Rozdział 19

1.4K 114 27
                                    

Tak tutaj powiem, że jak macie jakiejś pomysły co się może wydarzyć jeszcze  to piszcie śmiało na pv, każdy pomysł rozważe

Pov. Tony Stark

— Zostawcie to mi — stwierdził spokojnym tonem głosu Bucky.

Czułem jak serce bije mi niewyobrażalnie szybko. Oddech stał się szybki i płytki. Pojedyncze kropelki potu spływały po moim czole, a ręce nieopanowanie się trzęsły.

Cholernie się bałem o mojego dzieciaka.

Co jak coś sobie zrobi? Co jak miał próbę? Co jak uciekł?

Były żołnierz złapał za klamkę, a następnie staranował drzwi. Bez chwili zastanowienia pobiegłem do wnętrza pokoju. Peter siedział przy oknie wgapiając swoje czekoladowe tęczówki w ciemne ulice Nowego Jorku. On totalnie nie wzruszył się na nasze pukanie czy ostre wejście. Coś jest nie tak.

— Pete? — powiedziałem powoli podchodząc z Natashą do  chłopca.

— Jaki to wszystko ma sens? — odezwał się szeptem. 

— O czym ty mówisz dzieciaku? — wymieniłem zdezorientowane spojrzenie z Nataszą.

— Nie uważacie tego za ironię? — zaczął się histerycznie śmiać. — Jestem pomyłką życiową. To wszystko.. chcą, żebym zdechł. Oni wszyscy chcą, żebym zdechł.

 — Dzieciaku co ty.. — położyłem rękę na barku brunecika. Chłopiec się  obrócił i spojrzał mi się w oczy. Zamurowało mnie. Źrenice były wielkości pięciozłotówki praktycznie nie zostawiając śladu po czekoladowych tęczówkach chłopca.

— Co jest Stark? — spytał Bucky widząc moje zszokowanie na twarzy.

— Jest naćpany — westchnąłem opierając się o zimną szybę.

— Cholera — wyszeptała Natasha.

Mój wzrok spoczął na chłopcu. Był w swoim świecie. Lekki uśmiech znajdował się na jego dziecięcej twarzyczce. Czemu on to znowu zrobił? Czemu on znowu wziął to świństwo? Może jakbym go nie spuszczał z oczu..

— Dzwoniłam do Stephena — głos kobiety wyrwał mnie z rozmyśleń. — Stwierdził, że lepiej będzie jak to przeczekamy. Usuwanie działania fenantylu jest niebezpieczne przy mniejszych ilościach.

— No dobrze — westchnąłem. — Chodź Pete, musimy cię mieć na oku — wyciągnąłem rękę do chłopca.

Brunecik spojrzał się na mnie zaciekawionym wzrokiem. Niepewnie wstał i kiedy już miał mnie złapać za rękę nagle się odsunął. W jego oczach zagościł strach i nieufność.

— To podstęp tak? — wyszeptał chłopiec. — Ja nie chce do pana Smitha..

— Nie, nie Pete, pójdziemy do salonu, obejrzymy film — zaprzeczyłem od razu.

— Proszę zrobię wszystko, ja nie chce znów do piwnicy, to bolało.. bolało.. — po jego lekko zaróżowionych policzkach zaczęły zlatywać pojedyncze łzy. — On nie chce mnie zabić.. przecież ładnie proszę, on znów mnie wychłosta.. on znów.. nie, nie..

— Pete, pete — złapałem chłopca delikatnie za podbródek. — Hej dzieciaku spójrz się na mnie. — chłopiec skierował swoje przestraszone oczka na moją twarz. — Nigdzie się nie wybierasz stąd. On już nigdy ci nie zrobi krzywdy. Nikt ci już nigdy nie zrobi krzywdy. Obiecuje ci to Peter.  A jak ktoś tylko spróbuje podnieść na ciebie rękę to będzie miał do czynienia z Avengersami. Rozumiesz?

Pajączek pokiwał lekko głową i spuścił wzrok na ziemię. Łzy dalej spływały mu po policzkach. Wytarłem je kciukiem.

— Peter — uklęknąłem obok chłopca. —Nie musisz się dłużej bać. Jesteś bezpieczny. Jesteś w domu Pete. Jesteś w domu..

— W domu? — spytał nieśmiało chłopiec.

— Tak — uśmiechnąłem się delikatnie do chłopca. — Z rodziną.

Godzinę później

— Peter! Złaź z sufitu dzieciaku! — krzyknął Steve do pajączka.

Ja w tym czasie popijałem kawę z Natashą. Potrzebowaliśmy trochę odpoczynku. Zajmowanie się naćpanym chłopcem z super-mocami jest gorsze niż zajmowanie się pijanym Cintem. A do tego potrzebne jest dużo wysiłku fizycznego jak i nerwów. Patrzyłem jak Steve i Sam próbują ściągnąć pajączka na ziemię co niemało mnie bawiło.

— Jestem motylkiem! Ziuuuuuu!! — krzyknął chłopiec biegnąc po suficie z rozłożonymi rękami.

— Kurwa chłopaki! Zostawiłam wam go na 2 minuty!  — powiedziała oburzona Wanda wchodząc do salonu.

— To jego wina! — Sam wskazał palcem na Steva.

—Nie zwalaj wszystkiego na mnie!

— Dobra ptasiemóżdzki stulcie łeb, ściągnę go — kobieta za pomocą czarów ściągnęła chłopaka a ziemię, na co on zrobił obrażoną minę 5 latka.

Natasha posłała mi rozbawiony wzrok. Uśmiechnąłem się lekko i przypatrywałem się jak biega, a Steve i Sam go gonią. Ukryłem mój śmiech filiżanką czarnej kawy i znów skupiłem wzrok na mojej towarzyszce, która aktualnie wlepiała wzrok w swoim piciu.

— O czym myślisz?

— Eh.. no wiesz.. — kobieta pokierowała wzrok na młodego Avengersa.  — Czy sobie poradzi.. Dużo przeszedł. I czy ty sobie poradzisz.

— Ja? — spytałem oczekując wyjaśnień.

— Wiesz Tony, każdy się nim będzie opiekować, ale to ty w papierach będziesz ojcem i on jest  najbardziej do ciebie przywiązany. Boję się, że pod presją..

— Wrócę do alkoholu? — przerwałem jej. 

—Nie ja to powiedziałam — kobieta westchnęła. — Sam się tego boisz, prawda?

Zamilkłem. Owszem,  bałem się. Opanowałem to, jednak od tego czasu nie byłem w aż tak stresującej sytuacji. Wiem, że tym mu mogę ponownie zniszczyć życie. Zniszczyć znów jego psychikę i znów sprawić, że nie może nikomu zaufać. Ten dzieciak na to nie zasługuje.

— Obiecaj mi, że jeśli kiedykolwiek będziesz miał nieopanowaną chęć chociażby zamoczenia ust w alkoholu powiadomisz mnie o tym — rudowłosa uśmiechnęła się do mnie.

— Obiecuje Nat.

Pov. Nick Furry

— A więc kogo my tu mamy? — spytałem kierując się do części więziennej tarczy.

— Niejakiego Thomasa Smitha — odpowiedziała od razu agentka Chills przeglądając papiery, która trzymała w ręce.  — Jest tu na rozkaz Starka. Jak opisał "znęcał się nad dzieciakami sierocińca z ogromnym okrucieństwem". Podobno jednym z tych dzieciaków był Peter Parker.

— Która cela?

— 62.

Skręciłem do odpowiedniego sektora wpisując hasło dostępu. Idąc przez pusty korytarz słychać było tylko moje kroki i mojej agentki. Chwilę później staliśmy przed odpowiednią celą.

— Thomas Smith, właściciel sierocińca "Happy Home", który znęcał się nad sierotami i ze szczególnym okrucieństwem nad Peterem Parkerem. 74 siniaki, 2 rany kłute, kilka złamanych żeber i kości, złamany nos i liczne rany na plecach po wychłostaniu. Coś na swoją obronę panie Smith? —powiedziałem ze stoickim spokojem.

— Wypuście mnie stąd — warknął mężczyzna. — Gdzie ja do cholery jestem?

— W najbardziej chronionym miejscu na świecie — odpowiedziała agentka. — Witamy w bazie tarczy.

— Zadarłeś z niewłaściwym dzieciakiem Smith. Ciesz się, że rozwścieczeni Avengersi nie przybyli przed Tarczą.

— Kim jest ten gówniarz do cholery?

— Rodziną Avengersów — wszedłem do jego celi. — A kto zadziera z Avengersami zadziera z nami.


Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz