49

359 21 0
                                    

--

Dzień po Bożym Narodzeniu, James był gotowy wręczyć Lacercie jej prezent. Coś, co przygotował razem z pomocą obojga swoich rodziców, jak również pomocnym sugestią Syriusza. Patrzył jak dziewczyna, którą kochał, pokazała mu dwa różne stroje, próbując znaleźć coś odpowiedniego na tę okazję, nie właściwie wiedząc, dokąd idą.

— Wątpię, czy chcesz nosić sukienkę zimą. — James zachichotał cicho. Zdjął swój sweter, by przekazać go jej. szybko całując ją w czoło. — Po prostu załóż to, w czym czujesz się wygodnie, Liz.

— Nigdy tego nie odzyskasz. — Ona uśmiechnęła się, gdy naciągnęła go na zwykłą koszulkę, którą miała na sobie. Chwyciła parę prostych, czarnych spodni by zabrać je do łazienki, żeby się przebrać. Jego serce waliło z niepokoju. Jego mózg nie mógł przestać się martwić jej reakcją na prezent. To było większe niż wszystko, co kiedykolwiek komuś dał i znaczyło dla niego więcej niż większość prezentów. Jedyną rzeczą, która byłaby większą byłby pierścionek zaręczynowy, który chciał jej dać, ale zrozumiał, że nie zareagowałaby uprzejmie, póki chodzą jeszcze do Hogwartu.

— Wyglądasz niesamowicie. — Odetchnął, kiedy wróciła do pokoju. Naprawdę wyglądała niesamowicie z lokami ściągniętymi na czubek głowy i lekkim rumieńcem, dodającym kolor jej bladym policzkom. Widzenie jej w tym ubraniu zrobiło na nim różne rzeczy i przygryzł wargę, by odsunąć od tego myśli.

— Ty też. — Uniosła brew na widok jego wyraźnie wzburzonego wyrazu twarzy. — Dokąd idziemy?

— Czy byłoby w porządku, gdybym zawiązał ci oczy, dopóki tam nie dotrzemy? — Zapytał z nadzieją. Skinęła głową i to sprawiło, że jego serce nabrzmiało, ponieważ oznaczało to że w pełni mu ufała. Owinął jednym ze swoich gryfońskich krawatów jej oczy. Jej oddech przyspieszył, ale nie cofnęła się. Chwycił ją za rękę i z obrotem aportowali się.

Podprowadził ich do frontowych drzwi, upewniając się, że nie potknie się o próg. — Okej. — Powiedział powoli. — Zdejmę ci opaskę z oczu.

Jego palce drżąco rozwiązały węzeł i upuścił krawat na podłogę. Spróbował zobaczyć to z jej punktu widzenia. Stali pośrodku osobliwego pokoju dziennego, który miał schody z boku i sklepione przejście do kuchni bezpośrednio przed nimi. Miał drewnianą podłogę, którą, jak wiedział, lubiła w domu i wysoki sufit z dużymi oknami by wpuścić dużo światła.

James spojrzał na nią, żeby zobaczyć jej reakcję. Była umiejętnie pusta, gdy się nie spieszyła, rozglądając się dookoła. Przygryzł swoją dolną wargę. Zwróciła się do niego. — Kupiłeś dom.

To nie było pytanie i modlił się by nie była na niego zła. — Uh, właściwie to kupiłem nam dom. Żebyśmy mogli razem zamieszkać, kiedy skończymy Hogwart. Oczywiście, jeśli ty też chcesz. Nie czuj się pod presją. Ma dwa pokoje, jeśli nie jesteś gotowa, by się dzielić.

— James. — Ujęła jego policzki swoimi dłońmi, które były wystarczająco zimne, by zmrozić. Jej usta w ciągu sekundy znalazły jego, a on łapczywie ją pocałował. Jego ręce powędrowały do ​​jej talii by przyciągnąć ją bliżej, ale odciągnęła głowę do tyłu, by złapać oddech. — To za dużo. Ja nie mam już praktyczni nic.

— Mogę się nami zaopiekować. — Zapewnił ją. — I najprawdopodobniej dostaniemy pracę po ukończeniu, więc wtedy możesz pomóc. Albo ja przyjmę zapłatę w pieszczotach i przytulaniu.

Uśmiechnęła się. — Jesteś uroczy. Gdzie jesteśmy dokładnie?

— Dolina Godryka. — Odpowiedział. — Czy mam pokazać ci górę?

Był wyjątkowo dramatyczny, pokazując dwie sypialnie, jak również jedną łazienkę. Ukłonił się, kiedy skończył prezentować każdą listwę przypodłogową, szybę okienną i szafę. Zachichotała, gdy spróbował wyższym tonem, ale była wciąż zbyt cicha dla jego niespokojnego umysłu. Więc poświęcił chwilę, by zapytać. — Co naprawdę myślisz o tym wszystkim?

— Cóż... — Nie spieszyła się. Widział, jak szukała odpowiednich słów. — Mamy dopiero siedemnaście lat, a ty kupiłeś nam dom. Martwię się, że będziesz miał mnie dość, jeśli będziemy mieszkać razem, a to w oczach mojej rodziny jest praktycznie propozycją małżeństwa!

— Zwolnij. — Powiedział uspokajająco. — Będziemy mieć osiemnaście lat, kiedy się wprowadzimy i myślałem, że to oczywiste, że nigdy, ale to nigdy nie będę miał cię dość, Liz. Moje życie jest lepsze, ponieważ ty w nim jesteś. I nie martwy się małżeństwem. To na później, kiedy zadomowimy się w naszym domu będziemy szczęśliwi w naszej karierze. Kocham cię i chcę spędzić resztę moich dni z tobą.

— Ja ciebie też. — Westchnęła, obejmując go mocno. — Będziemy tu bezpieczni, prawda? Żaden śmierciożerca nie wie, gdzie jesteśmy?

— Kupiłem go pod fałszywym nazwiskiem. — Zapewnił ją. — I wątpię, żeby Voldemort... wyważył drzwi. Nie może być aż tak wściekły, że jesteśmy lepsi od niego.

******

— Jak to możliwe. — Voldemort powiedział niesamowicie spokojnie u szczytu stołu. Regulus patrzył sztywno na stół. Wiedział, że wygląda jak przestraszony nastolatek, ale taki właśnie był. Do tej pory napisał do Dumbledore'a – nie podpisując się swoim imieniem, ponieważ
nie był idiotą – i uratował prawie pięć rodzin mugoli/półkrwi od ich upadku. Nikt nie podejrzewał Blacka. — Żaden z moich wiernych wyznawców nie jest w stanie zabić kilku cholernych dzieci!

Desperacko chciał powiedzieć: Ty też nie mógłbyś. – Ale Regulus do pewnego stopnia cenił swoje życie. — Mój panie. — Avery wyjąkał. — Podsłuchałem, jak Potter rozmawiał ze starszym Blackiem o kupnie domu z dziewczyną.

— Znakomicie Avery. — Usta Voldemorta zacisnęły się na jego zębach. — Gdzie?

— Nie wiem... — Zarumienił się i spojrzał szybko na stół. Wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować.

Voldemort zamrugał. Raz. Dwa razy. Potem rzucił bezsłowne zaklęcie, które sprawiło, że Avery sapnął i chwycił się ramienia. — Wy niekompetentni głupcy! — Ryknął, powodując, że wszyscy podskoczyli na swoich krzesłach. — Jak to jest, że łatwiej nam jest infiltrować Ministerstwo niż pozbyć się kilku złośliwych uczniów.

— Zawsze możesz zaaranżować atak na Hogsmeade? — Starszy śmierciożerca – Regulus myślał, że nazywa się Dołohov – zapytał ostrożnie. — Moglibyśmy podejść do tego jak do każdego innego ataku, a następnie obrać za cel Pottera i dziewczynę Black.

— Wreszcie ktoś ma dobry pomysł. — Voldemort uśmiechnął się złośliwie.

— Czy mogę być tą, która zabije moją kuzynkę, zdrajcę krwi? — Bellatrix ożywiła się. Narcyza wyglądała na trochę chorą na ten pomysł, ale milczała.

— Ja będę tym, który ich zabije. — Warknął, sprawiając, że jego kuzynka pochyliła głowę jak zraniony pies. — Regulus. — Obrócił powoli głowę, by spojrzeć mu w oczy. — Gdzie są miejsca, do których często chodzi twoja siostra i jej przyjaciele?

— Trzy Miotły, kawiarnia i Miodowe Królestwo. — Odpowiedział, starając się ignorować swoje szybko bijące serce.

— Doskonale. — Obszedł stół dookoła i położył ręce na ramionach Regulusa. Jego ostre paznokcie wbiły się lekko, jak ostrzeżenie, gdyby próbował
go oszukać. Przez jego głowę przemknęło milion planów, jak albo trzymać ich z dala od Hogsmeade, albo w jakiś sposób ich ostrzec.

Nawet gdyby zostali zaatakowani, mogliby po prostu przemknąć się przez tunel a nigdy by mu nie uwierzyli, gdyby ich ostrzegł. Mózg Regulusa wirował od wszystkich możliwości, a jego żołądek kręcił się z niepokoju, ponieważ wiedział, że wkrótce musi wrócić do domu, a Walburga i Orion byli teraz gorsi niż kiedykolwiek wcześniej.

Złapał spojrzenie Bellatrix i patrzył, jak jej oczy zwężają się w podejrzeniu. Cały jego mózg mógł stwierdzić po tym, że ona wiedziała. Ona wiedziała. Ona wiedziała. Ona wiedziała.

𝐋𝐚𝐜𝐞𝐫𝐭𝐚 𝐁𝐥𝐚𝐜𝐤 -- 𝘑𝘢𝘮𝘦𝘴 𝘗𝘰𝘵𝘵𝘦𝘳 -- Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz