Rozdział 14

1.6K 110 16
                                    

Pov. Peter Parker

— Cholera — syknąłem, gdy ujrzałem jaką ilość narkotyku sobie właśnie wstrzyknąłem.

Dwa razy więcej niż zazwyczaj. Pan Smith coś gadał o jakimś specjalnym gościu u nas w sierocińcu. Pomiędzy uderzeniami słyszałem jak mówi 'nie narób wstydu' czy 'tylko spróbuj się naćpać'.

Ta, to mam przejebane.

Odchyliłem głowę opierając się o zimne, toaletowe płytki. Wgapiony w sufit rozmyślałem co mogę zrobić. Mam jakiejś 5 minut zanim narkotyk zacznie działać i totalnie mi odjebie. Włożyłem już pustą strzykawkę do kieszeni dresów. Podpierając się o ścianę mozolnie wstałem i wyszedłem powoli z łazienki.

— Co tam robiłeś tyle? — powiedział Max, którego wcześniej nie zauważyłem. Lekko odskoczyłem na nagły, podniesiony głos.

— Muszę ci się tłumaczyć co robiłem w toalecie? — mruknąłem, starając się wymigać od pytań.

— Pokaż kieszenie — rozkazał podchodząc do mnie.

— Po co? — głos mi lekko zadrżał, co na pewno wyczuł.

— A masz coś do ukrycia? — spojrzał na mnie wymownym wzrokiem. Chłopak włoży ręce do moich kieszeni na co westchnąłem. Po chwili wyjął żyletkę i strzykawkę. Spuściłem wzrok w dół, aby nie widzieć zawiedzionego wzroku chłopaka. — Pete.. nie rób sobie krzywdy. Nie zasługujesz na nią.

— Nie zasługuje? — prychnąłem. — Zabiłem całą moją rodzinę i zawiodłem May. Nie postarałem się wystarczająco.

— Nie mów tak, nie zabiłeś ich. To ten świat ich zabił. Nie mogłeś nic z tym zrobić. A zrobiłeś więcej niż wystarczająco dla May. To nie twoja wina — powiedział łagodnym i cichym tonem głosu. — Wiem, że pewnie nie chcesz abym dotykał twoich ran, ale opatrz je proszę. I nie rób sobie tego więcej. Będę cię pilnował, okej?

— Ta — westchnąłem wciąż wpatrując się w podłogę.

— Ile wziąłeś? — spytał po chwili ciszy.

— Trochę więcej niż zwykle, więc spierdalam stąd — stwierdziłem cicho zarzucając plecak na ramię.

— Wiesz,  że ma ktoś dziś przyjść? 

— Dlatego udaje się do wyjścia, jakbyś nie zauważył — powiedziałem ironicznym tonem otwierając drzwi.

— Pete, jest 16:40. O 17 przyjdzie, nie wiem czy cię wypuści — chłopak złapał mnie za ramię na co ja się wzdrygnąłem. Od razu zabrał swoją rękę i posłał mi przepraszający wzrok.

— Musi — szepnąłem, po czym wyszedłem z pokoju ignorując sprzeciwy Maxa.

Szedłem cicho korytarzem, aby nie zwrócić na siebie nie potrzebnej uwagi. Miałem szczerą nadzieję, że właściciel jest w swoim biurze. Czułem jak narkotyk powoli zaczynał działać, co skutkowało moim uśmiechem na twarzy i większą pewnością siebie. Na moje nie szczęście usłyszałem ten przerażający głos, na który mimowolnie się wzdrygnąłem.

— Emili! Zmywaj naczynia, już! Masz 10 minut na to, jak nie to inaczej porozmawiamy! — usłyszałem krzyk z kuchni. Nie zwracając na niego większej uwagi otworzyłem drzwi.

Już myślałem, że mi się uda. Myślałem, że nie dostanę po mordzie czy nie zostanę wychłostany. Jeden krok, a później najwyżej bieg. Udałoby mi się, gdyby nie on. Gdyby on teraz nie stanął przede mną  i nie zamknął drzwi. Przełknąłem głośno ślinę i z ogromnym strachem spojrzałem się w górę. Ujrzałem właściciela, który mordował mnie wzrokiem.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz