I. Tajemnicze ściany

14.3K 434 375
                                    

03.09.1944 Londyn

— Janek! — Wpadłam z wrzaskiem, do zatłoczonego i chłodnego pomieszczenia, tuż za kilkorgiem policjantów.

Nie przyzwyczaiłam się jeszcze, że w naszym państwie rzekomo zaczynał panować pokój, gdyż mężczyźni z bronią kompletnie na moment mnie zdekoncentrowali. Więcej w końcu ostatnimi czasy widywało się żołnierzy niż innych służb mundurowych, ale od bitwy powietrznej o Anglię, sytuacja wciąż  się zmieniała... I to chyba na lepsze. Chociaż niekiedy ciężko było stwierdzić, co uznaje się jako poprawę.

W tejże chwili, tak naprawdę mogłabym sobie spokojnie kupować nowe wydanie gazety "The Times" jednak dzięki bratu musiałam przebiec jak wariatka po ulicy, aby wpakować się na widownię w jakiejś błazeńskiej bijatyce... W końcu gdy moja dalsza znajoma przekazała mi, że na peronie dzieje się coś złego, byłam wręcz pewna, że musi chodzić o Janka i jego nadzwyczaj ostatnio pustą głowę... Przecież wyłącznie on potrafił aż tak szybko władować się w poważne tarapaty, w prawdopodobnie każdej sytuacji!

Ostatecznie musiałam to sprawdzić i oczywiście niestety mieć rację. 

W trakcie biegu próbując zachować resztki godności, non stop powściągałam nosem... Przeziębienie w końcu musiało o sobie nieustannie przypominać.

Jesienna atmosfera już na dobre zakorzeniła się w pogodzie i chociaż tak naprawdę owa pora roku nawet oficjalnie się nie zaczęła, to temperatury mocno się obniżyły. Tak właściwie to drastycznie, dosłownie z dnia na dzień!

O dziwo tego znamiennego ranka, zaatakował nas wszystkich z znienacka nawet i mróz, powodując masowe zmarznięcia i automatycznie rozpoczynając wcześniej wspomnianą falę do przeziębień, a może i zalążki nieprzyjemnych gryp.

Było to aż abstrakcyjne i trudne do wytłumaczenia komuś kto żył jeszcze wizją wczorajszego, słonecznego dnia - w końcu to wszystko za sprawą wyjątkowo dotkliwego mrozu we wrześniu!

Aż zastanawiałam się jadąc tego dnia tramwajem, czy to tylko Londyn padł ofiarą jakiś knowań pogodowych, czy cała i tak niezbyt słoneczna Anglia tak oberwała rykoszetem. 

W każdym razie było to naprawdę nadzwyczajne i niby wyjątkowe zjawisko, które w moim przeczuciu jakoś podprogowo zwiastowało coś niedobrego.

Wręcz czułam w kościach, że coś złego się święci, chociaż nawet nie mogłam się tą myślą z nikim podzielić i później oficjalnie, z niejakim bólem rzec "A nie mówiłam".

Zostawiając jednak pogodę w spokoju i z dala, wpadłam do wydrążonej w ziemi stacji, w rękach pomimo niemałych trudności, trzymając swoje walizki, którymi może nieco zbyt energicznie wymachiwałam i co chwila zmuszona byłam, krzyczeć za siebie jedno słowo, będące oczywiście przeprosinami.

Na ten moment te małe drewniane pudełeczka to był mój prawie jedyny dobytek, którego reszta w większości przepadła w czasie tragicznych walk lotniczych o Anglię, oraz w innych zawirowaniach wojennych jak chociażby ich następstwa w postaci problemów finansowych z jakimi borykała się moja rodzina.

Takie były to niestety chore czasy, ale jakie były lepsze?

Uparcie kierowałam się w stronę brata, który chyba za bardzo wczuł się w rolę jakiegoś zapaśnika. Jak zauważyłam w tej chwili wraz ze swoimi chwilowymi "przyjaciółmi" - katował jakąś dwójkę młodszych od niego chłopaków... Chociaż w sumie to jak prędko, dość zaskoczona spostrzegłam - jedynie próbował to robić...

Mimo to, że temu i tak już się obrywało, miałam przez moment szczerą ochotę rzucić się na niego z wrzaskiem, byleby tylko narobić mu wstydu i zmusić do jakiś refleksji... Właśnie w tej chwili łamał jedną z kluczowych zasad naszego taty, którego to nauki, ja traktowałam jak całkowitą świętość.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz