Rozdział 23

1.3K 104 12
                                    


Pov. Peter Parker

Opłukałem twarz zimną wodą i jeszcze raz spojrzałem na wiadomość. Nie, to zdecydowanie nie zwidy. Schowałem telefon do tylnej kieszeni i podparłem ręce o umywalkę. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Parsknąłem widząc siebie samego. Wyglądam jak jebany trup.

 Jestem zmęczony. Chcę spokoju. Chcę, aby te głosy dały mi spokój. Chcę, żeby każdy się ode mnie po prostu odpierdolił.

Zasługujesz na to.

To przeznaczanie, naprawdę tego nie widzisz?

Jesteś na to skazany i słusznie.

Westchnąłem. Przetarłem twarz wilgotnymi dłoni i oparłem się o ścianę toalety. Najchętniej wpadłbym w histerię. Zaczął płakać i nieopanowanie ciąć się po poranionych przedramionach. Ale nie teraz. Nie w szkole. Muszę tu wytrzymać. Przynajmniej domownicy będą mieli święty spokój przez jakiś czas.

Tylko im przeszkadzam żyjąc wśród nich. Kiedyś tam bardziej pasowałem - kiedy byłem szczęśliwy. Kiedy przychodzenie do wieży sprawiało mi mnóstwo radości i ekscytacji. Kiedy turlałem się po ziemi wraz z Clintem zdychając ze śmiechu bo Kapitan nabrał się na nasz żart. Kiedy trenowałem z Natashą i Buckiem. Kiedy majsterkowałem ze Starkiem słuchając metaliki. Czy znowu kiedyś tak będzie? Jeśli nie będę znów szczęśliwy i radosny to mnie wyrzucą? Naprawdę się staram. Staram się być tym kim byłem kiedyś. Choć w środku wiem, że to nie ten sam Peter. Po tym wszystkim czuję się jak zupełnie inna osoba. Jakby tamten ja po prostu odszedł i miał nigdy nie wrócić. Narkotyki zaczęły mnie zabijać wraz z depresją, a ostatecznie zabił mnie pan Smith.

Marzę o tym by znów poczuć tą ekscytację robiąc żarty z Clintem, trenując z Nat i Buckiem lub majsterkować z Tonym. Boję się, że to niemożliwe. Cholernie się boję, że ta radość życia wyparowała ze mnie na stale.

Pojedyncze łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po moim policzku. Zjechałem w dół dotykając ściany i powoli usiadłem na zimnych kafelkach szkolnej toalety.  Schowałem swoją twarz w blade i chłodne ręce.

Bezwartościowy śmieć.

— Zamknij się — wyszeptałem.

Naćpałbyś się znowu co?

Odchyliłem głowę do tyłu próbując nie myśleć o tym. Tak, naćpałbym się. Ale nie mogę. Narkotyki odebrały mi za dużo, aby znów do nich wrócić. Nie chcę znów zawieść bliskich.

Sięgając po nie zyskałbym spokój. Chwilowy spokój. Chwilę szczęścia, beztroski. Tej przecudownej euforii, w której po prostu świat realny się nie liczy. I to w nich tak kochałem. Uczucie odcięcia się od ponurej rzeczywistości. Odcięcia się od wyzwisk, od przemocy, od dotyku. Tak jakby te wszystkie okrutne wspomnienia się wyłączały, jakby to całe nieszczęście odpływało i miało już nigdy nie wrócić. Ale wracało. Za każdym razem z podwojoną siłą.

— Patrzcie! Ta sierota tu siedzi — usłyszałem głos mojego dręczyciela. Cholera, jak mój pajęczy zmysł nie wykrył, że ktoś tu idzie? Jak nie usłyszałem oddechu kroków czy bicia serca?

Niepewnie podniosłem głowę, aby upewnić się, że to on. Nie myliłem się. Flash pierdolony Thomson stał właśnie przede mną ze swoimi kolegami, którzy łazili za nim jak szczeniaki. Czasem nawet myślę, że nie chcą przebywać w jego towarzystwie, ale nie chcą skoczyć jak ja. Gnębiony.

— Dawno się nie widzieliśmy Peterku — wyszeptał ironicznym tonem. — Oh! Jak ja za tobą tęskniłem! — krzyknął zadając mi niespodziewane kopnięcie w brzuch. Skuliłem się łapiąc za miejsce bólu. Spojrzałem się na niego wrogim spojrzeniem. — Kto ci do cholery pozwolił na mnie choć spojrzeć! — tym razem jego pięść spotkała się z moją czaszką, co po chwili dało się we znaki okropnym bólem głowy. — Nie masz prawa, rozumiesz? Nie masz prawa się na mnie patrzeć, mówić do mnie czy mi się sprzeciwiać bez wyraźnego polecenia, rozumiemy się?

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz