CV. Nieplanowane spotkanie

170 18 29
                                    

Dziwnie było mi patrzeć na ten pomnik w takich okolicznościach. Czułam jakby autor dzieła się pomylił, jakby cały świat żył w kłamstwie, myśląc przez tyle lat i zresztą wciąż - że ja i Teuss stanowiliśmy idealne dopełnienie. Może i rzeczywiście tak było, ale jak bardzo do czasu, w obliczu tego, że to ja wyjęłam ten miecz. To ja go skazałam, choć właściwie pierwszy raz robiąc to w momencie wbicia oręża.

W ten sposób wręcz dobiłam.

Najchętniej zburzyłabym ten pomnik, nie mogąc na niego patrzeć, a z drugiej strony próbując sobie tłumaczyć że na złapanym tu momencie, nie ma mnie, jest Wiktoria bez ręki, ta która poprzednim razem w Narnii jeszcze niczego nie wiedziała i było to ok - było jej łatwiej i lżej... Żałowałam że taka nie pozostała, że dałam się wciągnąć znów w ten świat i że podjęłam kolejne wyzwanie nie uznając się już wystarczająco wyeksploatowaną bohaterką - w końcu miałam prawo dawno temu założyć że to Eustachego, Julię i Luizę tym razem wezwała Narnia, a ja byłam jakąś tam drobną pomyłką... Mogłam od razu wysłać ich w trójkę na przygodę, może skutek byłby taki sam, a nawet lepszy, bo bez ciągnącej się za mną przeszłości, która jakby nie patrzeć wszystko i wciąż komplikowała, czasem nawet nieświadomie.

Przegarnęłam włosy, które wreszcie stopniowo dosychały po gruntownym umyciu ich, jak i zresztą całego ciała. Było mi to potrzebne w każdym calu, choć pojawiło się we mnie zwątpienie dotyczące zębów, które nie pierwszy raz zostały doprowadzone do tragicznego stanu w związku z beznadziejną dietą i tym samym niedoborem witamin. Po morskiej podróży te jednak wróciły do pierwotnej wersji, tak więc łudziłam się że i teraz będzie podobnie - gdy już miałabym wrócić do Anglii, a w każdym fragmencie ciała czułam że to już niebawem i łączył się z tym spokój, jako iż wreszcie egzystencji tam nie widziałam jako niekończącej się, samotnej udręki, a czegoś stabilniejszego i bezpieczniejszego niż miałam tutaj...

Co za dziwna zmiana, zważywszy na to jak brytyjską ziemię bardzo długi czas traktowałam - jak zło, jak coś gorszego, marnego...

Obserwując figurę, patrząc na pięknie prezentującego się przyjaciela, nie miałam już zbyt wielu myśli. Pozwoliłam sobie choć na moment przestać analizować to co niezrozumiałe i wytchnąć, przy tym wątpiąc czy zostanie mi przyznany dar uczestniczenia we wspólnym pogrzebie mojej dwójki przyjaciół. Mieli zostać pochowani dokładnie tam gdzie królowa Liliandil, Drinian i inne najważniejsze postacie narnijskie.

Bardzo chciałam przy tym być, jako przy ostatnim ważnym momencie ich życia, gdyż inne przegapiłam przez ciągłe skoki między rzeczywistościami - zwłaszcza że chociażby na oficjalnej jego koronacji nie było mi dane się stawić.

Opuszczona z wszelkiej energii, siedząc na krawężniku nie pierwszy raz podniosłam dłoń, aby ugryźć do tej pory trzymany owoc, a właściwie pozbyć się ostatniego kawałka, który to byłam w stanie pozyskać. Nie byłam w tym zbyt skrupulatna, nie zaspokojenie głodu było moim celem, a wykorzystanie ostatniego prezentu od Kaspiana, w końcu nie sądziłam abym była w stanie zabrać go ze sobą do innego ze światów, w dodatku zupełnie niepewna kiedy miałoby to nastąpić i w jaki sposób - a bardzo chciałam aby jego ofiara pozostawiła po sobie jakikolwiek znak - a wydawało mi się, że najlepszym było wykorzystanie faktu, że figury nie stały na całkowicie wybetonowanej przestrzeni i znajdował się tam kawałek ziemi.

Do właśnie niej dostałam się praktycznie to na klęczkach, zaraz rozgrzebując grudy, byleby być w stanie wcisnąć trochę głębiej ogryzek i w ten sposób zasadzić nową jabłoń z cichą nadzieją, że nikt nie zakwestionuje mojego naruszania symetrii placu, na którym to zresztą w mojej opinii powinno niebawem pojawić się jeszcze przynajmniej kilka istotnych postaci pomijając nawet króla, a mówiąc o tych na których cały dzień oczekiwałam.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz