XXVII. Długie minuty

3.1K 185 36
                                    

Nigdy nie sądziłam, że coś może trwać tak długo jak moment spływającej po policzku krwi, która powoli sączyła się z obitego czoła, czy już właściwie obitej głowy.

Nigdy też nie wyobrażałam sobie jak to jest mieć dłonie pogniecione ze zdenerwowania i stresu, do tego stopnia, że lichymi paznokciami ponacinałam sobie skórę, także ku rozlewowi czerwonej substancji. Wszystkie skórki wokół paznokci miałam już poobrywane, bo nic innego nie mogłam robić próbując zachować elegancką, wyprostowaną pozycję

Obie te rzeczy odkryłam tego dnia i nie będąc pewna, wcale czy nie połamałam sobie palców...  Wpatrywałam się w klęczącego Miraza z coraz to większym napięciem, gdy ten z duszą na ramieniu obserwował dumnie wyprostowanego Kaspiana. Chłopak dostał szansę od Piotra, aby zakończyć żywot feralnego wuja.

Dokładnie.

I na całe szczęście... Blondyn zwyciężył, przez poddanie telmarskiego władcy. Mógł zabić swojego rywala, który dał mu sporo powodów do bólu, lecz tego nie zrobił, honorowo oddając ten potworny przywilej księciu. 

Wspomniany wielki król, wycofał się w cień, pozostawiając na kamiennej patelni, tylko wcześniej opisywaną dwójkę i właściwie to i nas - sędziów. W końcu ja i Tadess musieliśmy do końca zajmować przydzielone miejsce...

Chętnie oddałabym komukolwiek ten przywilej, bo aż ściskało mnie w żołądku i coś niejako szarpało od środka, sugerując ucieczkę, odwrócenie wzroku lub i zwrócenie tego co tylko miałam w żołądku.

Miraz w momencie, gdy czarnowłosy uniósł miecz, wydawał się być tak zmizerniały.

To tak wygląda człowiek w momencie zetknięcia ze świadomą śmiercią?

Przełknęłam ślinę, tak głośno że miałam wrażenie, że ten dźwięk usłyszeli wszyscy w promilu kilku mil. Na całej polanie panowała bowiem przeraźliwa cisza. Obie armie czekały na rozwiązanie się tych wydarzeń, czyli śmierć jednego z władców i triumf tego drugiego - w tym przypadku już dość przesądzone.

Blada twarz, zapadłe oczy, a w tęczówkach brak czegokolwiek co przemawiałoby za tym, że Miraz w tym momencie jeszcze żył. Widać było, że poobijany władca poddał się duchem, zwyczajnie czekając na wyrok. W pewnym momencie nawet przymknął powieki i zwiesił trochę głowę.

Chociaż już kilka razy w Narnii stanęłam twarzą w twarz ze śmiercią, jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić jak okropnym uczuciem jest takie właśnie poczucie. 

Ciężko było stwierdzić co w tej chwili tliło się w sercu Kaspiana. Były to chyba wszystkie możliwe barwy nienawiści, która aż szalała na jego twarzy, marnie przykryta maską spokoju. 

Chłopak miał powody aby nienawidzić wuja całym sercem i prawdopodobnie czekał na moment zemsty latami. Delektował się tą chwilą, a przynajmniej takie właśnie wrażenie odnosiłam, choć im dłużej na niego patrzyłam, tym więcej odnajdywałam czegoś w rodzaju wątpliwości.

Błysk w oczach, którego już nigdy nie wyrzuciłam z głowy, właśnie rozdarł brązowe tęczówki opisywanego księcia. Złość nim targała, chociaż wciąż trzymał pozycję w trzymaniu otrzymanego miecza, ściskając coraz mocniej jego rękojeść tak, że knykcie wyraźnie mu zbielały.

Nawet i na ten pokaz siły, było mi trudno patrzeć. Mimo, że po tej stronie triumfu właśnie trwałam... Było w tym wszystkim coś nieludzkiego, dzikiego, czy praktycznie obrzydliwego. Nie napawało mnie to dumą, bardziej trwogą przez to jak brzydkie uczucia to wszystko wyciągało na wierzch w moich towarzyszach.

Mimowolnie spojrzałam na dwóch królów, którzy teraz stali obok siebie. Chociaż bardziej to Edmund stał, a Piotrek próbował się nie przewrócić. Zmęczony, obity, z prawdopodobnie skręconą prawą nogą, gdyż wcześniej na nią kuśtykał. Nie wspominając o tym zwichniętym ramieniu, które prowizorycznie już wcześniej nastawił mu brat. Zuzanna gdzieś międzyczasie ulotniła się w stronę Kopca.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz