— Już po chwili zdawać by się mogło, że po ciemni nie roznosił się jeden głos, lecz całe setki, jak nie tysiące. Wszystkie melodyjne, podobnego tonu, a jednak dodające tej pieśni jakiś niezwykły wydźwięk, jakiegoś patosu, chwały i piękna. Ciężko opisać co zagościło w naszych sercach, ale był to na tyle poruszający moment, że nawet wciąż narzekający wuj i rozłoszczona Jadis zrezygnowali z przeszkadzania. Jakoś tak po prostu wszyscy w tym trwaliśmy. Nie wiedzieliśmy gdzie to zmierzało, co nas czekało, ale to wcale nie było ważne. Delektowaliśmy się chwilą, której nie rozumieliśmy, a czerpaliśmy z niej pełnymi garściami jakoś tak czując się nareszcie uzupełnieni. Tak jakbyśmy całe życie lgnęli do wyłącznie tego momentu, choć wcale nie byliśmy tego świadomi, odkrywając to dopiero gdy tu dotarliśmy - gdy wszystko okazało się już niepotrzebne, bo prawdziwe "wszystko" gnieździło się w tej rajskiej melodii. — przyznała babcia, kręcąc przy tym głową z niejakim podziwem wówczas patrząc gdzieś na siebie. Ewidentnie się rozmarzyła, międzyczasie znów pozwalając Digoremu złapać swoją dłoń. On również wydawał się natchniony, choć chyba nie jej słownymi opisami, a wspomnieniami i rzeczywistą obecnością. — Brzmi jak wariactwo... Gdy o tym później myślałam, też uznawałam że wyłącznie tak należałoby nazywać te palące uczucia, bo słów brakowało aby właściwie oddać ten błogostan. — stwierdziła uśmiechając się do nas kolejno na tyle sympatycznie, że każdy odwzajemnił ten gest, znowu sprawiając że poczułam się jak w domu, wśród przyjaciół i bez jakiegokolwiek realnego zagrożenia, tak nieodłącznego w mych przygodach.
Cóż to była za przyjemna nowość...
— Aż nagle pośród tej nicości coś zaiskrzyło, rozbłysnęło, stało się światłem. Najpierw niepozornie, jako coś pojedynczego, bladego, niepewnego, ale tylko po to aby już po chwili z każdej ze stron otaczały nas miliony połyskujących punktów, których nie dało się pomylić, które były gwiazdami najpiękniejszego nieba jakie udało mi się ujrzeć w swoim życiu. To żadne wyolbrzymienie, a uwierzcie mi że podróżując po świecie wzdłuż i wszerz, zdawałoby się że wiele okazji ku temu by zachwycić się bardziej. Nigdy do tego nie doszło. — dodał mężczyzna, również w pełni przekonany co do tego o czym nam barwnie opowiadał. Brzmiało to jak bajka o dużo piękniejszym wydźwięku niż początek ich historii, do tego stopnia że zagościł we mnie spokój, a może i odrobina senności. — To absurdalne, ale ja odnosiłem wrażenie że te głosy dołączające do tego głównego, pochodziły właśnie od nich, że cały nieboskłon dla nas śpiewał. Nie wiem ile to trwało, długo i niewystarczająco aż wreszcie zaczęło robić się coraz spokojniej, na tyle że mógł zatriumfować ten pierwszy z głosów. Pamiętam jak całe moje ciało ogarnęła gęsia skórka, jak o chłodnym poranku po wyjściu spod grubej i ocieplanej kołdry. Skala przeżycia była jednak zupełnie inna.
— Po tym zaczęło nastawać światło, najpierw liche, niepewne i gdzieś daleko na horyzoncie, aż po tym tak jakby ktoś nacisnął przełącznik, zrobiło się jasno. Mogliśmy dostrzec siebie nawzajem, ale i to że staliśmy na podłożu. Przekonaliśmy się, że już nie wisieliśmy w niczym, nie potrafiliśmy wskazać kiedy akurat to się zmieniło. Tymczasem wokół zaczęły formować się nawet i wzgórza, choć łyse, pokraczne jakieś takie puste i dziewicze... — przyznała powoli wolną rękę od ucisku towarzysza, układając przy własnym sercu, jakby jego rytm przyśpieszył na tyle, że mogło być to powodem do zmartwień. Te myśli działały na nią ponad wszystko, co automatycznie uruchamiało moje obawy. Nie wiedziałam w końcu jak po latach reagowała na stres i nadprogramowe emocje. — Pan Andrzej z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej przerażony tym co się działo, dorożkarz zachwycony i uduchowiony, Czarownica w bieli natomiast rozwścieczona, podburzona i gotowa wystąpić przeciwko temu co miało miejsce, a jej siostra dumna, pod wrażeniem i szczęśliwa, czy nawet wzruszona. Śpiew wydobywał z nas wszystko do horrendalnej skali, aż wreszcie podniósł do lotu wielkie i złote słońce, które nieśmiało wychyliło się zza wzgórz. Kompletnie odbiegało od tego wręcz zmęczonego, z którym konfrontowaliśmy się w Charnie i wcale nie było podobne do naszego londyńskiego. Tkwiło w nim życie, wręcz nim emanowało, podczas gdy reszta świata była go pozbawiona. Jedynie gdzieś w oddali swój nurt rozpoczęła ogromna rzeka, a wiatr zaczął lekko omiatać nasze włosy, ale poza tym ziemia była jałowa, pozbawiona czegokolwiek co żywe lub zielone. Tak daleko jak sięgaliśmy wzrokiem nie dostrzegaliśmy ani źdźbła trawy. Aż wreszcie na planie tego niczego, zauważyliśmy kogoś - jego, tego którego był to głos, tego który na naszych oczach ewidentnie tworzył to wszystko z nicości, a ku naszemu zdziwieniu był to wielki, potężny i dostojny lew. — padło i przynajmniej zatrzymało akcję serca jakoś połowy z tu obecnych. Łucja dosłownie aż się podniosła, wpatrując się w swojego przybranego wuja jak i moją babcię, z tą swoją słynną dziecięcą radością wymalowaną na twarzy.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...