Rozdział 53

513 46 14
                                    

Pov. Peter Parker

Jedną dłonią pchnąłem ciężkie, drewniane i stare drzwi. Te w jednej chwili głośno skrzypnęły ukazując środek pomieszczenia. Ułożyłem stopę ubraną w obuwie na skrzeczącej, mającej parę ładnych  lat podłodze. W niektórych miejscach można było dojrzeń nawet niedomytą krew, którą barman, niegdyś, próbował wraz ze mną wytrzeć szmatką. Drzwi za mną od razu się zamknęły z nie małym hukiem. Do moim uszu od razu dotarła zdecydowanie za głośna muzyka, która jednak wtapiała się w moje spaczone gusta. Doskwierał mi też wrzask klientów, którzy mocno pijani się do siebie śmiali, jak i co chwilę dźwięk przewracanych naczyń, czy tłuczonego szkła. Do moich zniszczonych nozdrzy dorwał się nieprzyjemny odór alkoholu, wraz z wonią tytoniową i lekkim zapachem krwi, pomieszanej z potem. 

Typowe połączenie jak na ten dokładny bar, gdzie toczą się walki i sprzedaże nielegalnych substancji. Tutaj była tu codzienność, nie był to jedyny taki bar w tej dzielnicy, lecz na pewno jeden z popularniejszych. To tutaj przesiadywał niegdyś słynny Spizzy, którego bądź co bądź wszyscy się bali, lub po prostu okazywali szacunek. Tak, byłem tu królem. Na mojej twarzy pojawił się grymas, którego jak bardzo nie chciałem, nie potrafiłem zakryć fałszywym uśmiechem. Kiedyś umiałem, lecz odzwyczaiłem się od nienagannej ciszy w wieży, czy zapachu czystej pościeli lub pięknie pachnących środków do czystości, czy ulatniające się opary porannej czarnej kawy, którą zawsze pijał pan Stark.

Pewnym krokiem podszedłem w stronę drewnianego baru, a już po chwili usiadłem na stołku barowym, który był wykonany z ciemnego drewna, przez co idealnie wpasowywał się do pomieszczenia. Za barem nie widziałem swojego towarzysza na co lekko zmarszczyłem brwi. Rzadko kiedy zostawiał pusty bar, to nie było w jego stylu. Obróciłem głowę w stronę starszego mężczyzny siedzącego obok mnie. W ustach miał papierosa, którym co chwilę się zaciągał, aby następnie wypuścić dym.

— Gdzie barman? — mruknąłem w jego stronę, na co ten się natychmiast obrócił.

Na oko, był sporo po czterdzieste, nawet może dałbym mu pięćdziesiąt lat, zważając na siwe kosmyki włosów, wychodzące z jego brunatnej fryzury. Pod oczami miał zmarszczki, które łączyły się wraz z piegami. Jego zarost nie podpięto by do dłuższych bród, a raczej taka krótsza, podobna jaką miał Kapitan Ameryka, jednak ta jego, była siwa. Mężczyzna zmarszczył krzaczaste szarawego koloru brwi i oceniająco na mnie spojrzał, by po chwili wydmuchać dym z papierosa prosto w moją twarz.

Spokojnie Peter, nie jesteś już Spizzy, nie możesz mordować, każdego kto cię lekko zdenerwuje. Choć taką bezczelność bym potraktował z wielką chęcią odcięciem mu głowy.

— Ty nie jesteś za młody na takie miejsca? — prychnął prześmiewczo wracając wzrokiem do pustej ściany.

Co za stary, bezczelny, nędzny piernik. Z ogromną przyjemnością teraz bym wyjął broń, na co by zamknął tą gębę, jednak ograniczyłem się do wywrócenia oczami. Niby się cieszę, że tożsamość najsłynniejszego przestępcy w Queens nie była rozpowszechniona. Owszem znało ją parę osób, jak Jack, pan ze sklepu, czy stali bywalcy w barze. Jednak byli to moi ludzie, a więc, gdyby wyszła im para z ust by od razu skończyli pod ziemią. Wiem, że nie rozpowszechni się moja tożsamość. W przestępczym świecie bardzo ważnym słowem jest 'lojalność', której ja, zawsze pilnowałem jak skarbu.

— Zdaje mi się, że to nie twój interes — odpysknąłem, pewnym siebie tonem.

Mimo, że w wieży dalej czułem się jak małe przerażone dziecko, to tu mogłem być opryskliwym nastolatkiem. Podobało mi się to. W końcu nie być tym głupim mazgajem, tylko pokazać światu co potrafię.

— A mi się zdaje, że ty nawet alkoholu legalnie nie możesz pijać — prychnął.

Nie no kurwa, trzymaj mnie. Zaraz mu przypierdolę. Czasem żałuję, że oddałem swoją ukochaną, czarną jak smoła broń. Chętnie bym zobaczył dziurę z naboju w jego pomarszconym czole. Jebana zgniła mandarynka.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz