Wszystkie momenty mojego życia do tej pory, które zdawały mi się wiecznością okazywały się niczym - ulotną chwilą, sekundą zapisaną gdzieś w głębi mojej pamięci. Nieistotną, prostą i płytką.
Począwszy od długich i wręcz namiętnych spojrzeń, uścisków i tych nielicznych, tak zachwycających pocałunków. Przez dramatyczne chwile, w których strach mnie pożerał, a upływ czasu zdawał się nie mieć miejsca. Przez szał wojenny, biegi przez zamki, ucieczki przed śmiercią, ruchy, które zabijały. Aż do śmiechu spowodowanego niczym, głupimi żartami lub tańcem pośród milionów motyli w najpiękniejszej polanie we wszechświecie.
Nawet upływ krwi czy widok uchodzącej z ciała duszy do swojej samodzielnej historii, nie zatrzymał przestrzeni do tego stopnia, jak to co wówczas się działo.
Klęcząc, dosłownie ledwo już zipiąc, wpatrywałam się w ciało.
Całkiem nieźle zbudowane, a jednak potwornie zmarniałe, na którego biodrach praktycznie cudem trzymały się jeszcze charakterystyczne trochę luźne spodnie w odcieniu brązu.
Ciało pozbawione zarówno butów, pasa, a nawet i koszuli, jakby te przedmioty były jakimś zagrożeniem dla otaczających nas rywali, albo jakby odarcie go z nich wszystkich było jakąś niebywałą formą rozrywki.
Wlepiałam tępe spojrzenie w klatkę piersiową, przepełnioną siniakami i mniej lub bardziej paskudnymi zadrapaniami, nie wspominając już nawet o dziwnej plamie przypominającej znamię, która umiejscowiona była na brzuchu bezpośrednio pod sercem.
Dostrzegałam stopy wręcz siwe, ewidentnie przemarznięte do tego stopnia, że byłam skłonna wskazywać je jako miejsce pozbawione czucia. Palce prawdopodobnie utknęły w jednym zgięciu, niemożliwym do rozruszania bez jakiejś lekarskiej interwencji.
Przemknął mi przed oczami widok szyi, która owleczona była nie w metalową obrożę, lecz dosłownie stalowy łańcuch gotowy do zduszenia swojej ofiary w każdym momencie w przypadku nieposłuszeństwa.
A w tym wszystkim, najdoskonalsza twarz.
Usta jednocześnie wysuszone, a ewidentnie wielokrotnie zgryzione do bólu, jakby zawisł w nich niemy krzyk. Jednocześnie wargi tak rozpaczliwie sugerowały błaganie o zwykłą i czystą wodę.
Policzki, zarumienione wcale nie wskazywały na miłe odczucia, lecz raczej na zmęczenie, albo i nagłe uderzenie gorąca. Zresztą ich kolor ledwie przebijał się spod barw fioletu, które gdzieniegdzie odcisnęły swoje piętno na skórze. Szczególnym miejscem stało się jedno podbite oko, praktycznie niemożliwe obecnie do otworzenia.
Włosy w nieładzie, wręcz wyszarpane z niebywałym okrucieństwem, bądź bliskie tego. Przyprawiały mnie o nieopisaną potrzebę uklepania ich, chociaż w normalnych warunkach, gdybym to ja była przyczyną tego nieładu, mogłabym z całym przekonaniem przyznać, że nawet takowy mu pasował.
Co ciekawsze wcześniej wspomniane nieliczne odzienie, które na nim pozostało, było z jakiegoś powodu przemoczone w takim stopniu, że woda jeszcze z niego skapywała, tak jakby wyciągnięto je wprost z basenu po solidnym topieniu się. Je, albo jego.
A przede mną stało ciało.
Tak wręcz nieznane.
A spojrzenie wiecznie to samo. Brązowe. Niesamowicie i straszliwie brązowe.
W klatce piersiowej tak bardzo mnie zabolało, gdy zostałam postawiona przed tym widokiem, rozumiejąc do czego mimo moich wszelkich i dramatycznych starań musiało dojść. I że nocą było jeszcze gorzej...
Bo co gdyby nie ta fiolka z eliksirem...
Tkwiąc tu tak, oniemiałam, z całego serca pragnąc doskoczyć do obiektu moich obserwacji, ująć jego dłoń i zmusić do możliwości przeprowadzenia rozległej dezynfekcji, i opatrunku każdego z zadrapań. Wiedziałam, że zrobiłabym wszystko aby uśmierzyć każdy ból i sprawić aby jego widok nie przyprawiał mnie o łzy w oczy.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...