Pov. Peter Parker
Po pół godzinnej naradzie wszyscy Avengersi udali się do wyjścia. Pan Stark kazał mi zostać. Więc posłusznie usiadłem na krześle i wyczekująco na niego patrzyłem. Gdy usłyszeliśmy dźwięk zamykania windy Tony podszedł do mnie i spojrzał na mnie rozwścieczonym wzrokiem.
— Nie możesz przychodzić spóźniony na spotkania! — krzyknął waląc w stół pięścią na co lekko się wzdrygnąłem.
— P-przepraszam.. Panie Stark — wymamrotałem i skierowałem swój wzrok na stopy. Znów zjebałem. Znów go zawiodłem. Czemu muszę być tak bardzo do niczego i nie wykonać nawet głupiego zadania, jak przyjście na czas?
— Poza tym coraz rzadziej chodzisz na patrole, ostatnio obrabowali 3 banki, i wiem, że Karen cię o tym powiadamiała, ale ty nie byłeś na patrolu choć powinieneś!
— M-mam teraz ważne egzaminy i się uczę — mruknąłem cicho. Kłamstwo. Kolejne kłamstwo. Owszem, mam egzaminy ale nawet nie mam czasu się do nich uczyć. — Gdy się skończą poprawię się, obiecuję. Przepraszam jeszcze raz.
— Mam nadzieję, bo nie mam na ciebie siły — westchnął siadając na przeciw mnie. — Idź już.
Pokiwałem głową i ruszyłem w stronę windy. Gdy drzwi zamknęły się założyłem maskę i wziąłem telefon do ręki. Opiekunka dała mi znać, że podała leki May i czuje się lepiej niż rano. Odpisałem jej szybkim dziękuje i zerknąłem na godzinę. 21:32. Mam 13 minut na dotarcie do baru. Lecąc jako spider-man na spokojnie zdążę, mimo, że bar znajdował się na innej dzielnicy.
Wybiegając z wieży złapałem się pierwszego, lepszego budynku i uniosłem się do góry. Lecąc tak czułem jak moją twarz muska zimny wiatr, który osuszał moje łzy. Tak płakałem. Z bezsilności. Z tego, że znów zawiodłem pana Starka. No i ze zwykłego zmęczenia. Jestem tylko człowiekiem, do tego nastolatkiem, a mam na barkach szkołę, pracę, super-bohaterowanie, zajmowanie się chorą ciotką i spotkania z przyjaciółmi. Mam dość.
Lecąc przez ulice Nowego Jokru, które jak zawsze tętniły życiem, obserwowałem ludzi pode mną. Niektórzy zatrzymali się aby na mnie spojrzeć, niektórzy wyciągnęli telefon, aby zacząć mnie nagrywać, niektórzy zaczęli do mnie krzyczeć, a niektórzy nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
Tak naprawdę nikt z nich nie wie, że nie jestem naprawdę bohaterem. Jestem tylko bezwartościowym dzieciakiem z depresją, który stara sobie jakkolwiek radzić.
Po 8 minutach byłem w zaułku przy barze. W mgnieniu oka przebrałem się w firmowe ciuchy, czyli lekko rozpiętą białą koszule, na którą narzucony był czarny bezrękawnik i czarne spodnie. Mimo specyfiki miejsca, w którym się znajduje bar nie jest taki obskurny. Wszedłem pewnym krokiem do miejsca pracy. Od razu doszedł do mnie odór alkoholu. Poszedłem za bar witając się z Jeremim, czyli drugim barnem, który widząc mnie zaczął iść na zaplecze. Niestety dziś nie mieliśmy łączonej zmiany. Mimo, że mężczyzna jest dużo starszy ode mnie gadam z nim na wiele tematów. Rzuciłem plecak na podłogę i zacząłem spełniać zamówienia klientów.
Dość prędko nauczyłem się robić drinki i mimo mojego młodego wieku, jestem jednym z najlepszych barmanów tutaj. Ludzie zazwyczaj przychodzą ci sami, więc wszyscy mnie znają, a ja znam wszystkich. Stali klienci wiedzą, że mam 16 lat i często dają mi napiwki. Jestem za to ogromnie wdzięczny, bo dzięki temu mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek jedzenie. May też nie wie, że nie jadam, ale nie chcę aby ona chodziła głodna. Całe jedzenie jest dla niej. Dość już cierpi, żeby jeszcze głodować.
Zmiana minęła mi stosunkowo szybko, dzięki gawędzeniu z klientami. Posłuchałem kilku historii o życiu, pośmiałem się i oczywiście odpowiadałem na typowe pytanie, które tu dostaje: "dlaczego w tak młodym wieku, pracujesz w takim miejscu?". Oczywiście jak ja, odpowiadałem kłamstwem. Czasem to było "żeby dorobić", "żeby zebrać sam na studia" czy "rozwijam pasję". Posyłałem wtedy każdemu sztuczny uśmiech na co się nabierali. Chciałbym, żeby tak było naprawdę.
Po skończonej zmianie udałem się do wyjścia żegnając się z klientami i z barnem, który właśnie wszedł do baru. Stwierdziłem, że nie ma sensu przebierać się w strój spider-mana. Postawiłem na spacer, który, jak stwierdziłem, zrobi mi dobrze. Była ciepła wiosenna noc, z której postanowiłem skorzystać. Założyłem słuchawki i puściłem ulubione piosenki AC/DC powoli idąc w stronę domu. Po 20 minutowym spacerze dotarłem pod mój blok.
Pospiesznie wszedłem po schodach i cicho otworzyłem drzwi aby nie obudzić cioci. Dzięki lepszemu słuchowi od razu usłyszałem bicie serca May i jej spokojny równomierny oddech. Odetchnąłem z ulgą. Wiem, że nie ma dużej szansy aby pokonała raka. Również wiem, że nie poradzę sobie bez niej. Po prostu.. nie. Więc co dzień, gdy wchodzę do mieszkania cholernie się boję, że nie usłyszę jej serca.
Pognałem od razu do łazienki i zamknąłem drzwi. Spojrzałem się w lustro. Wyglądałem okropnie. Blada twarz, najpewniej przez brak pożywienia, którego powinienem dostawać więcej niż przeciętny nastolatek przez mój zwiększony metabolizm. Brązowe włosy, które lekko opadały mi na twarz. I te ogromny wory pod oczami z powodu braku snu. Nienawidzę siebie i swojego wyglądu. Nienawidzę kim się stałem. Jeszcze rok temu byłem wesołym chłopcem, który ciągle gadał. Byłem tak podekscytowany wszystkim - byciem spider-manem, spotykaniem z przyjaciółmi, poznaniem Avengersów. A teraz? Nic mi nie sprawiało radości. Nawet przychodzenie do wieży nie powoduje, że jestem podekscytowany i szczęśliwy jaki byłem kiedyś na samą myśl o Stark Tower.
Westchnąłem głęboko i przetarłem wierzchem dłoni pojedynczą łzę, która wypłynęła z moich oczu. Zrzuciłem ubrania i wszedłem pod ciepły prysznic, który, jak miałem nadzieję, zachęci mnie choć do krótkiego snu. Jednak tak się nie stało. Więc po zrobieniu wieczornej rutyny i przebraniu w piżamę, która składała się z szarych dresów i białej bluzki, położyłem się na łóżku błagając o sen. Ten jak zawsze nie nadszedł więc do 7 nad ranem po prosu leżałem i patrzyłem się w sufit cicho szlochając nad swoim losem.
***
Zamknąłem szafkę i udałem się do wyjścia ze szkoły. Przez nieprzespaną noc byłem naprawdę zmęczony. Marzyłem tylko o spotkaniu moich przyjaciół i wspólnego zapalenia z nimi. Na szczęście dziś nie miałem zmiany, zważając na to, że jest piątek. Dlatego doskonale wiem, że dzisiejsze wyjście skończy się pójściem na imprezę. Potrzebowałem tego. Tak bardzo tego potrzebowałem.
Błagałem w myślach o to, aby nie spotkać Flasha. Nie miałem na to dziś ochoty. W sumie jak codziennie, bo kto by chciał dostać w mordę od dręczyciela? Ale dziś wyjątkowo byłem bez jakichkolwiek sił. Przekonałem się, że moje błagania nie zostały wysłuchane, gdy poczułem szarpnięcie do tyłu.
Chłopak rzucił mnie na szafki, po czym złapał za kapatur czarnej bluzy i przytwierdził mnie do szafek. Po chwili wokół niego znaleźli się jego 'goryle'. Westchnąłem głęboko i czekałem na cios, albo fizyczny, albo słowny. Nawet nie czekałem na ratunek. Nauczyciele i tak by mi nie pomogli. Rodzicie Thompsona sponsorują większość rzeczy dla szkoły. I tak nigdy nie poniósł konsekwencji. Jedynie bym się znów zbłaźnił idąc z tym do dyrektora, bo jego rodzice powiedzą, że i tak to moja wina.
— Cześć Peterek — uśmiechnął się złośliwie. — Jak tam u twojej mamy? A no tak.. zapomniałem, że jesteś bezwartościową sierotą.
Zabolało.
W tym momencie poczułem cios na mojej twarzy. Syknąłem lekko. Oczywiście, że bym mógł położyć go i jego 'goryli' jednym ciosem. Ale spider-man chroni słabszych, nie ich bije. Poza tym, jak taki nerd mógłby nagle pokonać 6 silnych chłopaków? Zaczęli by nabierać podejrzeń więc po prostu siedziałem cicho i przyjmowałem coraz to nowsze ciosy. Po kilku uderzeniach czy to w brzuch, czy to w twarz poczułem jak krew zaczęła lecieć z mojego nosa. No pięknie.
— Dobra zwijamy chłopaki — usłyszałem z ust oprawcy, po czym do moich uszu dotarł dźwięk oddalających się kroków.
Podniosłem się do siadu i sprawdzając, czy nikogo nie ma na korytarza zacząłem szlochać.
Nie daje już kurwa rady.
CZYTASZ
Dzieciaku, przestań | Irondad
FanfictionMrok, otaczał go od najwcześniej chwili jego marnego istnienia. Mrok zawsze chodził w parze z bólem i strachem. Jak bracia i siostry, papużki nierozłączki, które nękają go. Nękają go w dzień, nękają go w noc. Nękają go zawsze. Może nie miały innej o...