Pov. Peter Parker
— Oszczędź mnie, błagam — jęknął mężczyzna.
Zaśmiałem się, wręcz bezczelnie, i głębiej wbiłem ostry nóż pod jego żebro. Słyszałem jak wbijam mocniej narzędzie, jak kolejne tkanki pękają. I jego szloch, oh, tak cholernie uspokajający. Miód dla mych uszu.
Ofiara jeszcze bardziej jęknęła z ogromnego bólu. Zacząłem poruszać agresywnie ostrzem w jego ciele, na co ten żałośnie zapłakał. Szybkim ruchem wyjąłem narzędzie z jego ciała, i przystawiłem je do jego szyi. Po jego policzkach spływało coraz więcej łez, co wprawiało mnie o lekki uśmiech na mojej twarzy. Kocham patrzeć jak inni cierpią. Przejechałem ostrą częścią po jego, jakże gładkiej szyi, zostawiając czerwoną kreskę z krwi. Przetarłem szybkim ruchem nóż o część mojego kostiumu, aby pozbyć się z niej krwi. Jednym ruchem wyjąłem dwie ostre katany umiejscowione na moich plecach i zamachując się, odciąłem mężczyźnie głowę.
Ciało ofiary zjechało po szarej ścianie biura, pozostawiając po sobie krwisty ślad, a głowa leżała gdzieś tam pod biurkiem. Nie obchodzi mnie to.
Na mojej twarzy pojawił się usatysfakcjonowany uśmiech. Schowałem uprzednio wyjęty katany, z powrotem na plecy i wyskoczyłem przez wcześniej zbite okno. Złapałem pajęczyną najbliższy budynek, i już po chwili zacząłem się bujać w nieznanym mi kierunku. Nie chciałem wracać do baru, nie dziś i nie po tym co dziś usłyszałem od Jack'a. Więc pędziłem pochłonięty w moich myślach. A bardziej w walkę między jedną stroną, a drugą.
Wpatrywałem się w piękny Nowy Jork pod sobą. Noc w tym mieście, jest dla mnie jak terapia. Czuję, jakby cały świat wtedy ucichł, a jedynym dźwiękiem był cichy szelest drzew, który przysparzał mnie o przyjemne ciarki na karku. Zmrużyłem delikatnie oczy, powoli wciągając przyjemne, ciepłe powietrze do płuc. Pomieszany był również z tym soczysty zapachem krwi, przez co ponownie się uśmiechnąłem. Spoglądałem na wysokie wieżowce, które praktycznie sięgały gwiazd. Wyglądają one, jak sen, zwłaszcza gdy światła w poszczególnych pomieszczeniach są zapalone, co widać przez okna. Oświetlają one ulice miasta, wraz z księżycem, który dziś się szczycił w cudownej pełni. Ah, jak ja kocham to cholerne miasto nocą.
Zatrzymałem się przy monopolowym w Queens, (mijając centrum, z czego ubolewałem), uprzednio zdejmując maskę. Wszedłem pewnym krokiem, na co starszy sprzedawca, od razu przełknął gulę w gardle. W jego niebieskich, jak ocean, tęczówkach można było ujrzeć wewnętrzną panikę z nutką przerażenia. Stanąłem za jakimś chłopakiem w kolejce. Był to brunet, z dziecięcymi zarysami twarzy. Oczy miał czekoladowe, a jego zaczerwienione policzki dodawały mu młodego wyglądu. Wydawało mi się, że skądś go kojarzę. Tylko skąd do cholery? Moje ofiary, zawsze, ale to zawsze kończą martwe, może był kiedyś w barze? Nie, takie osoby nie chodzą w takie miejsca. Wzrok miał skupiony w telefonie. Skrzyżowałem ręce na torsie, grzecznie czekając na swoją kolej. Co było dla mnie dziwne, jednak nie chciałem dziś pchać się w kolejkę, jak to w moim zwyczaju.
Gdy nadeszła kolej dziwnie mi znanego chłopaka, ten wyjął wzrok z komórki miło się uśmiechając do sprzedawcy.
— Dzień dobry panie West, to co zawsze — powiedział uprzejmym głosem, na co przewróciłem oczami. Nienawidzę skrajnej uprzejmości. W końcu po co ona?
— Harry, przykro mi, nie mogę ci sprzedać, twój właściciel sierocińca się dowiedział skąd macie papierosy i zagroził mi nalotem policji na mój sklep — stwierdził starszy.
Harry? Jeszcze bardziej kojarzy mi się z tym imieniem.
— Ja pierdolę — jęknął, odchylając lekko głowę do tyłu. — Czyli nie ma opcji, że sprzedaż?
CZYTASZ
Dzieciaku, przestań | Irondad
FanfictionMrok, otaczał go od najwcześniej chwili jego marnego istnienia. Mrok zawsze chodził w parze z bólem i strachem. Jak bracia i siostry, papużki nierozłączki, które nękają go. Nękają go w dzień, nękają go w noc. Nękają go zawsze. Może nie miały innej o...