LI. Wojenne kwiaty

2.4K 163 103
                                    

Wbiłam palce jak najgłębiej to było możliwe, jednocześnie dociskając butem przygniecioną część ciała. Usłyszałam zduszony jęk, wskazujący na to że cudem wygrałam.

Pogryziona, pobita, przebita i zmęczona.

Jeszcze kilka sekund dla pewności paskudziłam swoje palce, aby wreszcie z pełnym obrzydzenia westchnieniem odsunąć się w bok, pozwalając nieszczęsnej głowie się przekręcić. Ten ostatni już raz. Mimowolnie i tym razem bez mojej pomocy.

Czułam obrzydzenie względem samej siebie.

— Przepraszam — jęknęłam boleściwie, zupełnie nie wiedząc jak doszło do tego co się stało. Cudem powstrzymałam odruch wymiotny, nie potrafiąc zrobić czegokolwiek, oprócz rozpaczliwych prób zasłonięcia sobie oczu i zagryzienia jęku, warkoczem który przypadkiem wpadł mi pod rękę.

Wpatrywałam się tępo w ciało żołnierza, który niespodziewanie napatoczył się wprost na mnie, gdy przemykałam się korytarzami, wierząc rozpaczliwie w swój sukces.

Już otwierał usta, aby zacząć wzywać pomoc, kiedy w napadzie szału, pchnęłam go do pomieszczenia obok i cudem zatrzaskując drzwi, rozpoczęłam szarpaninę w trakcie, której moja głowa dobre dwa razy została prawie roztrzaskana o ścianę, skatowana ręka rozmiażdżona na zupełną paćkę, a ciało pocięte mniej groźnie moim mieczem, którym w efekcie szarpaniny, zaborczo wymachiwaliśmy. Nie wspominałam już nawet o tym, jak ten pełen walki, zdecydował się ugryźć mnie w moją do tej pory jeszcze zdrową rękę. 

Ostatecznie udało mi się go obalić, wbijając wspomnianą broń w środek jego brzucha, a kciuki w oczy, gdy ten próbował mnie udusić. Dodatkowo dla pełnej pewności, nogą przygniotłam jego szyję do ziemi, przyduszając do ze wszystkich sił. Wcześniej jeszcze w tym wszystkim, przewróciłam na nas szafkę, przez co zblokowałam mu nogi i siebie trochę przy okazji. 

To wszystko było serią wielu przypadków, które znów ledwo przetrwałam.

Prawie poderżnął mi przy tych działaniach gardło, jednak udało mi się zwyciężyć. Teraz jednak znów czułam jak sama prawie obsuwam się na podłogę.

Wymęczona. 

Który to już raz, jakimś cudem to ja dostałam szansę na życie? Albo ją sobie wyszarpałam w najbrutalniejszych pojedynkach?

A w tym wszystkim zostało mi tylko jakieś trzynaście minut obiecanego czasu.

Za mało. A więcej mieć nie mogłam.

Przetarłam twarz dłonią, dopiero w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że właśnie ubrudziłam sobie wszystko jego krwią, symbolem mojej zbrodni, od którego wciąż niemożliwie brało mnie na wymiotowanie z mojego pustego żołądka.

Upaćkałam się znakiem dokonanego morderstwa na człowieku, który mógł być wspaniałym ojcem, bratem, mężem...

Dość, za dużo zawsze sobie dopowiadałam.

Każdy komu zrobiłam krzywdę, mógł być jednocześnie tyranem, bić swoją żonę, terroryzować dzieci lub okradać i besztać innych ludzi... 

Nie mogłam tak wierzyć w niewinność...

Choć śmierci życzyć nikomu nie powinnam.

I wbrew staraniom w wyciszeniu moich rozterek, zwijałam się z lęku na posadzce, dalej przemawiając do resztek mojego trzeźwego rozumu. 

Walka o życie jeszcze przecież się nie skończyła, nie mogłam w takim momencie po prostu sobie odpuszczać.

Nie do tego byłam stworzona. Nie po to grałam w tym życiu główną rolę, aby dawać losowi robić ze mną co żywnie mu się podobało.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz