Rozdział 51

614 52 6
                                    

Pov. Peter Parker

— To już ostatnia.. — wymamrotałem sam do siebie, wciągając ostatnią białą kreskę, którą wysypałem.

Odepchnąłem się dłoniami od biurka i odchyliłem się na obrotowym krześle. Dochodziła prawie piąta, co też można zauważyć przez rozwidniające się czarne niebo. Jak i również tym, że znikają na nim małe jasne punkciki wraz z olśniewającym księżycem, a pojawia się słońce, które teraz znajdowało się w pięknym świcie. Wziąłem już parę godzin temu, lecz przez właśnie ten fakt, czym było na szpicowany mój organizm nie mogłem zasnąć. Mówiąc szczerze nawet się nie trudziłem. Wiedziałem, że i tak to się nie stanie. Zgarnąłem w dłoń opróżniony do połowy woreczek, co jakiś czas pociągając nosem. Ten za to, zaczął mnie lekko szczypać. Muszę się ponownie przerzucić na więcej wstrzykiwania niż wciągania. Znowu moja skóra zacznie być fioletowa, ale chyba lepsze to niż zniszczone doszczętnie przegrody nosowe. Choć i tak pewnie już są. Pomińmy ten fakt.

Uchyliłem okno, przez co na mojej zarumienionej twarzy poczułem lekką bryzę ranka, którego zdobiła mżawka, najpewniej przez nocną ulewę. Zatrzymując pusty wzrok na pięknym słońcu, wyciągnąłem z kieszeni dresów paczkę Marlborów czerwonych. Usadowiłem się na parapecie, które zmieściło całe moje ciało, wraz z wyprostowanymi nogami i doprowadziłem się do wygodnej dla mnie pozycji. Otworzyłem szybę trochę szerzej, aby mieć pewność, że pokój nie będzie zbytnio przesiąkał dymem papierosowym, co mimo to uwielbiałem. Kochałem ten zapach, choć wielu on przeszkadza. Jednak średnio widziało mi się pouczanie przez Avengersów. Tego nie planowałem.

Czując jak przepływa przeze mnie fala przyjemnej euforii, odchyliłem głowę do tyłu stykając ją z zimną ścianą. Przymknąłem delikatnie oczy, aby napawać się tym uczuciem i włożyłem papierosa między spierzchnięte wargi. Uruchomiłem zapalniczkę i od razu go odpaliłem, w tym samym czasie zaciągając się nim, a zaraz po tym wypuszczając drapiący dym z moich ust.

Napawałem się tą chwilą, była naprawdę piękna. Wszelkie problemy świata zniknęły z mej głowy, która jest co dzień nimi przepełniona. Kochałem takie chwile. Szkoda, że doświadczałem się jedynie niszcząc się w tym samym czasie. Ale chyba wolę po swojemu.

Po zaledwie dwóch minutach skończyłem papierosa i z żalem wyrzuciłem niedopałek poza okno. W tym czasie zażyty wcześniej mefedron bądź amfetamina, sam nie wiem, zaczął mocniej działać. Zszedłem powoli z kamiennego parapetu. Znacznie kręciło mi się w głowie, jednak czułem się jak jebany bóg tego świata. Położyłem się na miękki materac z myślą o ponownym zaśnięciu. Jednak prochy mnie na tyle pobudziły, że wierzgałem się i nie mogłem zasnąć. Byłem przekonany, że mógłbym przebiec aktualnie maraton świata.

Pov. Tony Stark

Przetarłem zmęczony oczy, wstając do siadu. Oparłem się o metalową część łóżka, ziewając lekko. Spojrzałem badawczo w bok, lecz nie ujrzałem tam blondyna. Zmarszczyłem lekko brwi i zmęczony wzrok przekierowałem na zegar.  Jest po dziewiątej. Oznacza to, że kochanek najpewniej z Natashą lub Jamesem przygotowują śniadanie. Zwykle to się nie zdarzało, ale dzieciak jest najważniejszy. Opadłem z powrotem na miękkie, mleczne poduszki zatapiając w nich twarz.

 Zdecydowanie nie byłem rannym ptaszkiem, godzina jedenasta mnie przerażała, a co dopiero dziewiąta. Zamknąłem ponownie oczy, myśląc o śnie, lecz przeczuwałem, że  ten już nie nadejdzie. Przekręcając się jeszcze parę minut w wygodnym łożu, które wręcz krzyczało do mnie, abym nie podnosił się z niego, stwierdziłem, że sen na pewno już mnie dzisiejszego poranka nie zawita. Przewróciłem się na plecy, a następnie wstałem, władając stopy w miękkie kapcie z króliczymi uszami. Steve mnie namówił, bo sam miał różową parę, i stwierdził, że musimy mieć maczing, więc ja mam niebieskie, a on różowe. Widać, kto jest mężczyzną w tym związku.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz