała właściwie nigdzie, a dotyczyła tylko i wyłącznie mnie i różnych wizji mojej przyszłości.
Oczywiście, jak zwykle powtarzającym się tematem były propozycje wygnania mnie z tego kraju, powieszenia i innych, co nawet nie było szczególnie ukrywane przed moimi rodzicami, którzy natomiast z drugą częścią sali, bronili mojej osoby, a przy tym składali przedstawicielom państwowym naprawdę szaloną propozycję.
Chodziło o zrzeczenie się przez nich władzy, na rzecz realizacji dalszej sukcesji.
Po tym gdy wróciłam do zamku, gdy tchnięta tym co się wydarzyło, odważyłam się przyznać rodzicom do spotkania z Białą Czarownicą. Został wówczas podniesiony alarm, a przy tym pojawiła się setka pytań; czemu Wiedźma na tyle bardzo chciała przeciągnąć mnie na swoją stronę...
Jedni się wahali, inni widzieli w tym upadek, kolejni twierdzili jako coś nowego - że demonica posiadała świadomość iż jedyną osobą, która mogła stawić jej opór, byłam faktycznie tylko ja, która już dokonała paru wyjątkowych działań, rozsławiając tym trochę swoje imię... Tak naprawdę, to co osoba, to była inna opinia, najbardziej podbita tym iż moi rodzice nie dopatrywali się we mnie ani krzty zła i twierdzili, że najlepsze co mogą zrobić w tej sytuacji, to usunięcie się w cień - oddanie korony komuś od nich silniejszemu, czego jakąś pokrętną logiką doszukiwali się we mnie, argumentując to chociażby nienajlepszą kondycją ojca, jak i tym że w przypadku jego niedyspozycji, matka stanowiła jedynie dodatek - królową, kobietę.
Jednocześnie przecież ja też byłam płci żeńskiej i moje sięgnięcie po koronę byłoby zakwestionowaniem wszystkich panujących w tym świecie zasad - w końcu jedyną inną panią na tronie, była tylko ta w podziemiach, posądzana o kierowanie się w tym magią i nieczystymi zagraniami, co Teuss jako dawny mieszkaniec tych okolic przez dobre dziewięćset lat, całkowicie potwierdzał...
Czemu więc nagle pojawiła się wiara, że powinnam być tą, która zaprzeczy wszelkim tradycjom? Pojedyncze osoby wysnuły teorię jakoby oddanie władzy pani, mogłoby skutkować urodzeniem przez nią dzieci, a przy tym wprowadzeniem w Narni nowego ładu - co mogło chociażby wiązać się z drugą z oczekiwanych przepowiedni, głoszącą o dwóch córkach Ewy i dwóch synach Adama. Automatycznie więc przypisywano mi rolę posiadania czwórki dzieci, co nieszczególnie dobrze dla mnie wybrzmiewało.
Niektórzy natomiast w tym odejściu od wiekowych założeń i poprawności dopatrywali się mitycznego Końca, minimalizowali jego znaczenie mówiąc że mogła tu na myśl przychodzić właśnie dotychczasowa kultura, czy inne pokrętne zjawiska.
Interpretacja momentami wydawała się już dowolna, byleby zdołać przepchnąć swoją wersję i przekonać większość rady do tego, że jeśli przez tyle lat Narni żadna kobieta nie sięgnęła po tytuł króla, to tylko dlatego że żadna nie miała w sobie tyle odwagi i determinacji co ja, występując przeciwko smokowi, przemierzając pustynię z informacją czy prowadząc wojsko do wojny...
Bawiło mnie trochę, że dostrzegali to dopiero teraz, zwłaszcza że parę z twarzy które tu dostrzegałam, były tymi samymi, które niegdyś rzucały do mnie naprawdę okropne słowa i groźby, ilekroć tylko opuściłam pałacowe mury.
Cała ta sytuacja była mocno komiczna i odnosiłam wrażenie, że do niczego nie prowadziła. Przegapili w końcu szczegół tego, że przede wszystkim to ja powinnam zgodzić się na przejęcie tak ważnego stanowiska, którego przecież nigdy nie chciałam, zwłaszcza po tym jaki los zgotowano mi gdy pokazałam swoją prawdziwą i zupełnie niewinną wówczas twarz. Teraz pod wpływem chwili nagle się zmieniło? Teraz gdy moja potrzeba ich akceptacji nie byłą tak rozpaczliwa?
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...