Niekoniecznie wiedziałam co się dzieje i tym bardziej nie potrafiłam wskazać ile konkretnie to trwało.
Wszystko było dziwnie rozmyte, niejasne, poplątane i nielogiczne.
Dochodziłam do jakiś abstrakcyjnych myśli czy odczuć. Wydawało mi się, że dosłownie czuję odgłosy, albo słyszę dotyk i tego nie dało się jakkolwiek zdefiniować w znanych człowiekowi słowach czy wrażeniach.
Nie byłam przekonana, czy to wszystko działo się ze względu na urojenia, które przyniósł najwyraźniej zatruty cios, czy może poszczególne zmysły mi się wyostrzały, inne tracąc swoje znaczenie... Ale czemu właściwie?
A może jedno było konsekwencją drugiego?
Dla mojego przyćmionego umysłu, nie było w tym jednak ani odrobiny sensu.
Światła, barwy, ruch które nie znaczyły dla mnie kompletnie niczego. Wciąż wydawało mi się, że coś widzę, jednak nic z tego tak naprawdę nie zobaczyłam. Nie potrafiłam nawet zorientować się czy moje powieki są w rzeczywistości otwarte czy właśnie nieustannie zamknięte.
Jedynie odbywające się nade mną rozmowy, dawały mi jakieś poczucie tego co się działo - a jak zrozumiałam, oni wszyscy sami nie wiedzieli - albo nie chcieli nawet między sobą mówić tego wprost.
A kto?
Choć znałam głosy mych przyjaciół i wiedziałam, że to właśnie oni niejeden raz radzili się między sobą jak postawić mnie na nogi - nie potrafiłam przyporządkować tonu do właściwej osoby. Nagle stały mi się jakby obce, zlewające się w jedno, wprost identyczne - a nawet i nakładające się na siebie.
Nie byłam w tym wszystkim przekonana, czy wciąż trwałam w stanie nieprzytomności czy zwyczajnie spałam... A może w ogóle byłam już bardziej nieżywa?
Najprawdopodobniej tkwiłam tak zawieszona gdzieś pomiędzy każdym z wymienionych. Niewątpliwie i bardzo chciało mi się jednak spać.
Czułam się wymęczona prawdopodobnie wszystkim co doświadczyłam w swoim życiu, tak jakby każdy z dotychczasowych snów odbywanych przeze mnie, właśnie stracił swoją wartość. Nawet te sprzed lat, gdy naprawdę byłam w stanie zmrużyć oko...
Wszystko tak po prostu spadło mi na ramiona i całkowicie przygniatało do podłoża. Wydawało mi się, że po prostu nie mam już energii aby unieść chociażby tylko powiekę.
A i sen, i jednocześnie trwanie w tym dziwnym stanie, coś mi utrudniało.
I przy okazji ewidentnie ktoś.
Wszystko co gdzieś w odmętach swojego rozumu do mnie docierało przyrównywałam nieustannie... Do Kaspiana, Driniana, Ryczypiska, choć w głównej mierze i z całym przekonaniem była to Łucja.
I nie tylko... Przewijało się tam całe mnóstwo mniej lub bardziej zatroskanych postaci, których utożsamiałam z innymi członkami załogi. Gdzieś w tym wszystkim był nawet Eustachy, który akurat przez ponure odburknięcia był łatwy do zidentyfikowania mimo moich wszelkich niejasności i dziur w poszczególnych myślach.
Gdy udawało mi się skleić w swojej pustej głowie, już jakąś konkretniejszą informację, zaczynałam się zastanawiać czemu te ich zbiorowe pielgrzymki i przesiadywania przy mnie służyły... Jedyny wniosek do jakiego dochodziłam to prawdopodobnie utrudnienie mi zapadnięcia w głębszy sen.
Czyżby gdyby do niego doszło, miałabym się już z niego nie wybudzić?
Nie wiedziałam. Nikt mi tego nie powiedział, a nawet jeśli to zrobił, nie wyłapałam tego, walcząc z samą sobą o otworzenie powiek.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...