Nie wiem czy piszczałam, płakałam, czy w ogóle coś robiłam.
Chyba byłam zbyt oszołomiona wszystkim co właśnie się wydarzyło, aby mój mózg zdołał zarejestrować cokolwiek.
Wygrywaliśmy. Oblężnicze maszyny Telmarów zostały stłamszone i teraz całe wojsko uciekało przed już niedobitkami narnijskiej armii, w stronę znajdującej się w pobliżu rzeki zwanej Beruną, oddzielającej pole bitwy od krainy zupełnie opanowanej przez naszych rywali.
Nie wierzyłam w to, lecz triumfowaliśmy - teraz gdy jeszcze kilka minut temu każdy Narnijczyk, wręcz gotowy był kopać sobie własny grób, a śmiem twierdzić, że nawet niektórzy właśnie to robili.
Niesiona na przodzie, mimo, albo ze swoją wolą - czułam się niemało skrępowana, nie wiedziałam jednak czy wypada prosić drzewo o odstawienie skoro miałam tak doskonały widok na wręcz całe mile.
Jak w ogóle rozmawia się z drzewem? Pasuje się przywitać, zacząć szeptać czy krzyczeć? Czy drzewa mają uszy? Jeśli już to powinnam się odezwać w moim ojczystym języku, czy one mają jakiś swój?
Właściwie to jakim właściwie języku porozumiewaliśmy się w Narnii? W angielskim?
Wyrzucając z głowy przemyślenia na temat sensu wszystkiego, zdecydowałam zebrać się w sobie i skupić. To jeszcze nie był przecież koniec, a tak naprawdę był to dopiero początek historii. Całkiem długiej, ale o tym nieco później.
Postanowiłam nie narzekać na niezwykle ożywioną roślinę i w głowie dokładnie notować rozwój wydarzeń, tak jakbym chciała to później opisać, chociaż szczególnie zdolna do tego nie byłam.
Przeniesiona ponad lasem, dotarłam jako pierwsza do rzeki, na której stał drewniany most najprawdopodobniej zbudowany przez naszych wrogów zaledwie kilka dni temu, gdy wybierali się na wojnę przeciwko nam. Budowla nie wyglądała szczególnie stabilnie, jednak najwyraźniej przetrwała próbę przetoczenia przez nią wielkich katapult i innych śmiercionośnych maszyn, które pozostały w kawałkach, gdzieś już daleko za nami.
Telmarowie dobiegli do skraju rzeki, zatrzymując się niczym w pułapce. Za nimi z lasu wypadli narnijscy wojownicy, zatrzymując się zaraz przy linii gęsto zarośniętego obszaru. Od siebie nawzajem dzieliły ich jakieś może maksymalnie dwadzieścia parę jardów piaszczysto-kamienistego terenu wokół rzeki. Nasi rywale sami zapędzili się w drogę bez odwrotu.
Kolejny raz zapadła przerażająca cisza, przerywana przez głośne zdyszane oddechy nawzajem goniących się żołnierzy, oraz szelest poruszających się drzew, które zatrzymały natarcie. Jakby się nad tym zastanowić, szum rzeki podobny był do tego spowodowanego przez spływającą po postaciach krwi i innej wydzielin. Nie trzeba chyba przypominać przez co wszyscy przed chwilą przebrnęliśmy - choćby ja przecież teraz niemiłosiernie się kleiłam.
Przeszedł przeze mnie dreszcz obrzydzenia, który wstrzymałam gdzieś w palcach. Sprowadziłam się jednak do porządku. Na higienę osobistą, teraz wierzyłam że czas będzie później.
Czekałam aż wydarzy się cokolwiek, próbując moim małym móżdżkiem pojąć parę rzeczy. W pierwszej kolejności skąd w tych wielkich roślinach takie poruszenie i czemu właściwie nasi rywale nie przedarli się przez most lub rzekę, kontynuując ten odwrót. Takie stanie było dosyć dziwne, zwłaszcza w trakcie wojennego odwrotu, który przed chwilą któryś z lordów musiał zarządzić.
Próbując dostrzec logikę w tej sytuacji uniosłam wzrok w stronę mostu. Nie trwało to sekundy, a już miałam wrażenie, że oczy chcą wyłupać mi się z gałek, aby prawdopodobnie nie musieć widzieć dłużej tego co we mnie uderzyło.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...