Rozdział 48

566 60 9
                                    

Czasem jakaś dusza powie pewne zdanie, które tak pasuje do twojej własnej rzeczywistości, że nigdy o tym nie zapomnisz. Czasem to prawdziwy poeta, który na górnej szafce w pokoju trzyma statuetkę Nobla, a czasem nic nie znaczący dla tego bzdurnego świata człowiek. Czasem słowa to więcej niż dźwięk wychodzący z ust drugiego człowieka. Czasem słowa to wszystko. A czasem słowa nie wyrażą zupełnie nic, więc robi to niezastąpiona cisza. Ale Peter kiedyś usłyszał kilka takich słów, które teraz chodziły po jego głowie jak zacięty sampel.

Bieganie nie zmieni przeszłości, ale może ukształtować przyszłość.

A więc,

Biegnij chłopcze, biegnij.


Brunet stąpał pospiesznie nogami, odrywając jedną od brudnego chodnika, aby po chwili o metr dalej postawić drugą stopę, tym samym zapominając o poprzednim kroku i w głowie mieć tylko następny. Jego ubłocone conversy, które wyglądają jakby przeszły II wojnę światową wchodziły w brudne kałuże, które utworzył z początku delikatny wiosenny deszcz, lecz teraz była to ogromna ulewa. Stąpał po bruku tak szybko jak tylko mógł, co jakiś czas stając, aby nabrać więcej powietrza do jego zmarnowanych płuc. Mimo jego wykończenia, zaledwie parę sekund później ponownie zadzierał nogi do jak najszybszego biegu.

 Teraz musiały z nim współpracować jak nigdy dotąd. Nie ukrywając, to była jego najważniejsza misja. Taka, od której zależy gdzie będzie spał. Co będzie jadł, z jakim humorem będzie codziennie zasypiał. Tak, na tym biegu wisiało jego całe życie. Nie mógł zwolnić, nie mógł. Musiał biec, niczym postać goniąca za marzeniami w pięknym, przygodowym filmie. Gdzie biegł z nim labrador o złotej, połyskującej w promieniach słońca sierści, gdzieś tam na łące pięknych niebieskich niezapominajek i innych cudnych kwiatów. Szkoda, że takimi słowami nie mógł opisać swej egzystencji. A mimo to mknął przez twardy bruk, co jakiś pchając, z tego nadmiernego pośpiechu, przypadkowych przechodni. Ale oni nie rozumieli, gdy zaczęli wyklinać na niego. Gdy zaczęli grozić mu palcem, choć doskonale zdawali sobie sprawę, że nastolatek nawet nie zaszczycił ich swym spojrzeniem. Nie chcieli zrozumieć. A nawet, jakby chcieli i tak by nie zrozumieli. Dlatego mimo owego, czy innego problemu uciekał. Bo musiał. Musiał uciekać przed tymi mrocznymi demonami. Uciekać przed przeszłością. Tak, aby już nigdy go nie dogoniła.

Biegnij morderco, biegnij.

Jego serce nigdy nie biło jak wtedy, można by powiedzieć, że chciało uciec spod jego twardych żeber. A bynajmniej, tak on sam to odczuwał. W jego żyłach krążyła cholerna adrenalina, co bądź co bądź odpowiadało mu. Dlatego też biegł z lekkim uśmiechem na twarzy, co dawało tej scenerii dodatkowej nutki grozy. On kochał tę adrenalinę przepływającą wraz z jego szkarłatną krwią przez całe ciało. To również uwielbiał w morderstwach, to piękne uczucie, tak myślał. Wiedział, że najpewniej owego już w życiu nie wykona. Czuł to, co poniekąd trochę go zasmucało. W końcu przez cały czas był pewien, że jest do tego stworzony. Jest stworzony nosić krew na rękach, nie umniejszając ofiarom, których szkarłatną ciesz będzie nosił do końca  życia na tych brudnych rękach.

Mimo to, czuł się oszukany.

Bo jak to wierzyć w coś, co nigdy nie było prawdą?

Czy można by to porównać do głupiego wierzenia w świętego Mikołaja czy wróżkę zębuszkę? Może i tak, bo oszukuję cię bliska osoba, ale w dobrym celu. Może i nie, bo to nie chodziło o głupi prezent, tylko o jego życie.

Bo jakie to uczucie, gdy budzisz się pewnego dnia i nie wiesz nic?

Nie wiesz czy na pewno tak masz na imię, jak ci ktoś powiedział. Po co by miał kłamać? A po co  miałby mówić prawdę, jak i tak cię bezlitośnie oszukał? I to chyba Petera bolało najbardziej. Kłamstwo. Obrzydliwe i bezduszne. Niewybaczalne.

Dzieciaku, przestań | IrondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz