Miałam wrażenie, że zaraz spadnę i nie skończy się to dla mnie i wszystkich pozostałych, tak szczególnie dobrze.
Siedziałam na dziobie naszej malutkiej łódki i wychylałam się tak, aby dłonią być w stanie wręcz łapać falę. No, a raczej marnie próbować to robić.
Mimo występującego ryzyka, nie mogłam sobie tej zabawy tak po prostu odpuścić, bo tak po prostu sprawiało mi to jakąś najprostszą radość. Infantylna przyjemność.
Był to jakoś jeden z piękniejszych momentów w życiu, gdy chłodna i krystaliczna woda przemykała między moimi szczupłymi palcami w trakcie naszego pędu przed siebie.
Mimo lekkomyślności tego co robiłam, drugą ręką trzymałam się jak najdalej od siebie i jakby w ramach takiej ostatniej możliwości ratunku, mocno trzymałam się deski. Chociaż i tak czułam, że jakbym się nie broniła, zaraz wszyscy przez moje postępowanie wylądują w wodzie, wyrywani w ten sposób ze snu. Raczej nie był to przyjemny sposób na pobudkę, zwłaszcza że raczej w tym miejscu, sporo od brzegu na morzu, nie mieliśmy jak ewentualnie przekręcić kutra.
Nie zamierzałam jednak i mimo to, tego przerywać, bo po prostu czułam wobec tego taką potrzebę, a pewnie i nieszczególnie logicznie myślałam.
Spałam bardzo krótko tej nocy, co sumując z poprzednią nie wydawało się niczym zdrowym. Mimo uczucia zgniatania w czaszce spowodowanego zmęczeniem, nie potrafiłam już zamknąć powiek i się odprężyć, pozwalając sobie na błogą nieświadomość.
Było to dość bezmyślne, bo w końcu czekał nas najprawdopodobniej następny długi dzień, jednak nic sobie z tego nie robiłam.
Jak dziecko siedziałam na swoim miejscu, nie mogąc się nacieszyć uczuciem na obecnie dosyć solidnie przemarzniętej dłoni, oraz widokiem przede mną. Czułam się jak zakochana, a nie znając zbyt dobrze tego uczucia, właśnie tak je sobie tłumaczyłam.
Wpatrywałam się w skupieniu w piękne, czerwone słońce, które właśnie powoli unosiło się znad linii widnokręgu, równocześnie odbijając się od krystalicznej wody w zatoce i nadając wszystkim chmurom niezwykłej barwy. Widok zapierający dech w piersiach.
Nigdy nie sądziłam, że zwykły wschód może być tak magiczny, a to właśnie on napawał moje serce czymś zupełnie innym niż każdy zachód, który miałam okazję ujrzeć i po którym następowała noc, ciemność i ta wieczna niepewność.
Wczorajszy, którego doświadczyłam podczas szamotaniny na murze, również był piękny, jednak ten napawał mnie jakimś większym spokojem i wręcz oczarowywał.
Uśmiechałam się do swoich myśli, dotyczących tego, że takie wręcz niespodziewane pojawienie się słońca było swoistą nadzieją na następny dzień i zapowiedzią wszystkich wyzwań, które tego dnia miały zostać przede mną postawione. Był to zwiastun wszystkich nowych granic, które postanowiłam łamać w sobie i nie tylko, aby doprowadzić do wolności Narnii, bo to teraz było moim głównym priorytetem... Coraz wyraźniej to czułam, chociaż nieszczególnie potrafiłam zrozumieć, tak jak postać tajemniczego Edmunda, czy moje nagłe umiejętności.
Mimo wielu godzin rozmyślań, niczego tutaj nie rozgryzłam.
Przekręciłam się powoli na plecy, sprawiając, że moja głowa dosłownie zwisała za burtą. Nie była to zbyt przyjemna pozycja, jednak nie takie rzeczy się liczyły.
Patrząc na świat dosłownie do góry nogami starałam się zapamiętać każdy szczegół, aby w przypadku gdy jednak udałoby mi się dożyć powrotu do Londynu, miałabym możliwość odtwarzania tego wspaniałego momentu w szkolnej ławce podczas nudnej matematyki, czy w każdym innym szarym momencie mojego dotychczasowego życia. Słyszałam w końcu że powrót bywa bolesny i wtedy pozostają tylko takie wspomnienia.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...