Rozdział 21

1.4K 89 4
                                    

Pov. Tony Stark

— Posiłek gotowy — uśmiechnął się Steve pokazując na swoje arcydzieło. Wiele mogę zarzucić byłemu żołnierzowi, ale nie brak umiejętności kucharskich. Zapach od naleśników rozpływał się po całym piętrze. Rzadko jadaliśmy wspólne posiłki, jednak teraz robimy to dla Petera. Aby się w końcu poczuł jak w domu.

Po chwili większość domowników już była. Teraz czekaliśmy jedynie na Petera i Clinta. Wszyscy zaczęli rozmawiać, jednak ja nie wdałem się z nikim w konwersację. Byłem wpatrzony w dębowe drzwi na korytarzu do pokoju Petera.

A co jak znów się naćpał?

Co jak robi sobie krzywdę?

Co jak ma atak paniki?

— Tony — z rozmyśleń wyrwał mnie głos Steva. — Zaraz przyjdzie, spokojnie.

— Wiem tylko... — westchnąłem przeczesując swoje niesforne włosy do tyłu. Dziś nie chciały ze mną współpracować. — Po wczorajszej akcji boje się go zostawiać samego.

— Wszyscy się boimy, ale jesteśmy w jednym budynku tak? Jakby coś się działo FRIDAY by cię poinformowała — powiedział uspokajającym głosem, na co wysłałem  mu wdzięczny uśmiech.

W tym momencie ujrzałem drobnego brunecika ze spuszczonym wzrokiem. Sinie zaciągał rękawy. Wymieniłem porozumiewawczy wzrok ze Stevem i podszedłem do chłopca.

— Hej mały — uśmiechnąłem się do pajączka, na co on od razu odwrócił wzrok w moją stronę. Oddał mi delikatny uśmiech i ruszyliśmy do kuchni.

Domownicy szybko przywitali się z chłopcem i usiedliśmy do stołu. Pete siedział obok mnie i Clinta. Widziałem, że się wyluzował, więc raczej odpowiadało mu takie towarzystwo.

Rozmawiałem z Brucem o multiwersum. Ostatnio wpadliśmy na ciekawy trop i po konsultacji ze Stephenem zaczęliśmy we trójkę nad tym pracować. Peter śmiał się z obrażonego Clinta, bo Sam zabrał mu dżemik truskawkowy. Ten człowiek nie przestaje mnie zaskakiwać. Reszta gadała o ostatnich akcjach. A raczej - kłóciła, o to kto był szybszy, kto zadał ostateczny cios. Czyli typowy poranek w wieży.

Przysłuchiwałem się śmiechowi Petera, nie zwracając większej uwagi na swojego towarzysza, z którym prowadziłem rozmowę. Mógłbym ten śmiech słuchać godzinami. W końcu szczery. Mimowolnie się uśmiechnąłem.

Gdy ujrzałem, że Peter 'skończył' swój posiłek. Mianowicie odsunął talerz zostawiając połowę porcji, jednak wiedziałem, że nie ma celu go namawiać, ponieważ jego żołądek przez wcześniejszy niedobór jest zmniejszony. Postanowiłem wdrożyć swój plan.

— Młody — skierowałem wzrok na Petera. — Chodź musimy lecieć.

— Gdzie? — spytał lekko zszokowany patrząc się na mnie zaciekawionym wzrokiem.

— Nowy Jork chyba dawno nie widział Spider-mana i Iron-mana, nie uważasz? — uśmiechnąłem się kucając obok niego. Brunet spojrzał się na mnie, a w jego oczach zobaczyłem iskrę, której cholernie długo nie widziałem. Widząc jego zadowolenie wstałem. — Leć się przebierz pajączku.

Chłopiec z ogromnym uśmiechem na twarzy pobiegł do pokoju zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem do blatu i usiadłem na barowych krzesełkach. Wpatrywałem się w Natashę, która myła naczynia po drugiej stronie baru.

— Widziałem twój wzrok, myślisz, że to zły pomysł? — spytałem cicho.

— Rozmawiając z nim o tym wszystkim na terenie gdzie może uciec  i bez osoby 3 do uspokojenia jest naprawdę dojebanym pomysłem Stark — skomentowała przesiąkając sarkazmem. Posłała mi wściekły wzrok i zakręciła wodę od kranu. Oparła ręce o blat. — Umiesz stracić kontrolę, a on umie szybko  spierdolić.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz