45. Drugie zadanie

34 4 0
                                    

Dni mijały i już tylko trzy dzieliły wszystkich od dwudziestego czwartego lutego.
Od pamiętnych walentynek nie miałam okazji do rozmowy z Draco, a raczej unikałam tego, on także zdawał się nie szukać pretekstu do rozmów, ani nie nachodził mnie. Byłam rozdarta, trochę tego żałowałam, ale i cieszyłam się, że tak właśnie jest. Zdarzyło mi się kilka razy, przyłapać go, gdy spoglądał na mnie w salonie, podczas posiłków czy na lekcjach, ale udawałam, że tego nie zauważam, a on też nagle wracał do rozmów, jedzenia czy notatek. Dwa dni przed datą turniejowych zmagań Harry znowu przestał jeść.

— Wszystko gra, Cassie? — zagadnęła mnie Pansy podczas lekcji eliksirów, gdy tworzyliśmy swoje eliksiry zasilające.

— Tak — mruknęłam.

— Nie wydaje mi się, znów myślisz o wieczorze walentynkowym?

— Trochę.

— Cassie, musicie pogadać, to może i słodkie, rajcujące i nawet romantyczne, ale raczej nienormalne.

— Pansy, ale jak? Oboje się unikamy, posyłamy sobie tylko przydługie spojrzenia, gdy drugie nie patrzy, najwidoczniej jemu pasuje, wpadać do mnie z zaskoczenia przy jakiejś okazji i całować mnie, doprowadzając do szału i odchodzić bez słowa.

— A Tobie?

— Nie wiem. To jest jak balansowanie na krawędzi przepaści, wspinanie się po górach, raz w górę, raz w dół... raz się z tego cieszę, a za chwilę jestem wściekła. To okropne, bo to taki stan zawieszenia, nie mogę być z nim, ale nie mogę też przez to iść dalej.

Rozdrażniona wrzuciłam do kociołka skrzydło elfa, o ćwierć porcji za wiele co spowodowało, że mój eliksir zaczął parować i unosiły się nad nim cukierkowe różowe i błękitne gwiazdki.

— Panno Clarke — Snape nieznacznie pochylił się nade mną — szczypta mięty pieprzowej, powinna pomóc.

Pokiwałam głową.

— Tak, przepraszam.

— To nic, zdarza się — powiedział cicho i odszedł.

— A jemu co? — zdziwiła się Pansy.

— Nie wiem, ale nie narzekam.

***

W przeddzień drugiego zadania po południu, gdy słońce już zachodziło, a Harry, Ron, Hermiona i ja wciąż siedzieliśmy w bibliotece, wertując gorączkowo księgi zaklęć piętrzące się przed każdym z nas. Każdemu serce biło mocniej za każdym razem, gdy zobaczył słowo „woda", ale najczęściej padało ono w zdaniu: „Weź dwa garnce wody, pół funta pokruszonych liści mandragory i traszkę..."

— To beznadziejne — powiedział smętnie Ron z drugiego końca stołu. — Nie ma nic. Nic. Najbliższe jest zaklęcie osuszające, do likwidowania kałuży i sadzawek, ale jeziora tym się nie osuszy, nie ma siły.

— Musi coś być — mruknęła Hermiona, przysuwając bliżej świece. Oczy miała już tak zmęczone, że ślęczała nad Dawnymi i w ludzkiej niepamięci pogrążonymi zaklęciami i urokami z nosem tuż nad drobnym tekstem. — Nigdy by nie postawili przed wami zadania niemożliwego do wykonania.

— Ale to zrobili — rzekł Ron. — Harry, po prostu wleź do tego jeziora, wsadź głowę pod wodę, ryknij na te trytony, żeby ci oddały to, co zwędziły, i czekaj. To najlepsze, co możesz zrobić, stary.

— Jest jakiś sposób! — upierała się Hermiona. — Musi być!

Brak tak potrzebnych informacji w bibliotece uważała za osobistą obrazę; jak dotąd książki nigdy jej nie zawiodły.

— Wiem, co należało zrobić — powiedział Harry, z głową pochyloną nad Zuchwałymi sztuczkami poskramiającymi sprytnych zuchwalców. — Trzeba się było nauczyć, jak zostać animagiem tak jak Syriusz.

— No jasne, mógłbyś się zamienić w złotą rybkę, jakbyś tylko zechciał! — ucieszył się Ron.

— Albo w żabę — ziewnął Harry. Miał już dosyć.

— Trzeba lat, żeby zostać animagiem, trzeba się zarejestrować i w ogóle — mruknęłam, ślęcząc nad indeksem Dziwacznych dylematów czarodziejskich i ich rozwiązań. — Profesor McGonagall mówiła, że trzeba się zarejestrować w Wydziale Niewłaściwego Używania Czarów, gdzie zapisują, w jakie zwierze będziesz się zamieniać, jakie są jego cechy charakterystyczne, żeby tego nie nadużywać do jakichś...

— Cassie, ja żartowałem — westchnął Harry. — Wiem, że nie mam żadnej szansy, by do rana opanować sztukę zamieniania się w żabę.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz