Bardzo oczekiwałam blasku - jakiegokolwiek wyraźniejszego światełka nadziei.
Podróż już dawno przestała sprawiać mi przyjemność, która wcześniej wynikała tylko i wyłącznie z możliwości zwiedzenia świata, tego do tej pory skrupulatnie przede mną ukrywanego... A okazywał się on być niesamowity. Piękniejszy niż mogłam sobie wyobrażać z najwyższej zamkowej wieży. Tam też w końcu było wspaniale, ale każdy fragment wydawał się nudny, zbyt znany aby móc zachwycić, o ile nie był skomponowany ze wspaniałym zachodem lub wschodem słońca.
Teraz każde nowe miejsce, nawet tak zalane deszczem miało niesamowity urok. Jednakże faktycznie przede wszystkim chciałam już dotrzeć do celu i przestać czuć na karku rozwścieczony tłum, który nie dawał mi spokoju, a mój strach kilka razy spotęgowały znienacka poruszające się żywe drzewa, o których zdarzyło mi się słyszeć, ale pierwszy raz fizycznie doświadczałam ich widoku. One nie były jednak wobec mnie wrogo nastawione.
A moja sprawa była wyjątkowo zagmatwana.
Musiałam jako dziedziczka tronu uciekać z własnego państwa przez fakt, że właściwie wszyscy postanowili że najlepszym co mogą zrobić po poznaniu mojej płci - to właściwie dosłownie zabicie mnie... Tuż po tym jak Belkis wreszcie puściła mnie ze swoich łapsk, oni spróbowali ułożyć tam własne ręce i uskutecznić próbę zabicia mnie. Podjęło się tego pewnie dziewięćdziesiąt procent tam obecnych. Reszta była chyba zbyt oszołomiona, w tym ja, która prawdopodobnie nie wyszłabym z tego cało gdyby nie trzeźwość umysłu Teussa, a także Ehora którzy otoczyli mnie troskliwymi ramionami i wyprowadzili stamtąd prosto do mojej komnaty.
Po drodze parę razy prawie zostałam szarpnięta za włosy, więcej zwyzywana, pojedyncze myszy próbowały mnie pogryźć, a także o mało nie oberwałam paroma latającymi ciastami. Niewątpliwie wręcz natychmiast rozpoczęło się coś na miarę rebelii, bo nawet zamkowi strażnicy próbowali stawać nam na drodze. Nikt nie zginął, choć ja o mało.
Ostatecznie chyba tylko cudem zabunkrowaliśmy się w moim apartamencie, gdzie Teuss rozkazał czym prędzej Ehorowi pleść z zasłon linę, abyśmy mogli się stamtąd jak najszybciej wynieść. Spakowaliśmy tylko parę rzeczy, tych najpotrzebniejszych, a po tym poczciwy minotaur praktycznie wyrzucił mnie przez okno.
W dobrej wierze, bo nie chciałam wyjść stamtąd sama i po dobroci, zwłaszcza gdy perspektywą było schodzenie z tak wysokiego piętra. Na dole jednak nie czekał na nas nikt nieproszony, nie była to zbyt reprezentatywna część zamkowej zabudowy, a raczej dokładnie praktycznie że stajnia gdzie od razu dosiedliśmy koni, a dla Teussa zorganizowana został wóz, aby swą wagą nie złamał przypadkiem kręgosłupa żadnemu stworzeniu. Może nieszczególnie dyskretnie, przez kolor umaszczenia Ashe, ale opuściliśmy Ker-Paravel.
Teuss mówił, że tak musimy, a przy okazji ciągle powtarzał mi iż rodzicom nic nie grozi, a także byli świadomi że taka sytuacja wreszcie nastąpi i wskazali mu dokładnie jak wówczas mamy się zachować. Oczywistym już dawno w ich mniemaniu było bowiem, że to właśnie on będzie mi towarzyszył, jako że całe moje życie był moim głównym opiekunem...
Choć tak właściwie jakoś mi to nie pasowało, bo w tych wszystkich zapewnieniach nie znalazło się żadne słowo wyjaśnienia dotyczące tego czemu w ogóle się to działo. Znowu okazywał się wyjątkowo oszczędny w słowach. Jedynie obiecał mi, że gdy dotrzemy do zaprzyjaźnionej Archenlandii będzie tam na mnie czekał list z wyjaśnieniem od rodziców - bo im również z jakiegoś absurdalnego powodu miało nic nie grozić - byli tego przekonani nie opuszczając stolicy i w całym skomplikowanym planie zakładając, że gdy sprawa ucichnie będę mogła powrócić do nich, do swojego państwa, do namiastki tej dotychczasowej rzeczywistości.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...