34. Bal

40 3 0
                                    

Pomimo mnóstwa prac domowych, zadanych czwartoklasistom na ferie świąteczne, szybko nie miałam co robić. Uporałam się z nimi prędko i po zakończeniu semestru, spędzałam cały tydzień, jaki pozostał do Bożego Narodzenia, ciesząc się wolnym czasem razem z Gryfonami lub Samem, oboje porozmawialiśmy o ostatniej sytuacji i uznaliśmy, że nie będziemy się z niczym spieszyć ani też nie będziemy mieli przed sobą tajemnic. To na prośbę Sama, chciał, żebym mówiła mu, co czuje, nawet jeśli miałoby go to ranić. Uznał, że dla niego najważniejsze jest to, co ja czuje i jak mi z tymi uczuciami jest, a nie to, czy on sobie z tym poradzi, bo ja byłam dla niego ważniejsza. Mimo oporów zgodziłam się, chociaż zawsze czułam się niezręcznie, mówiąc o tym, jak staram się zapomnieć o Ślizgonie. Dni mijały, wiedziałam, że do balu zostało mało czasu, więc poprosiłam Sama o przećwiczenie kilku tańców. Okazał się świetnym tancerzem, zdecydowanie prowadził mnie w tańcu, trzymał mocno, stabilnie, lecz z całą masą czułości, jak delikatną porcelanową lalkę, cenny skarb, który w każdej chwili może się stłuc, jeśli on wykona jakiś nieroztropny ruch. W tańcu z nim udawało mi się zapomnieć o kłopotach, o Draco i tym, że mnie zranił. Samuel był jego przeciwieństwem i nigdy nie dał mi powodu do najmniejszych zmartwień.
Śnieg sypał gęsto na zamek i błonia. Bladoniebieski powóz z Beauxbatons wyglądał jak wielka zamrożona dynia, która wyrosła tuż obok polukrowanej chatki z piernika, iluminatory żaglowca z Durmstrangu szkliły się lodem, a takielunek pobielał od szronu. Skrzaty domowe w kuchni prześcigały się w przyrządzaniu wspaniałych gulaszy o najróżniejszych smakach i wonnych puddingów, i tylko Fleur Delacour była w stanie znaleźć coś, na co mogła się uskarżać.

— Okropni cieżki te potrawi z 'Ogwart — usłyszeliśmy, jak mówi, wychodząc z Wielkiej Sali pewnego wieczoru (Ron schował się za Harrym, nie chcąc, by go zauważyła). — Suknia nie bedzi mi pasować!

— Och, to mamy małą tragedię! — wycedziła Hermiona, gdy Fleur zniknęła w sali wejściowej. — Zdaje się, że ona zajmuje się wyłącznie swoją osobą, prawda?

Obie zaśmiałyśmy się cicho.

— Hermiono, z kim ty idziesz na bal? — zapytał Ron.

Pytał ją o to, co jakiś czas, mając nadzieję, że zaskoczy ją w którymś momencie i Hermiona w końcu puści farbę. Ale Hermiona tylko zmarszczyła czoło i odpowiedziała:

— Nie powiem ci, bo będziesz się ze mnie śmiał.

— Harry, a jak tam jajo zrozumiałeś już, co znaczy ten jęk? — postanowiłam wesprzeć Hermionę zmieniając temat, za co ta była mi wdzięczna i posłała uśmiech pełen ulgi.

— Mam jeszcze kupę czasu! — powiedział Harry.

— No jak uważasz, ale ja jednak radzę Ci wziąć się za to na poważnie...

— Ok, postaram się jeszcze w tym roku.

W dzień Bożego Narodzenia obudziłam się o szóstej, mimo że uroczyste śniadanie było zaplanowane na dziewiątą. Przeciągnęłam się w łóżku i spojrzałam na wiszącą na wieszaku zawieszonym na drzwiach szafy suknię, którą dostałam od taty, a która należała niegdyś do mojej matki. Ostatnimi dniami nieco ją zmodyfikowałam, skróciłam, zmieniłam kolor z błękitu i różu na zieleń i czerń ze srebrnymi wstawkami. Pośrodku klatki piersiowej na dekolcie wpięłam czarną różę od taty, której świeżość zachowałam dotąd za pomocą magii swojej krwi, póki ja żyłam, róża nie mogła zwiędnąć. Znalazłam zaklęcie żywiące w jednej z najstarszych ksiąg w szkolnej bibliotece. Aby róża była świeża, należało wypowiedzieć je i przyłożyć kroplę krwi lub łzę do ściętej łodygi i to wiązało życie właściciela krwi/łzy z różą, ale tylko w jedną stronę; co znaczyło, że jeśli róża zniszczy się, spłonie czy połamie, jej żywicielowi nic złego nie grozi. Dodałam do rośliny nieco srebrnego błysku na rantach płatków. Włosy postanowiłam spiąć wysoko, unieść od podstawy, podpiąć i na całej długości puścić luźno na jedną stronę, całość natomiast przytrzymać szarą opaską. Suknia robiła wrażenie, byłam dumna ze swojego pomysłu, cieszyłam się, że na moim pierwszym balu mama, choć w ten sposób będzie blisko mnie. Siniak na nadgarstku przybrał paskudny odcień żółci, gdzieniegdzie wpadającej jeszcze w zieleń i śliwkę. Wiedziałam, że muszę go zakryć na czas balu, do tej pory ukrywałam go pod długimi mankietami, jednak w wypadku takiej sukienki, nie było o tym mowy. Powieliłam więc różę od ojca, wyszły dość podobne, jednak w moim odczuciu marne kopie, nijak mające się do piękna oryginału. Jedną zostawiłam czarną, drugą zmieniłam na srebrną, całość osadziłam za pomocą magii na tasiemce, dodając nieco zielonych liści i tworząc tym samym, zgrabmy, spójny z całością bukiecik na rękę.
Zadowolona z rezultatu, spojrzałam na drzwi, gdzie w mojej świątecznej skarpecie, którą zawiesiłam, nie spodziewałam się zastać niczego, w końcu prezent od babci i Felixa już dotarł, od taty także więc bardzo się zdziwiłam, widząc, wypukłość pod warstwą materiału. Ostrożnie włożyłam dłoń do skarpety i znalazłam tekturowe pudełeczko a w nim pióro, takie samo jak ostatnio otrzymane od Pansy, pióro, którego atrament się nie kończył. Zastanawiałam się, od kogo to prezent w końcu o przypadkowym zniszczeniu poprzedniego nie wiedział nikt, chyba że Sam znalazł to w moich myślach... Tak, to pewnie on, kto inny. Uśmiechnęłam się i odłożyłam je na biurko, odnotowując w pamięci, by mu podziękować. W tym roku sama zrobiłam prezenty dla przyjaciół, miałam czas, dużo czasu więc z kawałków szkła po zbitych fiolkach i rzemyka ze starej spódnicy, które transmutowałam stworzyłam dla Sama bransoletkę na skórzanym pasku i szklany znak nieskończoności, jaki miał symbolizować naszą więź, która łączy nas od lat i pozostanie między nami bez względu na to, czy będziemy kiedyś razem, czy jednak zostaniemy wyłącznie przyjaciółmi. Dla Harry'ego zrobiłam album ze zdjęciami, jakie dostałam latem od ojca, była ich masa, więc powieliłam je magicznie i dzięki temu oboje mogliśmy mieć zdjęcia swoje z dzieciństwa, z obojgiem rodziców, jak i swoje wspólne oraz wiele innych. Dla Hermiony stworzyłam świecę, w kolorach domu Gryffindoru i kształcie książki, która w miarę wypalania się uwalniała taki zapach, na jaki akurat miało się ochotę. Podobną, ale w pastelowych barwach i o wyglądzie kwitnącego drzewa wiśni zrobiłam dla siostry Rona; widywałam ją często i mimo że nie znałyśmy się najlepiej ta zawsze była dla mnie miła, uśmiechała się i pozdrawiała na korytarzu. Miałam problem z Ronem, wiedziałam, co chce mu dać, jednak nie chciałam tego robić osobiście, stworzyłam więc dla niego bransoletkę jak dla Sama, tyle że ta jego miała szklaną głowę lwa, jak ta z godła Gryffindoru, po jej roztarciu pod wpływem ciepła mógł emitować krótkie wizje, scenki, o jakich pomyślał, Samuel musiał mi pomóc przy zaklęciu, które by to umożliwiało, dodatkowo pokazał mi jak tworzyć wizje z dźwiękiem, co mogło być bardzo przydatne. Dla Bliźniaków zrobiłam dwa identyczne pokrowce na różdżki. Z tego, co wiedziałam od Harry'ego, wiecznie gdzieś odkładali swoje i później nie mogli ich znaleźć, a oboje nie przepadali za noszeniem ich w kieszeniach czy za pasem, rzuciłam na nie zaklęcie, które przywoływało różdżkę, jeśli zbyt długo była poza pokrowcem lub gdy właściciel pomyślał o niej, szukał jej. Na obu dla odróżnienia złotą nicią wyhaftowałam ich imiona. Tworzenie prezentów praktycznie z niczego sprawiło mi ogromną przyjemność i było dla mnie łatwe. Co ciekawe, na pomysły wpadałam sama, pomyślałam, że może w przyszłości zostanę wynalazcą, skoro było to i łatwe i przyjemne, to dlaczego nie. Spakowałam w ozdobne pudełka i papiery prezenty, włożyłam je do torby za pomocą zaklęcia zmniejszającego. Wahałam się, czy wziąć też te zrobione dla Pansy, Draco i Zabiniego... Tak, zrobiłam je, jednak teraz odwaga mnie opuściła. Podczas robienia ich myślałam, że pozwoli to na przełamanie lodów i chociaż odrobinę ociepli nasze relacje, w końcu wiecznie nie mogliśmy udawać, że się nie znamy. Spakowałam je na dno, osobnej przegródki torby, uznałam, że zobaczę czy nadarzy się okazja, by im je przekazać czy jednak nie.

— Prezenty!

Pisnęłam zlękniona.

— Przepraszam panienkę, Zgredek nie chciał wystraszyć panienki, ma tylko dla panienki prezent. Zgredek widział, jak panienka pomagała Harry'emu Potterowi przed zadaniem turniejowym. Panienka wspiera go, przyjaźni się z nim, nie jest jak inne Ślizgonki. Zgredek dowiedział się, że jest panienka Cassie rodziną Harry'ego Pottera, to jego przyjaciel, więc Zgredek jest wdzięczny za pomoc. Czy Zgredek może dać panience Cassie prezent? — zapiszczał błagalnie.

— Yy... Oczywiście. Dziękuję Zgredku, to bardzo miło z Twojej strony.

Zgredek wręczył mi małą paczuszkę. Okazało się, że w środku są... Rękawiczki, długie, i zupełnie inne, jedna zielona w czarne węże, druga czarna w srebrne, razem wyglądały nawet całkiem zgrabnie.

— Zgredek sam je zrobił, panienko! Kupił wełnę za swoje wynagrodzenie!

— Są naprawdę piękne Zgredku... — powiedziałam szczerze i zaraz założyłam je na dłonie, co sprawiło, że w oczach Zgredka zaszkliły się łzy szczęścia.

— Ja również mam coś dla Ciebie.

Było to łgarstwo: nie miałam nic dla skrzata, ale szybko otworzyłam szafę, dyskretnie machnęłam dłonią i transmutowałam swój stary ciepły sweter z miłego pluszu, który teraz był w kolorach tęczy. Widząc, jak kolorowo Zgredek był ubrany, to wydało mi się jak najbardziej na miejscu.

— Przepraszam, nie zdążyłam zapakować, miałam przekazać Harry'emu by dał Tobie... Ale skoro już jesteś.

Podałam mu sweter, a Zgredek nie posiadał się z radości.

— To piękny prezent panienko Cassie! — zaskrzeczał, a oczy wypełniły mu się łzami. Skłonił się nisko przede mną, o mal nie dotykając głową podłogi — Zgredek wiedział, że panienka jako rodzina Harry'ego Pottera musi być dobrą i wielką czarownicą, mimo że z domu węża, ale nie wiedział, że panienka jest również tak wspaniałomyślna, tak szlachetna, tak szczodrobliwa... jak nie Ślizgonka.

— To tylko sweter — powiedziałam zawstydzona jego słowami.

Wcisnął go na siebie, a ja pomyślałam, że gdyby dołożyć mu kilka światełek, wyglądałby jak wyjątkowo dziwna choinka, tylu kolorów, kiepsko dobranych dawno nie widziałam.

— Zgredku czy mogę Cię prosić o przysługę?

— Zgredek słucha.

— Czy mógłbyś ten prezent przekazać Ronowi Weasley, tylko tak, żeby nie wiedział od kogo, może daj mu go na łóżko, gdy go nie będzie?

— Oczywiście, Zgredek tak zrobi panienko.

— Bardzo mi pomożesz, dziękuję Ci.

— Żaden problem panienko Cassie, ale Zgredek musi już iść, my w kuchni przygotowujemy obiad świąteczny!

I wybiegł z dormitorium, trzymając jedną ręką spory pakunek, a drugą machając mi na pożegnanie.

Byłam zachwycona, za jednym zamachem otrzymałam miły prezent, uszczęśliwiłam Zgredka i przekazałam główny prezent Ronowi, tak by nie wiedział, od kogo on jest. Schowałam rękawiczki do torby i wyszłam z sypialni z promiennym uśmiechem. W salonie Ślizgonów było gwarno, pod choinką piętrzyły się prezenty, nie liczyłam, że znajdę coś dla siebie, więc nawet nie zaglądałam, widziałam jak Pansy i chłopaki wymieniają się znalezionymi pod drzewkiem paczkami, chciałam podejść, dać im prezenty, nawet bez słowa... Ale jednak coś mnie powstrzymało; dookoła było sporo ludzi, a co jeśliby mnie wyśmiali lub jeszcze gorzej zareagowali? Nie... Nie zaryzykuje, może jeśli spotkam ich samych.
Po drodze na śniadanie spotkałam Harry'ego, Rona i Hermionę. Każdego przywitałam uściskiem i wręczyłam im prezenty, a Ci odwdzięczyli się tym samym.
Większość przedpołudnia spędziliśmy jednak osobno, nie chciałam ich izolować od reszty przyjaciół, więc przekazałam tylko przez Rona prezenty dla jego braci i siostry, po czym poszłam do Sama.
Weszłam pewnym krokiem jak do siebie, od dawna już nie pukałam. Samuel zawsze wiedział, że to ja, nikt inny go nie odwiedzał, oprócz Sophie czy dyrektora, ale oni zawsze się zapowiadali. Weszła do środka i zobaczyłam, jak Sam leży na podłodze i cały się trzęsie, ma zaciśnięte oczy, a twarz wykrzywioną jak w grymasie bólu.

— Sam! Samuel! — szok zmienił mi głos na bardzo piskliwy.

Połączyłam się z nim myślami, wewnętrznie był pusty... Nie rozumiałam tego, czułam jak by jego ciało było pozbawione myśli, duszy. Przerażona otworzyłam oczy i już chciałam biec po dyrektora, gdy drgawki ustały, płytki, lecz szybki oddech chłopaka sprawił, że nieco się uspokoiłam, jego rysy twarzy złagodniały.
Klęczałam obok niego i gładziłam jego włosy, teraz gdy sama nieco się uspokoiłam, poczułam, że płacze. Przytuliłam się do niego, do jego klatki piersiowej, słuchałam uważnie; jego serce biło szybko, lecz zdawało się, że zwalnia do prawidłowego rytmu. Znów wtulona w niego wdarłam się w jego myśli.

Sam, jestem tu, jestem z Tobą.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz