8. W drodze do Hogwartu

34 5 0
                                    

Kiedy obudziłam się następnego ranka, pokój był pusty, łóżko Pansy zasłane, spojrzałam na zegar, była szósta trzydzieści cztery. Gęsty deszcz bębnił wciąż w okno, gdy wkładałam dżinsy i sweter.
Zeszłam na dół do jadalni, licząc na śniadanie, gdy w salonie usłyszałam cichą muzykę i stłumione śmiechy zza przymkniętych drzwi. Uchyliłam je i zobaczyłam całą trójkę Parkinsonów pląsających w rytm muzyki, Pansy w piżamie a jej rodzice w odświętnych strojach.

— Dzień dobry.

— O Cassie, wstałaś już super. Chodź, rodzice uczą mnie tańczyć, ale myślę, że bez zaklęć się nie obędzie, mam dwie lewe nogi.

Uśmiechnęłam się i spojrzałam na ich roześmiane twarze, znów poczułam, jak wiele straciłam. Pansy będzie miała kiedyś tyle wspomnień, a ja mam ich tak niewiele, a już z rodziną, tą prawdziwą, żadnych. Miałam początkowo opory, jednak gdy wsłuchałam się w muzykę, moje ciało samo zaczęło na nią reagować, ruchy były raczej zgrabne, płynne i z boku miałam nadzieję, że wyglądały dobrze.

— Mówiłaś, że nie umiesz tańczyć! — przypomniała mi z pretensją Pansy.

— No bo nie umiem.

— Nie prawda, świetnie Ci to wychodzi — powiedział Pan Parkinson, patrząc na mnie, po czym lekko potrząsnął głową i spojrzał na żonę.

— Jacob ma rację, naprawdę świetnie tańczysz Cassie.

— Cóż, dziękuję, ale ja nigdy się nie uczyłam czy coś.

— Widocznie masz do tego talent, w tańcu chodzi o to by czuć go sobą, nie zaprzątać sobie głowy czy dany ruch jest okej. Jeśli czujesz, że tak chcesz wyrazić swoje uczucia, to tak rób, tańcz, jak podpowiada Ci ciało — powiedziała Grace.

Uśmiechnęłam się i zaczęłam obserwować, Pansy, która faktycznie okazała się mieć dwie lewe nogi. Pani Parkinson zmieniała często gatunek muzyki, byśmy z najpopularniejszych mogły podłapać, chociaż co nieco, jednak po godzinie i ona opadła zrezygnowana i zaklęciem wpoiła córce kilka klasycznych kroków.

— Z muzyką klasyczną, dacie już radę, zdajcie się na partnera, on prowadzi — mówiła, tańcząc z mężem — a w tańcu nowoczesnym, sobie poradzicie. Założę się, że wasi rówieśnicy, także będą mieli niewielkie doświadczenie, więc nie będziecie odstawać — powiedziała z promiennym uśmiechem na twarzy.

W kominku coś zaiskrzyło i rozżarzył się nienaturalnie, pojawiła się w nim ludzka twarz, o mało nie pisnęłam, ale pan Parkinson już stał obok i rozmawiał z osobą, która była wewnątrz płomieni.

— Spokojnie Cassie, to forma mugolskiego telefonu, nieco mniej komfortowa — uspokoiła mnie Grace, widząc moją zmieszaną minę.

— A co mówi Szalonooki? — zapytał pan Parkinson, otwierając kałamarz, maczając w nim pióro i zaczynając robić notatki.

Głowa czarodzieja przewróciła oczami.

— Mówi, że usłyszał, jak ktoś wchodzi na podwórze. Mówi, że skradali się w kierunku domu, ale wpadli na jego pojemniki na śmieci.

— Co zrobiły pojemniki na śmieci? — zapytał pan Parkinson, skrobiąc zawzięcie piórem po pergaminie.

— Z tego, co wiem, narobiły okropnego hałasu i porozsypywały wszędzie śmieci — odpowiedział mężczyzna. — Najwyraźniej jeden z nich wciąż podskakiwał, kiedy pojawili się ci palecjanci...

Pan Parkinson jęknął.

— A co z tym intruzem?

— Jacobie, przecież znasz Szalonookiego — odpowiedziała głowa czarodzieja, ponownie błyskając białkami. — Ktoś zakrada się na jego podwórko w środku nocy... Mamy w to uwierzyć? Na pewno przebiegał tam jakiś kot, który zaplątał się w kartoflane obierki i dostał szału ze strachu; lecz jeśli Szalonooki dostanie się w łapy tych z Wydziału Niewłaściwego Używania Czarów...pomyśl o jego kartotece...musimy go jakoś z tego wyciągnąć...może jakiś mniejszy zarzut, coś, co podlega wydziałowi Artura... może te eksplodujące pojemniki na śmieci?

— Być może skończy się ostrzeżeniem — powiedział pan Parkinson z nastroszonymi brwiami, wciąż notując bardzo szybko. — Szalonooki nie użył różdżki? Nikogo nie zaatakował?

— Założę się, że wyskoczył z łóżka i zaczął walić przez okno we wszystko, co popadnie...ale trudno będzie im to udowodnić, nie było żadnych ofiar...

— No dobrze, już wybywam — powiedział pan Parkinson, wcisnął pergamin z notatkami do kieszeni i wybiegł z salonu.

Głowa czarodzieja rozejrzała się i zobaczyła panią Parkinson.

— Przepraszam cię, Grace — powiedziała, nieco spokojniej. — No wiesz, za budzenie o świcie i to wszystko... ale tylko Jacob i Artur Weasley mogą wyciągnąć Szalonookiego z tej kabały, a Szalonooki miał dzisiaj rozpocząć nowa prace. Dlaczego akurat tej nocy...

— Nie przejmuj się, Luisie. Do zobaczenia.

— Do zobaczenia Grace.

— I to by było na tyle z rodzinnego poranka — westchnęła pani Parkinson, siląc się na słaby uśmiech.

— Muszę się pospieszyć...— zawołał z korytarza pan Parkinson — dziewczyny, życzę wam udanego semestru — zwrócił się do nas, zarzucając na ramiona płaszcz i przygotowując się do teleportacji — Grace, odwieziesz je na King's Cross?

— Oczywiście. Nie martw się o nic, zajmij się Szalonookim, my damy sobie radę.

— Dobrze, do wieczora, pa!

— Pa! Pa tato! Do widzenia. — odpowiedziałyśmy wspólnie.

Pan Parkinson zniknął.

— Zapraszam więc na śniadanie i my też zaraz uciekamy — podsumowała Grace.

— Pani Parkinson, kim jest ten Szalonooki?

— To emeryt, kiedyś pracował w Ministerstwie Magii — odpowiedziała. — Był aurorem, jednym z najlepszych... Łowcą czarnoksiężników — dodała, widząc, że nie mam pojęcia, o co chodzi, chociaż słowo auror było mi znane, Dora przyuczała się do tego, ale nie miałam chwili, żeby sprawdzić, kim jest ów auror. — Sam zapełnił połowę cel w Azkabanie, jednakowoż narobił tym sobie mnóstwo wrogów... głównie wśród członków rodzin tych, których złapał... Nikomu nie ufa, wszędzie widzi czarnoksiężników.

Podczas śniadania do jadalni wleciała średniej wielkości sowa włochatka i przysiadła na krześle obok mnie.

— Co to?

— Nie wiem, sprawdzę.

Odwinęłam list od nóżki sowy, a Pansy podała jej kilka ziaren.

— To do mnie — powiedziałam zdziwiona, zastanawiając się, jak ona mnie tu znalazła.

Rozwinęłam list.

Kochana Cassie!

Czytałem o incydencie na mistrzostwach, a wiem od Dumbledora, że byłaś na nich z przyjaciółmi, martwię się o Ciebie, mam nadzieję, że wszystko z Tobą w porządku, proszę, odeślij mi sową odpowiedź. Niebawem się spotkamy.

Tata.

Przeczytałam list jeszcze raz, „martwię się o Ciebie, [...] Niebawem się spotkamy". Uśmiechnęłam się promiennie.

— Pansy masz może gdzieś pod ręką pergamin i pióro?

— Jasne.

Szybko napisałam odpowiedź.

Tato!

Wszystko ze mną w porządku, nie martw się o mnie, nie jestem taka bezbronna, na jaką może i wyglądam. Nie mogę się doczekać spotkania.

Cassie.

Po śniadaniu pojechałyśmy na dworzec King's Cross, deszcz lał jak z cebra i tylko dzięki ogromnym, lecz leciutkim parasolkom nie przemokłyśmy do zera, wlokąc kufry przez zatłoczoną ulice. Bez problemu przedostałyśmy się na peron 9 ¾, nie zwracając na siebie uwagi mugoli.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz