XXVI. Nieostatnie pożegnania

3.3K 200 82
                                    

Przeraźliwy ryk trąb wojennych podniósł mnie do siadu. Był to wyjątkowo przeraźliwy i w pełni metaforyczny kubeł zimnej wody.

W mojej głowie między jakimś samym nieładem wykluło się jedno szczególne pytanie.

Która godzina?

Rozejrzałam się zdezorientowana, jeszcze solidnie sklejonymi oczami. Chyba nie tylko ja zaspałam, bo wszyscy żołnierze znajdujący się w pomieszczeniu właśnie podrywali się z miejsc, rzucając się na wszystko co było im potrzebne. Ubrania, jedzenie, miski z wodą, czy to do picia, czy ostatniego przemycia, a w skrajnych przypadkach i tego, i tego jednocześnie.

Otępiałym wzrokiem zaczęłam szukać zegarka, jednak zdałam sobie sprawę, że o taki tutaj ciężko. Sam przedmiot z tego co słyszałam w tym państwie nie był fenomenem, ale w podziemnej zbrojowni można było szukać go ze świecą - zresztą z armią Miraza nikt nie umawiał się na konkretną godzinę.

Armią Miraza.

Własne myśli niczym echo rozeszły się po mojej głowie, powodując że już chwilę później zerwałam się ze swojego prowizorycznego łóżka, prawie potrącając przy tym jednego karła, który noc spędził na podłodze obok.

Odruchowo naciągnęłam na tyłek koszulę, którą miałam na sobie i strzepałam z siebie materiał, który tej nocy służył mi za coś w rodzaju pierzyny.

Wszystko dopiero zaczęło do mnie docierać. 

To dzisiaj, już prawdopodobnie za chwilę miało dojść do pojedynku Piotra, realizacji naszego szalonego planu z udziałem Łucji i Zuzi, a potem w sumie nie wiadomo czego. Pokoju, wojny? Masakry.

Nie mogłam tak spokojnie sobie siedzieć, choć niekoniecznie wiedziałam co i jak powinnam zrobić.

Przez głowę przemknęło mi mnóstwo rzeczy, które powinnam teraz zrobić zaczynając od jakiegoś szybkiego śniadania, po być może ostatnią w swym życiu - kąpiel w jednej z zalanych w Kopcu pomieszczeń, które teraz spokojnie mogłyby służyć za basen. 

Do mojej głowy znów wkradła się jedna rzecz.

Właśnie to dwie.

Para brązowych tęczówek, która odprowadziła mnie parę godzin temu do snu, zaraz po tym jak Łucja potraktowała mnie kropelką eliksiru, a Zuchon boleśnie przestawił mi coś w stopie. 

Jakiś strach momentalnie we mnie rósł, niepokój zaczął wręcz kręcić mi się po głowie. Tak jakby ktoś mnie gonił, ktoś inny krzyczał, następny płakał. W samej sobie nie dostrzegałam ani krzty opanowania. 

Targał mną lęk, który urósł znikąd i w zaledwie moment. Był identyczny do tego, gdy pierwszy rozpoczął się pierwszy atak w Londynie, który był zalążkiem całej bitwy o Anglię.

Tym razem jednak nie miałam w pobliżu dziadka, czy nawet mojego denerwującego brata, którzy konkretnie wskazaliby mi co mam robić... Nie mogłam się ukryć, czując i wiedząc doskonale, że nie mogę nic.

Musiałam się zmobilizować.

Przełknęłam ślinę, wzrokiem odnajdując moje wczorajsze spodnie i natychmiast w nie wskoczyłam, nie zwracając uwagi na otaczające mnie stwory. Z nich też nikt nie miał czasu nawet na mnie spoglądać. 

Rozejrzałam się chaotycznie wokół siebie, próbując wpaść na pomysł, co powinnam zrobić. Gdzie szukać, kogo i czego. W głowie starałam się wręcz przekartkować wszystkie plany jakie padły, taktyki które ustaliliśmy i zadania które rozdzieliliśmy. 

Nie potrafiłam tam znaleźć siebie, zupełnie tracąc głowę.

A ten cały chaos topił się w brązie. 

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz