7

777 77 22
                                    

Pov.Clay

Prowadziłem czerwonego Kabrioleta, jadąc polną drogą. Obok mnie siedział brunet, wpatrywał się w widoki nas otaczające. Piękna zieleń i żółć, której nie widział, ciekawi mnie jak to jest, nie widzieć kolorów jak inni. My możemy podziwiać świat w pełni różnych barw a oni widzą go w szarej wersji.

Jeną rękę trzymałem na drzwiach samochodu na zewnątrz, a drugą na kierownicy. Jechaliśmy w miejsce, które dobrze było mi znane. Nie zdradziłem za to chłopakowi gdzie się wybieramy. Pogoda wynosiła około 48°F, do tego dochodziła mżawka i zachmurzone niebo. W UK już zaczynają się najbrzydsze pogody. Przed chwilą podawali w radiu, że w naszą stronę zbliżają się silne wiatry i zapowiadane są obfite opady, urok Anglii. Mam nadzieję, że nas nie złapie taka pogoda. Nie miałem zasuniętego dachu od auta, który powodował, że było nam zimniej. Jak będziemy na miejscu to go zasunę, prowizoryczny dach robiony na zamówienie przydawał się w taką pogodę.

-To zdradzisz gdzie jedziemy?- zapytał z uśmiechem.

-Nie.- odpowiedziałem również się uśmiechając.

-Ale jesteś.- powiedział zakładając rękę na rękę, udając obrażonego.- Pewnie gdzieś mnie wywozisz.

-Nic ci nie zdradzę, zaraz sam się przekonasz.

Po przedstawieniu pogody i informacji z świata zaczęła lecieć muzyka z radia.

-Lubię ten kawałek, możesz dać głośniej?- ucieszył się na puszczoną muzykę, posłuchałem się i pogłośniłem.

[...]

-Then she lit up a candle and she showed me the way

There were voices down the corridor,

I thought I heard them say...

Welcome to the Hotel California - cicho podśpiewywał tekst piosenki równo z muzyką.

Such a lovely place (Such a lovely place) - zaśpiewałem jako chórek.

Such a lovely face - chłopak śpiewał resztę piosenki a ja czasami z nim.

Plenty of room at the Hotel California

Any time of year (Any time of year)

You can find it here

[...]

-Ładnie śpiewasz.- powiedział spoglądając na bruneta, cały był szczęśliwy i to wszystko tylko przez piosenkę? Zachichotałem widząc jego rumieńce.

-Dzięki, ty też masz bardzo ładny głos.

Jechaliśmy dalej słuchając muzyki. Pogoda nie ulegała zmianie, a my prawie byliśmy na miejscu. Chłopak zaczął widzieć urywający się horyzont.

-Klify!- wykrzyczał szczęśliwy.- Przez całe życie nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo.

-Nie tylko.- powiedziałem wskazując na ruiny zamku.

-Pójdziemy tam?- zapytał ciesząc się jak dziecko.

-Tak.

Białe klify w Dover były jedynym miejscem w Anglii, gdzie można było je zobaczyć. Gwarantowały cudowne wrażenie i zapewniały piękne widoki na Cieśninę Kaletańską. Dover nazywane jest Bramą Anglii, ponieważ jest najbliższym punktem do Francji. Morze oddziela nasz ląd od francuskiego portu Calais tylko 34 kilometry.

Dojeżdżaliśmy już na miejsce. Po wyjściu z auta, założyłem dach i zaczęliśmy kierować się w stronę klifu. Nie pozwoliłem chłopakowi podejść za blisko, kilka metrów od przepaści obserwowaliśmy morze. Ogromne, rozwścieczone fale morskie, podziwialiśmy widoki w ciszy dopóki George się nie odezwał.

-Zimno.. Może pójdziemy do tego zamku? Chciałbym jeszcze go zobaczyć.- powiedział, ogrzewając zmarznięte dłonie. 

-Możemy.- wyszedłem na przód i kierowałem się w stronę ruin.

Po kilku minutach byliśmy już pod zamkiem. Pierwszy do środka wszedł George a ja za nim. Podziwiał wysoki sufit budowli z odchyloną głową, patrzył się na nowe miejsce jakby nigdy czegoś podobnego nie widział. Udało mi się zrobić na nim wrażenie tą lokalizacją. 

-Słyszysz to?- zapytał wyrywając mnie z transu.

-Hymm?

-Zaczęło padać i to chyba solidnie.- powiedział. Podeszliśmy do wyjścia by sprawdzić jego objawy, dobrze mówił zaczęło padać. 

-Tam jest auto, musimy szybko się przebiec. Na 3 biegniemy.- wyjaśniłem plan.- 1..2..3 biegnij!- Wykrzyczałem. Szybkim biegiem kierowaliśmy się w stronę pojazdu.

Cały mokry wszedłem do auta spoglądnąłem na chłopaka obok. Podobnie jak ja siedział zdyszany, przemoczony na siedzeniu. Krople wody spływały po jego twarzy, a przemoczone włosy dodawały mu uroku. Gdy nawzajem na siebie spojrzeliśmy, głośno się zaśmialiśmy.

-Pewnie przez ten deszcze będziemy chorzy, ale trudno i tak do rozpoczęcia roku zostało dużo czasu.- powiedziałem. Ściągnęliśmy przemoczone kurtki, zostając tym samym w koszulkach. Mokry materiał przylegał do jego ciała, przy okazji prześwitując mięśnie na brzuchu.

-Zimno..- jego ręce się trzęsły, a skóra diametralnie zbladła.

-Z tyłu pod siedzeniem powinien być mały koc.- przekręciłem kluczyk w stacyjce odpalając silnik. Na szczęście chłopaka znalazł koc, którym się opatulił. 

-A ty nie zmarzniesz?- przejął się brunet. Jego fioletowe usta pokazywał jak bardzo zmarzł, jemu bardzie przyda się koc.

-Spokojnie.- popatrzyłem przelotnie na chłopaka, skupiłem się na drodze aby stąd wyjechać.

Po około 15 minutach byliśmy pod uniwersytetem. Szybko wysiadając z auta, przykrywając się kocem weszliśmy do budynku. Jak najszybciej pokierowaliśmy się do naszego pokoju.

Byliśmy już przebrani w suche ubrania. Usłyszałem kichnięcie bruneta, posłałem mu wzrok mówiący "a nie mówiłem", będziemy chorzy.

Undergraduate || DreamnotfoundOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz