Następnego dnia wszyscy wstali grubo po jedenastej, a mimo to, nikt nie czuł się wystarczająco wypoczęty, pomogło dopiero dobrze znane mi już zaklęcie regenerujące. Sowa państwa Parkinson wleciała do jadalni, upuściła na pusty stół gazetę i z gracją przysiadła na swoim drążku.
— Prorok Codzienny już donosi o zajściu na mistrzostwach — westchnął pan Parkinson, spojrzawszy na pierwszą stronę gazety, na którym widniał wielki nagłówek:
PANIKA PODCZAS FINAŁU MISTRZOSTW ŚWIATA W QUIDDITCHU — a pod nim drgające, czarno—białe zdjęcie Mrocznego Znaku ponad wierzchołkami drzew.
— Będą mieć używanie, przez kilka dni — powiedziała pani Parkinson, popijając poranną kawę — u mnie nie będzie lepiej — skrzywiła się.
— Zapewne niebawem dostanę wezwanie do ministerstwa... — westchnął Jacob.
— Tak, ja również będę musiała udać się do redakcji. Dziewczynki, odstawię was na Pokątną, tam przejmie was może Josie Brown, albo... o! Narcyza, tak, ona z pewnością będzie robić zakupy z Draco, zaraz się z nią skontaktuje.
Nie byłam pewna czy mam się cieszyć, czy nie. Spotkanie z Draco było powodem do radości, ale już jego matka, budziła we mnie, cóż... mieszane uczucia.
— Ministerstwo działało nieudolnie... przestępcy nie zostali schwytani... brak należytego zabezpieczenia... Czarnoksiężnicy uciekli nierozpoznani... hańba narodowa... Kto to napisał? No tak... oczywiście... Rita Skeeter. Ona się uwzięła na Ministerstwo Magii. W zeszłym tygodniu pisała, że marnujemy czas na jałowe spekulacje na temat grubości denek kociołków, a powinniśmy zająć się likwidacją wampirów! Jakby nie było specjalnie zaznaczone w paragrafie dwunastym Wytycznych w sprawie traktowania nieczarodziejskich, częściowo ludzkich istot... — oburzał się coraz bardziej Pan Parkinson.
— Załatwione — powiedziała, wracając do jadalni zadowolona pani Parkinson.
— Pisze o Arturze — rzekł pan Parkinson, a w miarę czytania oczy za okularami rozszerzały mu się coraz bardziej.
— Gdzie? — spytała Pansy, zerkając mu z ukosa do gazety.
— Bez nazwiska — powiedział pan Parkinson — Posłuchajcie: Jeśli przerażeni czarodzieje i czarownice, którzy niecierpliwie wyczekiwali jakichś wiadomości na skraju lasu, spodziewali się należytej informacji ze strony Ministerstwa Magii, to srodze się zawiedli. W jakiś czas po ukazaniu się Mrocznego Znaku z lasu wyszedł pewien urzędnik z Ministerstwa i oświadczył, że nikt nie został ranny, ale odmówił udzielania informacji. Wkrótce się dowiemy, czy to oświadczenie uspokoi pogłoski o kilku ciałach usuniętych z lasu w godzinę później... Też mi coś! — zawołał ze złością pan Parkinson, rzucając gazetą prosto do kosza. — Nikt nie został ranny, więc niby co miał im powiedzieć? Pogłoski o kilku ciałach usuniętych z lasu... Jakie pogłoski? Pogłoski zaczną się dopiero wtedy, kiedy ludzie przeczytają, co ona tu powypisywała.— Westchnął głęboko. — Cóż, muszę się udać do ministerstwa, trzeba będzie, to wszystko, jakoś doprowadzić do porządku.
— Ta sprawa ma wiele wspólnego z twoim departamentem, więc na pewno nie poradzą sobie bez ciebie.
— Tak, muszę tam być. Tylko się przebiorę i już mnie nie ma.
— Pani Parkinson, kiedy ruszamy na Pokątną?
— Myślę, że mamy jeszcze kwadrans, więc pospieszcie się ze śniadaniem i będziemy się zbierać.
Na ulicy Pokątnej również nie cichły gwarne szepty o wydarzeniach na mistrzostwach, wśród ludzi było widać zwiększoną ostrożność, spoglądali na siebie wzajemnie z ukosa, pilnowali swoich sakiewek, a dzieci nie spuszczano z oczu.
Mama Draco dała mu wolną rękę, umówiła się z nim, że spotkają się, jak on tylko skończy zakupy w cukierni Foxa. Byłam z tego bardzo zadowolona, nie musiałam chodzić z nadzorem w postaci matki Dracona, ale i mogłam spędzić z nim czas na luzie w innym miejscu niż szkoła czy błonia.
Kupiłam komplety książek, Pansy prócz nich wzięła także nowe pióra piór, wszyscy kupiliśmy także po tuzinie zwojów pergaminu i zapasy do swoich zestawów niezbędnych składników do tworzenia na lekcjach eliksirów. Na koniec przyszedł czas na zakup sukienek i Pansy zdała się być w swoim żywiole, w sklepie „Modna czarownica" spędziliśmy ponad godzinę w „Szata na każdą okazję" kolejną i tu cierpliwość Draco skończyła się, więc powiedział.:
— Pansy, jeśli w „Kreacjach M.Kavinsky" nie znajdziesz nic w ciągu 30 minut, to pójdziesz w tym, co masz na sobie, nie będę jak idiota oceniał tuzinów kiecek, weź przykład z Cassie, kupiła swoją już po godzinie!
— Moja musi być wyjątkowa! — żachnęła się Pansy.
— Pfff... moja też jest, a będzie jeszcze lepsza — fuknęłam — Sama ją zmodyfikuję, w końcu to nic trudnego, wybierz mniej więcej krój, styl, tkaninę a całą resztę ogarniemy na spokojnie.
— Kiedy ja nie mogę się na nic zdecydować! — Krzyknęła i weszła do sklepu.
Draco pokręcił głową. Nogi już mocno mnie bolały, więc herbaciarni na rogu zamówiliśmy dwie poziomkowe herbaty i usiedliśmy przy oknie, wypatrując Pansy. W końcu była chwila, żeby spokojnie porozmawiać.
— Nie było okazji porozmawiać po tym wszystkim — zaczęłam — jak się czujesz, w domu wszystko ok?
— Tak, w domu ok, ja też dobrze, wiesz... ja wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ale ten znak... narobił zamieszania, ojciec nie wie czyja to sprawka, chodzi wściekły, ale ogólnie jest ok.
— Nie tylko on nie wie, kto to zrobił, wszyscy panikują, to widać nawet tu na Pokątnej.
— Prawda. Ech — westchnął ciężko — powiem Ci, że cieszę się, że już jutro wracamy do szkoły, mam nadzieję, że będzie trochę spokojniej.
— Też mam taką nadzieję.
Rozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę, jednak nie wracałam już do tematu mistrzostw i tego, co po nich, snuliśmy plany na ten rok szkolny i rozmyślaliśmy, z jakiej okazji potrzebne nam będą galowe stroje. Po godzinie Pansy wyszła ze sklepu, a my podeszliśmy do niej.
— Mam kiecki, nie mogłam się zdecydować, więc wzięłam kilka, coś wymyślę.
Draco stłumił śmiech.
— No co! Ty założysz szatę wyjściową i gotowe, my mamy o wieeele cięższe zadanie.
Pożegnaliśmy się, bo Pani Parkinson zdążyła już wrócić z redakcji i podskoczyć na Pokątną, by odebrać nas.
— Do zobaczenia jutro na dworcu! — powiedział Draco i poszedł w kierunku cukierni, przed którą czekała już na niego matka.
Gdy wróciłyśmy do domu, pan Parkinson zaczął opowiadać o swoim dniu:
— Awantura na sto fajerek — powiedział, kiedy usiadł w fotelu przy kominku, nalewając sobie Ognistej Whiskey i odpalając cygaro — Rita Skeeter węszy od tygodnia, próbując wyłowić wszystkie potknięcia ministerstwa. Teraz dowiedziała się o zaginięciu tej biednej Berty, więc już widzę nagłówek na pierwszej stronie jutrzejszego „Proroka Codziennego". A już dawno mówiłem Bagmanowi, że trzeba kogoś wysłać, żeby ją odnalazł. Crouch ma szczęście, że Rita jeszcze nic nie wie o Mrużce — powiedział ze złością pan Parkinson. — Miałaby, o czym pisać przez tydzień. To by dopiero była sensacja, gdyby opisała, jak schwytano jego domowego skrzata z różdżką w ręku, tą samą, którą wyczarowano Mroczny Znak.
— Dziewczynki, jedzcie szybko i pakujcie się, rano nie będzie na to czasu.
Posłusznie po posiłku poszłyśmy się pakować, nakarmiłam jeszcze Melody przysmakami dla sów i po kąpieli i usiadłam na łóżku. Rozległo się pukanie do drzwi i weszła pani Parkinson, niosąc naręcze świeżo wypranych szat szkolnych.
— Proszę — powiedziała, dzieląc naręcze na dwie części. — Tylko zapakujcie je, jak należy, żeby się nie pogniotły.
— Dobrze mamo, a zmniejszysz? — spytała Pansy.
— Jasne — zmniejszyła ubrania, by spokojnie wszystko zmieścić w wygodnych kufrach.
Gdy już światło zgasło i powiedziałyśmy sobie dobranoc, nadal rozmyślałam, o balu, jaki ma się odbyć w szkole. Nigdy na żadnym nie byłam, ba, nie byłam na żadnej imprezie tanecznej, a to jak tańczyłam sama dla siebie, gdy nikt nie widział, nie było chyba wystarczające, by tańczyć na oczach innych.
— Pansy, śpisz?
— Nie.
— Umiesz tańczyć?
— No... jak każdy, coś tam umiem, ale nic szczególnego a Ty?
— Tak samo, mam nadzieję, że się nie ośmieszymy na balu.
— Oj przestań... jutro rano wstaniemy wcześniej i poszukam w księgach mamy zaklęć na szybką naukę tańca, może coś znajdę.
— Okej.
Nieco uspokojona, zasnęłam.
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 4
FanficCassandrę czeka bardzo szalony i trudny rok, czy miłość pokona wszystko, nawet klątwy i uroki?