Rozdział 46

700 61 6
                                    


Ciekawość to pierwszy stopień do szczęścia.


Pov. Peter Parker

Uchyliłem delikatnie powieki, lecz od razu je zamknąłem przez światło. Te było zdecydowanie za jasne, jak na moje wrażliwe oczodoły, które domagały się błogiej ciemności. Mruknąłem cicho, wiedząc, że już nie zasnę. Zacząłem ponownie je otwierać. Przywitał mnie jasny promień słońca, na co delikatnie zmarszczyłem brwi. Gdy otworzyłem szerzej oczy, od razu zerwałem się do siadu.

To nie było moje mieszkanie.

Zacząłem, wręcz dzikiem spojrzeniem błądzić po sali, w której się znajdowałem. Była mi dziwnie znajoma, co nie przysporzyło mi aż tak dużego strachu i przerażenia. Jednak mój oddech przyspieszył, a serce niebezpiecznie kołatało w  klatce piersiowej. Czułem jak nieubłagany atak paniki się zbliża, a po chwili się o tym przekonałem gdy niekontrolowane łzy zaczęły zlatywać po mych policzkach. Ręce nie drżały, lecz się przeraźliwie trzęsły.

Cholera, jestem trzeźwy.

Obok mnie maszyna pikała, zdecydowanie za głośno. To było.. nie do zniesienia. Błądzącym wzrokiem odszukałem mój strój. Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc go na oparciu krzesła. Wyczłapałem trzęsące ciało z kołdry, a już po chwili dotknąłem stopą zimnej podłogi. Czułem jak moje nogi są jak z waty, wiedziałem, że długo nie wytrzymam. Ledwo co podszedłem do beżowej ściany, która wpadała w jasną biel. Gdy dotarłem, dotknąłem ręką ściany i podtrzymując się jej zacząłem powoli iść. Po paru bolesnych sekundach dotarłem do celu mojego wstania  z łóżka. Nie umiałem do końca zapanować nad dłoniami, co mnie wręcz przerażało. Jestem cholernie uzależniony od tego syfu, najpewniej od niego umrę, ale co mi tam.

Sięgnąłem dłonią do jednej z kieszeni stroju. Już po chwili poczułem pod palcami chłodne szkło, napełnione, z tego co mnie pamięć nie myli, amfetaminą. Wyjąłem ją, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, co jednak uformowało się w grymas przez ból, który roznosił się po całym moim ciele. Nagle, ten mnie jeszcze bardziej dopadł, a moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Dlatego też cicho szlochając przejechałem plecami po chłodnej ścianie, a już po chwili siedziałem opierając się o nią. Spod moich powiek wydobywały się kolejne łzy. Na ślepo zacząłem rozmasowywać kciukiem miejsce wkłucia.

Pov. Tony Stark

Otworzyłem gwałtownie drzwi od sali młodszego. To co ujrzałem mnie przeraziło. Chłopiec z ogromnym bólem wypisanym na twarzy, siedział oparty o ścianę, a w dłoni trzymał strzykawkę. Nie, nie..

— Peter! — krzyknąłem, jednak brunet nie zwrócił na mnie większej uwagi. Pośpiesznie do niego podszedłem i bez utrudnień wyrwałem mu, najpewniej narkotyk z dłoni. Ta cała się trzęsła. Dopiero wtedy Peter spojrzał na mnie, przerażonym wzrokiem. W jego czekoladowych tęczówkach gromadziły się łzy, na co poczułem lekkie ukłucie w sercu. — Dzieciaku — westchnąłem kucając obok niego.— Nie możesz tego brać.

— N-nie.. proszę.. — wyjąkał chłopiec. Patrzyłem się na niego z bólem. Cierpi.. tak cholernie cierpi.. — B-błagam.. niech mi to pan da.. — Chłopiec spróbował wyciągnąć rękę, jednak się od niego odsunąłem. Nie może tego wziąć.. nie może się dłużej wyniszczać. Ja nie mogę na to pozwolić, żeby umarł od tego syfu. — N-nie.. T-to b-boli.. błagam.. z-zrobię w-wszystko..

— Nie mogę ci tego dać, przepraszam mały — wyszeptałem, czując jak gorzkie łzy zbierają się do moich oczu. — Nie mogę ci pozwolić, abyś siebie niszczył..

— M-muszę..m-muszę to wziąć.. — wyszlochał. Patrzył na mnie z takim cholernym żalem. Jakbym zabrał mu jego cały świat, a on po protu został z niczym. — N-niech się p-pan n-nie z-znęca.. p-proszę.. n-nie c-chce dłużej c-cierpieć.. n-nie c-chcę p-piekła..

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz