Pov. Tony Stark
Zatapiałem spoconą twarz w trzęsące dłonie. Do moich nozdrzy trafiał ten okropny szpitalny zapach, którego tak nienawidziłem. Kojarzyłem go jedynie z dnia wypadku moich rodziców, gdy jako 21 latek czekałem na potwierdzenie ich śmierci. Okropny dzień, po którym moje uczucia zamknęły się w lodowatym sercu. Były tam zamknięte dopóki nie poznałem jego. Tego uroczego pajączka.
Nie mogę go stracić. Po prostu kurwa nie mogę. Stracenie tej malej istotki równoważy się z ponownym zamknięciem serca. Wtedy wiem, że już się nigdy nie otworzy. Dla nikogo. Dla drużyny. Dla panienek na jedną noc.
Od piętnastu minut Petera bada kilkunastu najlepszych lekarzy na świecie, którzy nie raz pokazali, że niemożliwe jest możliwe. W tym lekarz prowadzący, którego obejmowałem największym zaufaniem - Doktor Stephen Strange. Niegdyś wybitny chirurg, teraz wybitny lekarz i równie wybitny magik, w tym jeden z mieszkańców wieży i Avengers. Nie raz uratował życie kogoś z drużyny, gdy wszyscy przepisywali go na straty. Dlatego nie wątpiłem w uratowanie przez niego Petera.
Moje serce pękało, gdy przypominałem sobie jego ciało. Jego poturbowane ciało. Ten moment jak wyślizgnął mi się spod opuszków palców. Jego twarz, na którą opadały jego brązowe włosy. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy sobie tego nie wybaczę, że nie dopilnowałem go. Że mu nie pomogłem wystarczająco. Że go nie odebrałem tamtego dnia. Że od razu nie zacząłem go szukać.
Nie wybaczę sobie tego. A czy on mi wybaczy? Zawiodłem go. Kolejny raz zawiodłem jego wiarę w dorosłych. W ludzi, którzy powinni o niego dbać. W ludzi, którzy powinni go obdarzyć miłością i ciepłem. Obiecałem sobie, że nigdy go już nie zawiodę. A zrobiłem to. Spierdoliłem po całości.
Z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos otwierającej się windy. Spojrzałem w jej stronę. Ujrzałem całą drużynę, wciąż w swoich strojach. Już po paru sekundach usiedli obok mnie. Uśmiechnąłem się bezsilnie do nich. Widziałem na ich twarzach ogromny wyraz zmartwienia. Po chwili ciszy, która trwała kilka minut Steve zabrał głos.
— Co się tam wydarzyło Tony? — spytał cicho.
— Nie wiem — odparłem czując spływające gorzkie łzy, które przez tyle czasu się nie uwolniłem. — Nie wiem do cholery — wstałem nerwowo kręcąc się w kółku. Rozłożyłem ręce, czując jak wpadam w stan nieopanowanej złości, spowodowanej przez bezsilność. Tą cholerną bezsilność. Bo już nic nie mogłem zrobić, ab y to naprawić. Nic. I to mnie najbardziej bolało. Nie mogłem już zmienić biegu wydarzeń, a tak bardzo o tym marzę. — Złapałem go. A przynajmniej tak myślałem — zaśmiałem się nerwowo. — Wypadł mi do cholery — uderzyłem mocno w ścianę obok wyładowując wszystkie emocje. — Leżał tam — łzy ponownie zaczęły niekontrolowanie spływać. — A ja nie wiedziałem nic — wybuchłem szlochem.
Gorzkim szlochem, jakim wybuchłem nad ciałem chłopca. Drużyna wymieniła zdziwiony wzrok. Nigdy mnie nie widzieli jak szlochałem. Zawsze ukrywałem swoje emocje - zamykając się w warsztacie czy pijąc drogie whisky do dna. Teraz po prostu nie umiałem. On znaczy dla mnie za dużo, aby to ukryć.
Po chwili Kapitan podszedł do mnie łapiąc mnie za ramię. Spojrzałem się na niego zapłakanym wzrokiem, na co ten popatrzył się na mnie z widocznym zmartwieniem na twarzy. Mężczyzna momentalnie mnie przytulił.
Nie zważając na to, że to normalnie wykraczało za moje wszelkie granice wtopiłem się w ramiona żołnierza i zacząłem wylewać swoje kolejne łzy. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem, aby ktoś mnie przytulił. Po prostu po ludzku przytulił. Nie widział we mnie zakochanego w sobie, o zimnym sercu Anthonego Starka, syna Howarda Starka i spadkobierce Stark Industries. Chciałem być teraz Tonym. Tonym o ciepłym sercu, który ma uczucia jak każdy człowiek. Bo byłem człowiekiem, nie maszyną. Człowiekiem z uczuciami, a oni jako jedyni to widzieli. I za to ich kochałem.
CZYTASZ
Dzieciaku, przestań | Irondad
FanficMrok, otaczał go od najwcześniej chwili jego marnego istnienia. Mrok zawsze chodził w parze z bólem i strachem. Jak bracia i siostry, papużki nierozłączki, które nękają go. Nękają go w dzień, nękają go w noc. Nękają go zawsze. Może nie miały innej o...