Rozdział 11

1.7K 133 30
                                    

Pov. Peter Parker

Syknąłem cicho wbijając ostrze w swoje przedramię. Przedramię pełne blizn po samookaleczeniu. Tych starych sprzed kilkunastu miesięcy i tych nowych sprzed paru sekund. Odłożyłem żyletkę obok i wpatrywałem się w piękny nocny Nowy York.

Tak, tnę się. To dziwne, superbohater, wielki spider-man tnie się. Nikt by nie przypuszczał, nie? Choć robiłem to wcześniej. Bo robiłem to przed tym jak moja depresja została zdiagnozowana. To był też gwóźdź do pójścia do psychologa. May to zauważyła, gdy zmywałem naczynia. Próbowałem się tłumaczyć, że wpadłem do jakiegoś budynku przez okno i szkło mnie poharatało. Oczywiście w to nie uwierzyła. Przeszukała mój pokój i znalazła tam żyletkę.

Wtedy jej przyrzekłem, że nigdy więcej tego nie zrobię. Więc właśnie dlaczego siedzę na budynku i znów to robię? Bo i tak jej już nie ma. Nie zobaczę jej zawodu i złości w oczach. Nie usłyszę jej płaczu. Nie powinienem łamać danej obietnicy, ale cóż ja mam zrobić? Ciężko odbiec od starych nawyków. Bardzo ciężko. Dużo mnie kosztowało zaprzestanie samookaleczenia, ale robiłem to wtedy dla May. A teraz dla kogo mam przestać? Znalazły by się osoby jak Max, Jake, Miki. czy Harry, ale oni mają już dość problemów, aby przejmować się mną i tym co sobie robię. I tak robią dla mnie w cholerę opatrując mi rany, uspokajając mnie po gwałcie, wyciąganiem mnie  z piwnicy. Nawet nie wiem czym se zasłużyłem na ich pomóc. Ale wiem, że  zawsze mogę na nich liczyć.

Zawsze.

Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który był dla mnie trochę zbyt jasny na co przymknąłem oczy. W tym momencie dostrzegłem godzinę - 21:46. Cholera, spóźnię się do pracy. Nie mogą mnie wywalić. Pan Smith mnie zabije. Pfff...Błogosławieństwo jakby mnie zabił, najpewniej by mnie torturował ile w lezie. Jebany psychopata.

Pospiesznie wyciągnąłem z plecaka bandaż i opatrzyłem pośpiesznie nowo powstałe rany. Po kilku chwilach leciałem już nad budynkami jako wielki nie ustraszony superbohater. Ironia losu, nie?

Zaledwie 5 minut później stałem już w zaułku. Pospiesznie przebrałem strój na pracowniczy i wszedłem do lokalu. Zaniosłem swój plecak na zaplecze, gdzie spotkałem Jeremiego. Przybiłem mu grabę i uśmiechnąłem się do barmana.

— Jak leci młody, dawno się nie widzieliśmy — uśmiechnął się do mnie mężczyzna co odwzajemniłem.

— W porządku, a jak u ciebie? — puściłem letnią wodę w kranie i zacząłem myć szklanki.

— Po staremu — mężczyzna zaczął liczyć butelki alkoholu, najpewniej robił uzupełnianie — Słyszałem o domu dziecka, przykro mi mały.

— To nic wielkiego — machnąłem ręka. — Przyzwyczaiłem się już do pobytu tam, nie jest źle — jest okropnie. Ale nie mogłem mu tego powiedzieć. I tak by nic nie zrobił, jedynie sprowadziłbym na siebie kłopoty.

— Opiekunki pozwalają ci tu dalej pracować? — spojrzał na mnie lekko marszcząc brwi.

— Ta, poprosiłem je i po błaganiach się zgodziły. Wiesz to taka moja odskocznia od wszystkiego, poza tym teraz jeszcze bardziej przydadzą mi się pieniądze na studia — odpowiedziałem typowym kłamstwem wycierając ręce o ręcznik.

— Czaje, leć za bar, Olivier już kurwicy tam dostaje — mężczyzna teatralnie przewrócił oczami i zaśmiał się lekko.

— Jasne, dozoba — pożegnałem się szybko z barnem i nie czekając na odpowiedź wyszedłem z zaplecza i stanąłem za barem.

Pov. Tony Stark

Plątałem się po ulicach Queens - jak uważam najspokojniejszej i najmniej chucznej dzielnicy Nowego Jorku. Nie miałem ochoty wracać do wieży. Nie chciałem im pokazać, że coś jest nie tak. A było dużo nie tak. Nie radzę sobie z firmą, a Pepper oznajmiła mi, że planuje odejść. Zostanę z nią sam a przecież nie ogarnę tego. Mam za dużo do pracy - nowe wynalazki, zbroje, misje..

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz