Rozdział 40

776 61 39
                                    



Pov. Peter Parker

Miałem wrażenie, że cisza zalewała całe mieszkanie. Nikt nie odważył się odezwać. Jedyny dźwięk, był spowodowany moim wypalającym się papierosem oraz zaciągnięciami używką.  Po opowiedzeniu wszystkiego, z większą dokładnością oraz czym się naprawdę zajmuje zastałem ciszę. Ciszę, zabijającą mnie od środka. Bo czułem, że tracę. Że tracę coś co mógłbym odzyskać. Ale czy w ogóle chciałem odzyskać? Chyba tak. Coś mnie ciągnęło, aby wejść tu, aby porozmawiać z Harrym, a później z innymi. Podświadomie chciałem. Może  gdzieś tam głęboko we mnie jest ten stary Peter, o którym ciągle słyszę? Chciałbym zobaczyć jaki on jest. Co lubi, za czym tęskni, o czym marzy, co sprawia mu frajdę, kto jest najważniejszy w jego życiu.

Ale ja nie byłem nim. I czułem jak  mnie to zabija. W tym momencie. Nie czułem się tą osobą, o której mi opowiadał Harry w drodze do domu. Może chciałbym taki być? A może znowu się bałem taki być? Ale czułem się źle. Cholernie źle, jaki jestem, chyba pierwszy raz. Najchętniej bym się zamknął w łazience i wstrzyknął coś, po czym odebrał kolejne zlecenie. Bo tak sobie radziłem z problemami przez ostatni rok. Więc mimo to, jak czułem jak się rozpadam w środku pozostałem z obojętnym wyrazem twarzy.

— Kurwa — zaśmiał się Jake, na co każdy na niego zwrócił wzrok. Zaciągnął się mocno papierosem — Najbardziej mnie dziwi w tym wszystkim to, że nie zalewasz się łzami i nie błagasz o pomoc. Nawet nie udajesz, że ci ona nie potrzebna, choć widzielibyśmy te oczy pełne bólu. Tylko kurwa, siedzisz tu, jakby to w ogóle nie robiło na tobie wrażenia. Jakby to cię nie ruszało.

Przez chwilę uważnie przypatrywałem się  blondynowi. Ostatni raz zaciągnąłem się trującym dymem i zgasiłem papierosa o popielniczkę.

— Bo nie rusza, Jake — odpowiedziałem obojętnym tonem.

— Nic, a nic cię z tego nie rusza? — najstarszy uniósł brwi pytająco. — Zapomnienie przez najbliższych, tortury, bicia, treningi, zabijanie?

— Zagalopowałem się, dobra — zaśmiałem się lekko. — Dalej mam koszmary z Hydry w śnie jak i na jawie. Za przyjemne to, to nie jest, przyznaję. Akurat zabijanie lubię, w dodatku rozkaz, to rozkaz. Muszę się go posłuchać.

— A co się stanie, jeśli nie wykonasz rozkazu? — spytał Harry, na co spuściłem wzrok.

Przymknąłem oczy, aby się uspokoić. Nie, nie mogę sobie tego przypomnieć, nie teraz. Nie mogą mnie te demony teraz obtaczać. Nie mogą do cholery! Czułem jak serce mi niebezpiecznie przyspiesza. Towarzysze wymienili zaniepokojony wzrok. Oddech niespokojnie świszczał, a ja czułem jak się duszę.

— Nie pytaj o to,  nigdy — wyszeptałem, próbując się uspokoić. Cholera muszę wziąć. Teraz, albo pogrążę się w wspomnieniu na jawie przez parę godzin. Uwiężę się z demonami w głowie, i nie będę przez dłuższy czas potrafił z tego wyjść. Cholera!

— Pete, wszystko dobrze? Podać ci coś? — spytał z wyraźną troską Max, co było dla mnie nieznajome. Potrząsłem przecząco głową.

Z kieszeni w spodniach wyjąłem strzykawkę. Choć była nieodkażona, ważne, że miała w sobie narkotyk. Nie pierdoliłem się z zbędnym oczyszczaniem miejsca wbicia. Podwinąłem w specjalnym miejscu materiał stroju, tak, aby przedostać się do skóry. Na szczęście strój się rozpinał, ledwo widocznym suwakiem na zagięciu łokcia, przez co nie musiałem się pierdolić z zdejmowaniem go. Pospiesznie, drżącym kciukiem rozmasowałem przyszłe miejsce wbicia. Chwilę po tym wbiłem strzykawkę w fioletowe miejsce i wcisnąłem zawartość do swojego krwioobiegu. Po chwili sapnąłem z ulgą, czując jak nagła panika przechodzi.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz