Rozdział 38

700 54 3
                                    

Pov. Peter Parker

— Kurwa — syknąłem cicho.

 Nieodkażona igła wbiła się trochę za mocno, co spowodowało delikatny dyskomfort. Naparłem kciukiem na drugi koniec strzykawki, tak aby narkotyk dostał się do mojego krwioobiegu. Gdy żółtawy płyn się skończył, wyjąłem gwałtownie strzykawkę i rzuciłem na kafelki łazienki. Oparłem się plecami o dębowe drzwi, zaraz po tym powoli zjeżdżając do siadu. Wyprostowałem bolące nogi i odchyliłem głowę do tyłu, czując jak działanie substancji zaczyna wpływać na mnie. Skupiłem wzrok na moich stopach otoczonym czarnym, przylegającym materiałem, tak samo jak na całym ciele.

Mój kostium był wykonany wręcz idealnie. Każde szycie dopasowane do mojego ciała, kolor, który nie odbija się w świetle i jeszcze cudowny srebrny pająk na samym środku mojej klatki piersiowej. Uwielbiałem ten strój.

Do moich uszu dobiegł dźwięk, który wydobywał z siebie telefon. Ostatkami sił wyjąłem zbity już telefon z specjalnej kieszeni w kostiumie. Zerknąłem na dzwoniący numer. Nieznany. Co oznacza przypadkowe zlecenie. Drżącymi opuszkami palców kliknąłem zieloną słuchawkę i przybliżyłem telefon do ucha.

— Dz-dzień dobry — usłyszałem drżący głos po drugiej stronie słuchawki.

— Słyszę, że chyba pierwszy raz co? — podśmiałem się. — W tym rynku raczej wszelkie uprzejmości są zbędne.

— A, no tak.. — mruknął. — Zabijasz na zlecenie, tak?

— Chyba po to dzwonisz, nie? — mruknąłem widocznie zażenowany.

— Tak, tak.. umm..

— Kogo, kiedy i ile płacisz? 

Naprawdę nienawidzę, jak nie dają konkretów. Wkurwia mnie to porządnie.

— Um.. Mojego szefa..

— Nazwisko — jęknąłem.

Na bank będę wiedział, jak mi powie, że to jego szef. Idiota.

— Um.. Robert Johnson, płacę z góry pół bańki.

— Do kiedy? — spytałem zainteresowany. Pół bańki, czyli jakiejś sto tysięcy dla mnie. Brzmi, nie powiem, interesująco.

— Do końca tygodnia, najlepiej.

Idealnie wręcz, choć mógłbym to załatwić nawet na wieczór. Przynajmniej się spieszyć nie muszę.

— Przyjmuje zlecenie, do 2 dni cel zostanie usunięty — rozłączyłem się, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

Wstałem podpierając się ręką o zimne kafelki. Jęknąłem cicho, gdy poczułem ból na całym ciele. Oparłem się dłoniami o umywalkę. Mój wzrok skupił się na białym woreczku. Tak, potrzebuje właśnie tego. W samą żyłę mi nie wystarczy. Doskonale wiem, że to za mało, gdy ciało odmawia posłuszeństwa. Na szczęście narkotyki oddają mi tą władzę nad sobą. Sięgnąłem po wcześniej wypatrzoną rzecz, zgarniając drugą dłonią kartę, chyba biblioteczną. Wysypałem jedną czwartą białego proszku, a następnie uformowałem je za pomocą karty w trzy średnich rozmiarów kreski. Pochyliłem się nad narkotykiem zatykając palcem jedną przegrodę nosową i pospiesznie wciągnąłem magiczną substancję.

Ponownie oparłem się dłoniami o umywalkę i odchyliłem głowę do tyłu co chwilę pociągając nosem. Czułem jak zażyta substancja zaczyna na mnie działać, przez co moje kąciki ust uformowały się w delikatny uśmiech. Spojrzałem w lustro, na co cicho westchnąłem. Kości policzkowe, wręcz przyklejone do twarzy przez brak pożywienia, włosy stały się wręcz szarawe i na pewno straciły swój dawny blask, spojrzenie puste w cholerę, w dodatku zważając na to, że po czekoladowych tęczówkach nie było już ani śladu, cera sucha i kurewsko blada, jakbym był już nie żywy, a żebra były wręcz przyklejone do skóry. Mimo mojej pewnej niedowagi miałem o wiele więcej siły niż napakowany mężczyzna, co było wręcz zabawne.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz