Rozdział 4

1.8K 118 9
                                    

Pov. Peter

Wraz ze Starkiem wysiedliśmy na piętrze jego biura. Ostatni raz obejrzałem się za Avnegrsami, którzy jechali do piętra mieszkalnego. Wszyscy uśmiechnęli się czuło, a Natasha i Steve wyszeptali "Jesteśmy z ciebie dumni".

Szkoda, że on nie jest. Wiem, wiem, że zjebałem. Mogłem się bardziej postarać, jak zawsze. A tak to tylko znów jestem zawodem dla pana Starka. Zjebałem całą akcję do cholery! Lepiej jakby mnie tam nie było, tylko nie wiem, była.. Kate? Nie znam jej ale słyszałem o niej z opowieści łucznika. Na pewno lepiej by się sprawdziła niż ja!

Kurwa.. Nienawidzę siebie.

Szedłem niemrawo za zdenerwowanym miliarderem. Gdy weszliśmy do biurowca, jak zwykle usiadłem na moim krześle i czekałem na opierdol. Jedyne o czym marzyłem w tej chwili to zapaleniu i najebaniu się w trzy dupy. Mentor zamiast na mnie spojrzeć i wykrzyczeć mi jaki jestem beznadziejny, odwrócił się w stronę barku. Wziął butelkę whisky do ręki i nalał sobie trunku do szklanki. Wypił całość duszkiem, po czym usiadł na przeciw mnie i wlepiał we mnie swoje wkurzone spojrzenie.

— Zawiodłem się — powiedział beznamiętnie. — Mogłeś tam w ogóle nie przychodzić jak spierdoliłeś.

— Przepraszam — wydukałem niemrawo.

— Musiałeś się gonić do chodzenia na misję to teraz kurwa masz! — krzyknął rozwścieczony, a ja skuliłem się na krześle.

— J-ja.. po prostu chciałem być jak pan — wymamrotałem po chwili.

— A ja chciałem, żebyś był lepszy — spojrzał na mnie z pogardą. — Jutro trening o 18:30. Nie spóźnij się znów. A teraz zmiataj mi z oczu.

— Do widzenia panie Stark — wyszeptałem wychodząc z biura.

 Od razu skierowałem się do windy. Gdy do niej wszedłem oparłem się o ścianę i wyjąłem telefon. 21:46. 2 nieodebrane połączenia od Maxa - 2 minuty temu. Lekko uniosłem kąciku ust do góry i wybrałem numer przyjaciela. Po chwili usłyszałem głos w słuchawce.

— O Pete! — przywitał mnie wesołym głosem. — Słuchaj, załatwiłem domówkę, gdzieś na Brooklynie. Wchodzisz w to? Będzie wszystko, alkohol, zioło no i oczywiście coś mocniejszego.

— A pytasz dzika czy sra w lesie? — zaśmiałem się lekko. — O której i gdzie?

— Bądź za 20 minut, tam gdzie zawsze. Pojedziemy razem.

***

Razem weszliśmy do mieszkania znajomego Maxa. Doszła nas głośna muzyka, na co ja się lekko skrzywiłem. Już wiem, że bez używek się nie obejdzie. Nie wytrzymam tego cholernego hałasu. Mimo wszystko uśmiechałem się przyjaźnie do każdego kto podszedł się przedstawić lub przywitać. Niektórzy zaczynali pogawędkę o ostatniej imprezie, a niektórzy tylko się witali i odchodzili w wir imprezy.

Po przywitaniu się z kilkunastoma osobami, Jake pociągnął mnie za rękaw w stronę stołu. Z tyłu zostawiliśmy Maxa, Micheala i Harrego, którzy zagadali się z gospodarzem imprezy. Podeszliśmy do drewnianego stołu.

— To co, pijemy? — przyjaciel wyszczerzył zęby, na co ja energicznie pokiwałem głową.

Jake zawsze wszystkich namawia do picia, za co go szczerze uwielbiam. Na każdej imprezie z jego ust musi się wydobyć "no, ale ze mną się nie napijesz?". Oczywiście, dla zasady, Jake'owi nie można odmówić. No bo jak można odmówić temu uśmieszkowi szatyna, gdy trzyma alkohol w ręce?

Towarzysz nieudolnie nalał mi i sobie kieliszek czystej wódki. Rozlał jej trochę na stole, ale nikt się tym nie przejął. Wziąłem do ręki szota, a do drugiej szklankę ze spritem. Najlepsza popita. Chłopak uczynił to samo.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz