44. lisTY

34 5 0
                                    

Nienawidzę poniedziałków. Nie mają one żadnego sensu. W poniedziałkowych porankach nie ma nic dobrego. Zawsze potrzebuje dużo więcej czasu, żeby zwlec się z łóżka, po weekendzie. Dziś wyjątkowo czułam się paskudnie, wczoraj nie poszłam na kolację, bo nie byłam głodna, a dziś zaspałam i nie zdążę na śniadanie — ech mają rację Ci, co mówią, że od poniedziałku nie należy zaczynać — to pechowy dzień.
Dobiegłam pod klasę w ostatnim momencie. Na lekcji zaklęć siedziałam przy jednym stoliku w końcu klasy razem z Pansy, przed nami siedzieli Draco i Zabini. Mieliśmy dzisiaj ćwiczyć przeciwieństwo zaklęcia przywołującego — zaklęcie odsyłające. W obawie przed przykrymi w skutkach wypadkami profesor Flitwick wręczył każdemu uczniowi kilka poduszek, na których mieliśmy ćwiczyć, żeby nikomu nie stała się krzywda, gdy obiekt wymknie się spod kontroli. Było to dobre założenie, ale w praktyce okazało się nie do końca skuteczne. Neville, na przykład, wciąż odsyłał o wiele cięższe obiekty — w tym samego profesora Flitwicka.
Ja, jako że doskonale znałam to zaklęcie, bo zaczęłam je trenować razem z zaklęciem przywołującym jeszcze w czasie gdy Harry przygotowywał się do pierwszego zadania. Teraz pozwoliłam sobie na nieco luzu.

— Mam coś dla Ciebie, sowa przyniosła, nie bardzo chciała mi oddać, ale przekupiłam ją ziarnami kukurydzy.

Pansy podała mi list.

— Dzięki.

Otworzyłam go i przeczytałam.

Droga Cassie.

Dziękuję za Twój list. Bardzo mnie cieszy, że u Ciebie okej i że starasz się pracować nad poprawną relacją między Tobą a Draco. U mnie wszystko w porządku, chociaż mam sporo pracy, niestety nie mogę Ci wiele zdradzić, zwłaszcza w tej formie. Ostatniego lutego będzie okazja się spotkać, Sophie przybędzie po Ciebie, byś złożyła zaległe ślubowanie, mam nadzieję, że wtedy uda nam się zamienić kilka słów. Także brakuje mi naszych rozmów, ale pamiętaj, że jestem z tobą wszędzie, jeśli tylko myślisz o mnie.

Do zobaczenia — mam nadzieję.

Samuel.


Poczułam mieszankę emocji, z jednej strony list brzmiał całkiem przyzwoicie, zdawać by się mogło, że wszystko okej, jednak poczułam chłód. Nie byłam pewna czy to dlatego, że Sam powoli zapomina, o tym, co czuł do mnie i między nami jest dobrze czy może jednak teraz jest na mnie zły i stąd ten dość służbowy wręcz stosunek. Ostatnie zdanie napawało jednak pozytywnie. Tak czy inaczej, poczułam, że on radzi sobie lepiej z tą sytuacją niż ja, miał nieco łatwiej, nie widywał mnie, a ja codziennie widywałam Draco.

Po zajęciach spotkałam się z Gryfonami, był to popołudniowy tydzień Draco, na spędzanie czasu z Pansy i Blaise'em.
Wszyscy czworo skupiliśmy się na problemie Harry'ego, jak dwudziestego czwartego lutego przeżyć godzinę pod wodą.
Ron proponował, by ponownie użyć zaklęcia przywołującego. Harry opowiedział mu kiedyś o akwalungach i Ron uważał, że można by przywołać coś takiego z najbliższego miasta mugoli. Hermiona zdruzgotała ten plan, wykazując, że nawet gdyby Harry'emu udało się w ciągu godziny opanować sztukę posługiwania się takim sprzętem, zostałby na pewno zdyskwalifikowany za złamanie Międzynarodowego Kodeksu Tajności Czarów. Trudno było bowiem założyć, że żaden mugol nie zauważy akwalungu przelatującego nad wioskami, polami i lasami.

— Oczywiście idealnym rozwiązaniem byłaby transmutacja. No wiesz, jakbyś się transmutował w jakąś łódź podwodną albo coś w tym rodzaju — oświadczyła. — Niestety, jeszcze nie przerabialiśmy transmutacji ludzkiej! To chyba będzie dopiero w szóstej klasie, a mógłbyś zrobić sobie dużą krzywdę, gdybyś próbował transmutacji, nie mając pojęcia, jak to zrobić...

— Tak, nie mam zbyt wielkiej ochoty na paradowanie po Hogwarcie z peryskopem sterczącym z głowy — powiedział Harry. — Ale zawsze mogę zaatakować kogoś w obecności Moody'ego, a on mnie w coś przemieni...

— Tylko że raczej nie będziesz miał wpływu na to, w co cię przemieni, a to dość duże ryzyko — powiedziałam z powagą. — Uważam, że musisz użyć jakiegoś zaklęcia albo eliksiru o ile takowy jest.

Tak więc, z niezbyt miłym przeczuciem, że wkrótce będę miała dość biblioteki na całe życie, zakopałam się wraz z resztą w stosach zakurzonych woluminów, poszukując zaklęcia, eliksiru czy czegoś, co pozwoli Harry'emu przeżyć bez tlenu. Tak minął cały tydzień. Chociaż jednak szukaliśmy gorliwie we wszystkie przerwy obiadowe, wieczory i sporą część weekendu, choć Harry dostał od profesor McGonagall pisemne pozwolenie na korzystanie z działu Książek Zakazanych, a nawet poprosił o pomoc zgryźliwą, podobną do sępa bibliotekarkę, panią Pince, nie znaleźliśmy niczego, co pozwoliłoby Harry'emu spędzić godzinę pod wodą i przeżyć, by opowiedzieć, jak tam było.
Znajome dreszcze paniki zaczęły mnie znowu nękać i znowu trudno mi było skupić się na lekcjach. Jezioro, które dotąd uważałam za coś wspaniałego, bliskiego i tak znajomego, teraz napawało mnie nieco lękiem, gdy znalazłam się przy oknie — wielka, stalowa masa zimnej wody, której mroczne i lodowate odmęty zdawały mi się tak odległe, jak księżyc.

— Stop Cassie, nie świruj, nic mu nie będzie, to nie Twoje odczucia, tylko Harry'ego, ale spokojnie coś wymyślicie — upomniałam się, gdy pewnego wieczoru, zapatrzyłam się w jezioro, siedząc nad pracą domową w swojej sypialni.

Zbliżały się walentynki, ale wolałam o tym nie myśleć, w duchu dziękowałam, że w tym roku to nie profesor Lockhart odpowiada za ich organizację, na samą myśl przeszedł mnie po kręgosłupie zimny, nieprzyjemny dreszcz.
Czternastego lutego ilość sów w Wielkiej Sali, była co najmniej trzy razy większa niż zazwyczaj, obserwowałam je, nie oczekując niczego, jednak zdziwiłam się gdy, zleciało do mnie czternaście sów, i każda przepychała się, by pierwsza dostarczyć list, przez co narobiły okropnego rabanu. Czułam jakby wzrok wszystkich powędrował w moją stronę, razem z Pansy odwiązywałyśmy listy tak szybko jak tylko mogłyśmy, jednak to i tak na niewiele się zdało.
Zebrałam pokaźną kupkę kartek, po czym wcisnęłam je do torebki i szybko na nowo zajęłam się jedzeniem, starając się nie patrzeć na nikogo. Och, jak bardzo chciałabym być teraz niewidzialna!
Wieczorem (był to mój tydzień wieczoru z przyjaciółmi) razem z Pansy przeglądałyśmy kartki, jakie otrzymałam, większość była niepodpisana.

— Cassie, słuchaj: „Chociaż ja się Tobie nie rzucam na szyję, to dla Ciebie przecież serce moje bije. Miłość moja szczera, a myśli gorące w dowód przesyłam całusów tysiące". Ale Ci się poeta trafił, szkoda tylko, że się nie podpisał. Ale to jakiś Puchon zobacz, wstążka w barwach ich domu.

— Ou... No to miło.

— O albo tu: „Bez imienia i nazwiska, ja Cię bardzo mocno ściskam".

Pansy zaśmiała się.

— Widzę, że nieźle się bawisz.

— A Ty nie?

— Nie no, wiesz, to miłe, nawet jeśli takie no, banalne, ale szkoda, że się nie podpisali. Tylko dwie mam podpisane, od Harry'ego i od Georga. Obaj wysłali mi fajne kartki z kwiatami, żadnych serc czy coś i tylko proste życzenia radości, uśmiechu i miłego dnia ogólnie.

— No i fajnie, to miłe.

— Tak, ale czemu reszta się tak kryje? Może chętnie bym ich poznała, no czemu nie, a tak — rozłożyłam bezradnie ręce — nie mam na to szans, przecież nie będę pytać każdego, czy wie od kogo to.

— No nie, ale może wystarczy obadać, czy ktoś się nie patrzy na Ciebie wyjątkowo intensywnie.

— Pff... Co chwile ktoś się patrzy, a bo to nadal dziwi ich, że mam jakieś „przywileje" w postaci nowych nauczycieli jak Dora czy Sam, albo się gapią, bo wskazują sobie byłą Draco, albo kuzynkę Harry'ego. Tak nie zgadnę, nie ma szans.

— No tak, kiepsko. Popatrz tu, te cztery są z naszego domu. Zielona tasiemka i nawet podobne pismo nie wydaje Ci się?

Przyjrzałam się uważniej.

— Hmmm możliwe, a są podpisane?

— Nie.

— No i co mam z tym zrobić? Oj, faceci...

— Przeczytaj je, są ładne, takie inne.

Zaczęłam czytać.

„Widzę Cię wszędzie.
Jesteś tak blisko mnie.
Gdy otwieram i zamykam oczy.
Nawet we śnie nie pozwalasz mi śnić o czymś innym,
nie dajesz mi spokoju.
Nie wiem, jak sobie z tym radzić, próbowałem,
ale rozgościłaś się na dobre w mym sercu".

„Miej piękne sny i myśl o mnie.
Przygotowałem dla Ciebie słodką noc.
Zapaliłem wszystkie gwiazdy
i narysowałem piękny księżyc,
aby oświetlały niebo.
Zaśnij spokojnie i śpij dobrze z myślą o tym,
że kocham Cię najmocniej na świecie".

„Moje marzenia bez Ciebie nie są marzeniami
Moje sny bez Ciebie nie są snami
Moje życie bez Ciebie nie jest życiem
Nawet ja bez Ciebie nie jestem sobą".

„Gdy na niebie słońce wstaje
Kiedy się budzę ze snu
Czuję w sercu smutek
Kiedy nie ma Ciebie tu".

— No piękne, szkoda tylko, że autorzy, czy autor się nie podpisali.

— No, szkoda.

— A może któraś jest od Draco?

— Nie sądzę. On nie dawał mi kartek, zawsze był to prezent... Ale teraz nie miał obowiązku ani pewnie ochoty więc nie, to nie od niego.

— A Ty wysłałaś komuś Walentynkę?

— A jak myślisz?

— Nie wiem.

— Wysłałam do Harry'ego jak co roku oczywiście tylko życzenia udanych walentynek no i do Draco, no... musiałam.

— Przecież nic nie mówię.

— Wiem, ale teraz myślę, czy to był dobry pomysł.

— A podpisałaś się?

— Nie. On zna moje pismo, na pewno się domyślił. Wiesz może... Ile dostał kartek?

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz