XXXVI. Pochowane osoby

2.5K 161 110
                                    

Wszelkie pola i łąki dawno już były za nami, co wprawiało mnie w coraz to większą ekscytację. Miasto pochłonęło nas z każdej ze stron, wciąż pokazując swoje coraz to ciekawsze krajobrazy, które z każdą chwilą okazywały się coraz to bardziej znajome, choć niekiedy przez te dwa lata tak zmienione.

Londyn. Tego nie dało się jednak pomylić z jakimkolwiek innym miejscem. Zwłaszcza gdy tak długo koszmarnie się za nim tęskniło.

Momentami nawet zapomniałam zerkać w bok w celu upewnienia się czy babcia, aby na pewno siedzi jeszcze obok mnie, a nie zdecydowała się na jakieś podróże po pociągu, według uznania tego co nią kierowało. Jakkolwiek to oderwanie duszy należy nazywać.

Znowu odruchowo przetarłam ręką brudną szybę, którą z własnej strony wypolerowałam ze zdenerwowania. Niestety maszyna, którą się poruszaliśmy była tak ubłocona po zewnętrznej stronie szkła i na to nie miałam zbytnio wpływu, nieważne jak bardzo pragnęłam odsłonić sobie upragniony widok.

Zacisnęłam nerwowo dłonie na kolanach, czując że prawie łamię sobie palce od stresu i do tego gniotę sukienkę, którą jak nigdy jeszcze nie pobrudziłam i o dziwo nawet wyprasowałam. Wszystko na tę okazję, którą sama sobie wmawiałam.

Wierzyłam, że przybycie tu może być najlepszym co mnie spotka, a wystroiłam się tak, jakby już na peronie miał czekać na mnie ktoś o kim marzę już od dwóch lat. 

Ktoś o nazwisku Pevensie. Tyle mi wystarczało.

Ubrałam nawet tę słynną czerwoną sukienkę, która od wieków gniotła się w mojej komodzie. Przyłożyłam starania nawet do wyboru butów, czy wyczesaniu moich włosów, a następnie zakręcenia ich na nowo w bardziej naturalny i lekki sposób. Całą tę stylizację zwieńczoną nawet delikatnym makijażem, planowałam dosłownie dwa dni, cały czas kombinując i kręcąc się przed lustrem z entuzjazmem. W życiu tak się do tamtej chwili nie wystroiłam.

Niebywałe, że jedna prosta wiadomość o wyjeździe z tamtego przeklętego miejsca, do mojej ukochanej okolicy, tak niezwykle mnie pobudziła. Może nawet aż zbyt - bo w końcu cel wyjazdu był raczej smutny i ktoś patrząc z boku mógłby pomyśleć, że jestem podła odnajdując w tym uciechę.

Tak czy inaczej, miałam wrażenie, jakbym po prawie dwóch latach obudziła się z jakiegoś okropnego snu. Rzeczywistość stała się mniej przytłaczająca, a jakiś ciężki głaz zsunął się z mojego serca, nareszcie przestając mu ciążyć.

Wszystko za sprawą ludzi, w których tak wierzyłam.

Oddychałam głęboko, próbując zupełnie nie zaparować sobie widoku swoim sapaniem. Odliczałam minuty do momentu, gdy zatrzymamy się na stacji i poznamy osoby do których zostałyśmy wysłane. Naprawdę jednak czekałam na moment, gdy babcia zostanie pod dobrą opieką, a ja będę mieć szansę przemaszerować ulicami Londynu, szukając czegoś lub kogoś kto da mi znak.

Czułam, że Pevensie będą znajdować się wciąż w stolicy. Nic nie mogło się w tej kwestii zmienić, a przynajmniej tak sobie postanowiłam, wcale nie dopuszczając do siebie choćby najmniejszych szans, że coś może nie pójść po mojej myśli.

To była wręcz moja ostatnia nadzieja i poszukiwanie tlenu, który nadałby sens mojemu ostatnio wyjątkowo marnemu istnieniu. 

Poświęcałam im zdecydowanie za wiele, szukając w kimś innym sensu swojego życia, a nie we własnej osobie. Taki pogląd jednak wówczas miałam.

Jakim sposobem jednak znalazłam się w tym miejscu?

Janek zaproponował mi, abyśmy udały się z babcią do rodziny ze strony dziadka. Nie była to jednak jak w przypadku Liverpoolu jego siostra, a daleka kuzynka, z którą kontakt był marny i cudem osoba ta, zgodziła się na nasze przyjęcie. Chyba wyłącznie z czystej dobroci.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz