Rozdział 26

1.2K 96 31
                                    

GODZINA WCZEŚNIEJ

Pov. Tony Stark

— Kurwa! — krzyknąłem waląc pięścią w stół. Wyłączył telefon parę godzin temu. Lokalizacja się urwała. Zero danych. Nic nie wiadomo.

— Brak sygnału? — spytał zamyślony Steve.

— Tak — westchnąłem przerażony.

Na początku czekaliśmy na niego. Już sam zaczął wracać ze szkoły. Wiedziałem do cholery, żeby mu na to nie pozwalać. Po godzinie zaczęliśmy się martwić. Wydzwaniać. Pisać. Zero odpowiedzi. Zero kontaktu.

 I właśnie teraz od 2 godzin szukamy go. Szukamy jakiegoś sygnału. Znaku. Cokolwiek. Myślimy nad planem.  Wszyscy siedzieliśmy w pokoju obrad. Wszyscy umieraliśmy ze stresu. Każdy kochał Petera za coś innego. Ale każdy go tak samo kochał. Tak samo chciał znaleźć go. Różnica między innymi, a mną jest jednak duża. Jakby coś się stało.. coś strasznego. Oni się pozbierają. Po paru miesiącach zaczną żyć, przestaną opłakiwać i ruszą dalej. A ja? Wiem, że nie będę w stanie już nigdy ruszyć bez tego chłopca. Już nigdy.

— Może poszedł z kolegami? — zasugerowała Wanda drżącym głosem.

— Dzwoniłem, nic nie wiedzą — szepnąłem siadając bezsilnie na krzesło.

Zapadła cisza. Każdy zatracił się w swoich własnych  myślach. Gdzie do cholery jest mój dzieciak?

Oparłem łokcie na stole i wsunąłem twarz w chłodne i drżące ręce. Gdzie on mógł pójść? Czemu nie powiadomił nikogo o tym? Co jak zrobi sobie krzywdę? Co jak jest naćpany? Pijany? Co jak chce to skończyć? Co jak ktoś go porwał? Co jak ktoś go rani? Znęca się? Wykorzystuje? Przecież on tego nie przeżyje drugi raz.. On nie może cierpieć.. On na to nie zasługuje do cholery!

— Hej, Tony.. — Natasha złapała mnie za ramię. — Znajdziemy go. Całego i zdrowego.

— A co jak nie? — spytałem podnosząc na nią szklany wzrok. Kobieta spuściła głowę i cicho westchnęła. Ona też się boi. Jak każdy.

— Nie ma takiej opcji — warknął zimowy żołnierz. Pierwszy raz w życiu ujrzałem łzy w jego oczach. Ponownie przez te parę tygodni przywiązali się do siebie z dzieciakiem — Znajdziemy.. musimy.

— Bucky ma rację — powiedział pewnym głosem Sam. — MUSIMY go znaleźć. Nie może mieć powtórki z tego co przeżył.

— Zakładacie porwanie? — spytał poważnym tonem Steve.

— Ja nie — odezwał się Vision. — Kalkulując jego ostatnie zachowanie, po prostu chce sobie coś zrobić. A my nie możemy na to pozwolić.

— Nie pozwolimy, zapewniam cię — Wanda odepchnęła  krzesło przy użyciu czerwonych mocy i ruszyła do drzwi. Spojrzałem na kobietę pytająco.

— Gdzie idziesz? — spytała wdowa widząc zachowanie kobiety.

— Szukać dzieciaka — powiedziała beznamiętnie.

— Nie mamy planu, nie wiemy gdzie go szukać! — krzyknął Bruce wstając gwałtownie z krzesła.Zapadła chwila  ciszy, aby naukowiec się uspokoił. Nie mogliśmy w tej sytuacji mieć na głowie zielonego kompana.

— Jeśli Vision ma rację to aktualnie może skakać z wieżowca lub podcinać sobie żyły — ciarki przeszły po moim ciele na tą myśl. — Nie możemy tutaj czekać, planować. Zaraz zobaczymy newsy, że trup piętnastolatka leży na chodniku! — nastała chwilowa cisza. Kobieta westchnęła cicho uspokajając swój ton głosu. — Słuchajcie.. wiem, że ciężko podjąć działanie. Bo w końcu nie wiemy czy zastaniemy zdrowego, zmasakrowanego czy martwego Petera. Ale trzeba zacząć działać bo z każdą sekundą rośnie szansa na ostatnią opcję. Jesteśmy do cholery Avengersi! Więc ruszcie tyłki i przestańcie czekać na cud!

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz