Runda dziesiąta: część pierwsza

133 18 17
                                    

Seonghwa nie miał pojęcia co się dzieje. Obrazy wirowały mu przed oczami, a nogi ledwie utrzymywały go w pionie. Świadomość tego, czego jest świadkiem, tliła się z tyłu głowy, ale zagłuszał ją pisk oraz przeraźliwy strach. Taki, którego jeszcze w życiu nie czuł. 

Park nie miał w swoim życiu wielu bliskich osób. Nie był to fakt, na który by narzekał, bowiem od dawna przyjaźnił się z Sanem. Uczyli się razem, później pracowali i wydawało się, że normalnością jest mieć go w swoim życiu na co dzień. Był kimś stałym, na kim Hwa nigdy się nie zawiódł. Nie kłócili się zbyt często, chociaż brunet miał wyjątkowo ciężki charakter i popełniał mnóstwo głupot, jakie często odbijały się na nich obojgu. To z jego inicjatywy brali najtrudniejsze sprawy, to on namawiał młodszego do sprzeciwiania się przełożonemu, to przez niego trafili tutaj. Teraz, również przez niego, najbliższy jego sercu człowiek, leżał tuż przy nim... martwy. 

Poruszał jego ciałem, starał się zatamować krew, wypływającą pulsacyjnie z rany. Wsiąkała w jego ubrania, brudziła skórę, mieszała się z łzami, które niekontrolowanie zbierały się pod jego powiekami. Szeptał coś pod nosem jak mantrę, zaklęcie, mogące odwrócić bieg zdarzeń. Gdyby tylko wiedział, nie zdecydowałby się podejmować tego ryzyka, odpuściłby chwałę, odpuściłby potencjalną sławę, adrenalinę oraz przygodę. Wszystko było mniej warte niż życie tego, który właśnie je stracił. 

- Błagam... Nie... Nie w taki sposób, nie tak wcześnie.- łkał, ledwie łapiąc kolejne oddechy. Blondyn nie odpowiadał. Nie otwierał oczu. Nie oskarżał go. Nie wybaczył. On po prostu zmarł. Bez słowa, chociaż powinien wykrzyczeć Seonghwie to wszystko, za co mógł go nienawidzić. 

Hongjoong, który leżał w pobliżu, nie mógł się poruszyć, a jednocześnie czuł, jak ból wyżera wszystkie jego wnętrzności, pozostawiając tylko pustkę. Doszedł do tego momentu, ponieważ chciał chronić te trzy życia, jedną silną przyjaźń oraz jednego nastolatka, który mógł jeszcze zmienić swoje życie. Ten cały plan, narażanie się, podejmowanie wyzwań, każdy krok, miały służyć ich ocaleniu. Hong obserwował, jak z ósemki, zostaje siódemka, jak z siódemki pozostaje tylko szóstka, szóstka zmienia się w piątkę, a piątka w czwórkę. 

Dziś byli przeciwko temu wszystkiemu tylko we troje i wątpili, czy mogą jeszcze cokolwiek zrobić. Czy wyrok już nie zapadł? Hong wiedział, że stało się tak w momencie, kiedy poszli na to pierwsze zebranie. Podpisali dokument własnej egzekucji. 

Do pomieszczenia weszły dwie postacie w ciemnych szatach, po to, aby zabrać ciała. Dokładnie tak, jak Hwa oraz Joong założyli. 

- Zostaw mnie!- warknął ciemnowłosy, gdy tamci chcieli go odsunąć od Sana. Szarpał się i krzyczał, ale nie miał przeciwko nim szans. 

Kim powoli chwycił za kawałek szkła, który znajdował się tuż przy nim, czekając aż tamta dwójka podejdzie do niego. Stało się to zaledwie minutę później.  Mężczyzna pochylił się nad nim, ale zanim zorientował się, że Hongjoong jednak żyje, chłopak jedną ręką ściągnął mu maskę z twarzy, a drugą wbił odłamek w jego szyję. Fontanna szkarłatnej cieczy wyprysnęła, obryzgując go całego. Zamachnął się drugi raz, aby mieć pewność, że na pewno pozbawił go życia. Otarł twarz, spoglądając za siebie. Seonghwa nie chciał odchodzić od ciała Sana, ale w momencie, gdy ten obcy człowiek się na niego rzucił, poczuł jak cała kumulowana złość oraz niesprawiedliwość, szuka natychmiastowego ujścia. Już wcześniej nie należał do zbyt delikatnych osób, ale tym razem popuścił wszelkie hamulce, pozwalając sobie na wylaniu złości na jednym istnieniu. Okładał go pięściami z całej siły. Zerwał z niego maskę, którą zaraz odrzucił na bok. Złapał nieznajomego bruneta za włosy, a następnie kilkukrotnie uderzył jego czaszką o twarde podłoże. Zanim w ogóle zdążył krzyknąć, oddawał już swój ostatni oddech. A Seonghwa czuł, że ta osoba musi zapłacić za tę stratę i nie interesowało go, iż tak naprawdę to nie on odpowiadał za śmierć jego przyjaciela. Łzy ciekły mu po policzkach, kiedy Hong starał się go odciągnąć. Szarpał się, mając w ciele jedynie poczucie bezradności. Cokolwiek by teraz nie zrobił, nie zniszczył bardziej tego budynku, nie pozabijał wszystkich twórców tej gry, nic nie było w stanie przywrócić Sanowi życia. Nic nie mogło cofnąć czasu, a on był z tym całkowicie sam, bezsilny, tak cholernie osamotniony. Z trudem łapał wdechy, spoglądając na Joonga z zaszklonymi oczami. Wiedział, że muszą kontynuować, ale on pragnął już tu zostać. O co miał walczyć? Gdzie wracać? Skoro nie istniała żadna szansa na przetrwanie, ani rzeczywistość podobna do tej, do jakiej dawniej chciał wrócić. Jeśli znów szczęście by im dopisało i znaleźliby możliwość odzyskania swojej codzienności w Agharthcie, to czy on w ogóle jeszcze tego pragnął? 

Pirate King | SeongjoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz