42. Co z Tobą nie tak Draco?

29 4 0
                                    


— No hej, nareszcie Cię znalazłam! Byłam u Ciebie i w salonie, ale Cię, nie było, gdzie znikłaś tak z rana?

— Cześć Pansy, byłam na spacerze po dziedzińcu, przetrawiałam wczorajsze informacje.

— A rozumiem, to co o której idziemy?

— Nie wiem, spytam po śniadaniu Dory i dam Ci znać okej?

— Jasne, a oni będą, nie wiesz?

— Nie wiem, po śniadaniu dadzą mi znać.

— Okej.

— Cassie! Nareszcie możemy Ci złożyć życzenia, wiem, że wczoraj miałaś urodziny, ale sowia poczta nawaliła i dopiero dostarczyła Twój prezent od nas. — powiedziała jednym tchem Hermiona tuż po śniadaniu.

— Ludzie, no nie było trzeba...

— Oj, przestań, to nic takiego. Z najlepszymi życzeniami od naszej trójki.

— Szóstki. Fred i George no i oczywiście Ginny też się dołączają do życzeń — wtrącił Ron.

— Bardzo dziękuję.

Otwierałam paczkę, chociaż byłam pewna co w niej znajdę, jej wielkość i kształt mogły oznaczać tylko jedno.

— Wow, przecież to nowy Nimbus 2001! Kosztowała pewnie majątek, naprawdę, nie było trzeba...

— Jak nie jak tak, jesteś na czwartym roku, a nie masz własnej miotły — żachnęła się Hermiona.

— No to fakt, jakoś obywałam się bez niej...

— Oj przyda Ci się na pewno, wiesz, jaka to wygoda nie musieć dreptać do boiska i z powrotem, albo jak fajnie polatać rano czy wieczorem i oczyścić umysł — powiedział z rozmarzeniem w głosie Harry, który często to praktykował.

— Nie wiem, ale przekonam się jutro rano. Dziękuję wam bardzo.

Objęłam każdego z nich.

— To co, trzeba ją opić wieczorem?

— No właśnie, chcieliśmy Cię przeprosić, ale nie damy rady. Widzisz, odkryłem w końcu, co za zagadkę skrywa to przeklęte jajo i...

— I teraz mi to mówisz?!

— No tak, nie było kiedy, wczoraj w nocy się dowiedziałem.

— To mów co to za zagadka.

— „Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos, Nad wodą nie śpiewamy, taki już nasz los,
A kiedy będziesz szukał, zaśpiewamy tak: To my mamy to, czego tobie tak brak.
Aby to odzyskać, masz tylko godzinę, Której nie przedłużymy choćby i o krztynę.
Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić, A to, czego tak szukasz, nigdy już nie wróci". — Wyrecytował Harry.

— Ciekawe.

— Tak, jajko to jedno, ale coś ciekawszego wydarzyło się poprzedniej nocy.

Zaczął nam opowiadać.

— Czyli Snape powiedział, że Moody przeszukał jego gabinet? — szepnął Ron, a oczy mu się rozjarzyły. — a może Moody jest tutaj po to, żeby mieć oko nie tylko na Karkarowa, ale i na Snape'a?

— Nie wiem, czy Dumbledore go o to prosił, ale na pewno właśnie to robi — odrzekł Harry — Moody powiedział, że Dumbledore tylko dlatego pozwala Snape'owi zostać tutaj, bo daje mu drugą szansę czy coś w tym rodzaju...

— Co? — zdumiał się Ron, otwierając szeroko oczy — Harry, może Moody myśli, że to Snape wrzucił twoje nazwisko do Czary Ognia!

— Och, Ron — szepnęła Hermiona, kręcąc sceptycznie głową — już raz byliśmy przekonani, że Snape chce zabić Harry'ego, a okazało się, że ratował mu życie, nie pamiętasz?

Harry spojrzał na Hermione, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Tak, to prawda, że raz Snape uratował mu życie, ale czy to nie dziwne, że tak Harry'ego nienawidzi, podobnie jak nienawidził jego ojca, kiedy byli razem w szkole? Uwielbia odejmować mu punkty i nigdy nie traci okazji, by go ukarać, czy nawet postulować usunięcie go ze szkoły.

— Ja bym się tak nie przejmowała tym, co mówi Moody — ciągnęła Hermiona. — Dumbledore nie jest głupi. Słusznie zaufał Hagridowi i profesorowi Lupinowi, mimo że nikt inny by ich nie zatrudnił, więc, dlaczego miałby się pomylić co do Snape'a, nawet jeśli Snape jest trochę...

— ...zły — wpadł jej w słowo Ron. — Daj spokój, Hermiono, a dlaczego łowcy czarnoksiężników przeszukują jego gabinet?

— Dlaczego Crouch udaje, że jest chory? — zapytała Hermiona, ignorując Rona. — To chyba trochę dziwne, że nie mógł być na Balu Bożonarodzeniowym, a wślizguje się tutaj potajemnie w środku nocy?

— Ty po prostu nie lubisz Croucha z powodu tej skrzatki, Mrużki — szepnął Ron.

— a ty po prostu chcesz koniecznie Snape'a o coś posądzić — odpowiedziała Hermiona.

— A ja po prostu chciałabym się dowiedzieć, co zrobił Snape ze swoją pierwszą szansą, jeśli otrzymał drugą — mruknęłam.

— Dobre pytanie. — odpowiedział Harry.

— Pansy, o szesnastej wychodzimy — powiedziałam siadając obok niej i Zabiniego na kanapie przy kominku — Gryfonów nie będzie, nie mogą, więc będziemy w czwórkę.

— Super, nie mogę się doczekać.

— A... Zapraszałaś Draco? — spytał Zabini.

— Nie. Może powinnam, ale to ma być nowy początek, a z nim to się nie uda.

Blaise pokiwał głową. Od godziny zastanawiałam się co ubrać, ale nic nie wydawało się odpowiednie, w końcu postawiłam na czarne jeansy rurki z dziurami i ćwiekami dookoła nich, czarny T—shirt z zielonymi wykończeniami przy rękawach i dekolcie a na to założyłam zieloną, flanelową koszulę w kratę, którą kupiłam u pani Hughes w Londynie, wierząc, że kiedyś się przyda.
Podwinęłam w niej rękawy do łokci. Teraz całkiem nieźle uzupełniała stylizację, na miejscu planowałam przewiązać ją w pasie. Na nogi wsunęłam czarne adidasy, zabrałam do ręki płaszcz, dużą torebkę i byłam gotowa wychodzić, gdy ktoś zapukał do drzwi.

— Już wychodzę Pansy, tylko torebka i jestem!

Wyszłam z pokoju, lecz naprzeciwko mnie stał Draco, oparty o ścianę korytarza plecami i ze zgiętą w kolanie nogą na ścianie, ręce miał splecione na wysokości klatki piersiowej. Wyglądał cholernie seksownie.

— Cześć.

— Cześć, myślałam, że to Pansy — powiedziałam zmieszana. 

— Domyśliłem się, wychodzicie gdzieś?

— Taki mamy plan.

— Nie chcę Cię zatrzymywać, chciałbym tylko złożyć Ci życzenia, wczoraj nie było okazji.

Zaschło mi w gardle, patrzyłam na jego smutną twarz. Podszedł bliżej, poczułam jego znajomy zapach, gdy nagle otoczyły mnie jego ramiona, a usta przycisnęły się do moich ust.
Gdy tylko mnie pocałował, rozpłynęłam się, a niepokój i całe napięcie między nami — znikało. W jednym pocałunku znalazło się ujście dla wszystkich moich wątpliwości i zmartwień. Moje ramiona instynktownie objęły go, jedną dłonią zatopiłam się w jego włosach, drugą gładziłam jego ramiona i kark. Smakowaliśmy się wzajemnie, jego ciało przytulało się do mnie tak samo, jak dawniej. Całował dokładnie tak samo. Na Merlina, jak dobrze całował. Ta krótka chwila wystarczyła, bym zechciała zmienić zdanie. Bym zapragnęła nie iść naprzód, lecz zawalczyć o nas.

— Wszystkiego najlepszego Cass — powiedział, przerywając pocałunek, ale nie odsuwając się; tym samym każdym słowem nadal dotykając moich ust swoimi. Wyraźnie zabrakło mu słów.

Odsunęłam się od niego, z rękami wciąż na jego ramionach. Powoli, delikatnie zabrał moje ręce, musnąwszy moje lewe przedramię ustami, spojrzał mi w oczy, był pełen bólu. Smutny uśmiech samych ust to ostatnie co zapamiętałam, zanim odwrócił się i bez słowa odszedł. W ciągu ostatnich tygodni myślałam, że tęsknię za nim, ale dopiero, teraz gdy tu z nim byłam, gdy całował mnie jak dawniej, uświadomiłam sobie, jak bardzo czułam się bez niego samotna mimo wszystkich ludzi otaczających mnie na co dzień. I w diabły poszły całe moje małe kroczki, by odkochać się i iść do przodu. Stałam jak wryta, nie spodziewałam się tego, nie rozumiałam, dlaczego to zrobił. W końcu to on unikał ze mną kontaktu, on wymyślił dyżury, by nie widywać się, gdy to niezbędne. On uznał, że to definitywny koniec, ale później to ja powiedziałam, że nie dam nam już szansy. A teraz co? Przychodzi do mnie i całuje mnie, jak gdyby nic się nie stało? Znów rozpala we mnie nadzieje, pragnienie i uczucia, które staram się zakopać jak najgłębiej w swoim poranionym sercu, o czym on dobrze wie.

— Gotowa, super, możemy iść.

Głos przyjaciółki wyrwał mnie z zamyślenia.

— Tak, chodźmy.

Weszłyśmy do salonu, rozejrzałam się, jednak nie dostrzegłam Dracona, razem z Pansy i Zabinim wyszłam więc na spotkanie z Dorą.

— Pansy Parkinson i Blaise Zabini, moi przyjaciele, a to moja kuzynka, Dora Tonks.

— Cześć! Miło mi was poznać.

— Nam również.

— To już wszyscy Cassie?

— Tak, możemy iść.

Wyszliśmy z zamku i wszyscy czworo powędrowaliśmy na skraj zakazanego lasu, pod bramę prowadzącą do Hogsmeade.

— Zaklepałam nam stolik w Trzech Miotłach, więc do dwudziestej mamy czas dla siebie. — powiedziała radośnie Dora, idąc na przodzie grupy, tyłem do kierunku, w jakim zmierzaliśmy. Kilka kroków później potknęła się a my ryknęliśmy śmiechem.

Na miejscu wszyscy złożyliśmy zamówienia, Dora zaskoczyła mnie pięknym tortem czekoladowym, jeszcze raz złożyła mi życzenia i dała prezent, śliczną sakiewkę na pieniądze ze smoczej czarnej skóry.

Pozory wesołego nastroju udało mi się stwarzać do dziewiętnastej, kiedy to moi przyjaciele przejęli rozmowę z Dorą. Opowiadała im o testach z aportacji, SUM-ach i innych czekających nas wydarzeniach. Miałam chwilę, by wrócić do pocałunku z Draco, jakim zaskoczył mnie przed wyjściem, nadal nie wiedziałam co o tym myśleć, było to cudowne, jednak także bolesne.

— Ziemia do Cassie. Co jest? Odleciałaś nam gdzieś — Pansy machała mi dłonią przed oczyma.

— Co? Nie, nic, sorry, zamyśliłam się, trochę rozbolał mnie brzuch, trzeci kawałek tortu nie był najlepszym pomysłem.

— To, co może będziemy się zbierać, jeśli czujesz się kiepsko? — Spytała z troską w głosie Dora.

— Nie, zostańmy jeszcze, wyjdę tylko na moment zaczerpnąć świeżego powietrza, zaraz wracam.

Wyszłam pospiesznie przed pub i odeszłam nieco na bok, było chłodno, ale ja byłam bardzo rozgrzana od nadmiaru kremowego piwa. Przechodząc dalej, mijając okna wychodzące na wprost naszego stolika, poczułam, że coś przemknęło mi po ramieniu, rozejrzałam się gładząc je, ale nikogo nie było. Wytężyłam wzrok, było już ciemno, a dobrze oświetlona uliczka zdawała się nie ukrywać nikogo.

POV Draco:
Ostrożnie postawiłem dwa kroki w tył, przeklinając w duchu, że nie odsunąłem się na czas. Stała przede mną i przez moment, nieświadomie patrzyła na mnie, miała zdziwione spojrzenie, na jej twarzy malował się też smutek. Znałem dobrze jego przyczynę. W końcu sam nią byłem. Gdy tylko dowiedziałem się, że razem z Blaise'em i Pansy wybiera się gdzieś i ma im towarzyszyć ktoś jeszcze, musiałem wyjść za nimi, musiałem sprawdzić, z kim i dokąd idzie. Gdy już wiedziałem, że tajemniczą osobą jest jej kuzynka, uspokoiłem się nieco, jednak chciałem wiedzieć, dokąd idą. Było mi cholernie źle, z tym że nie mogłem iść z nimi, nie zaproponowała mi tego, a gdyby nawet to zrobiła, musiałbym odmówić. Kochałem ją, tak bardzo chciałem być z nią, nawet wtedy, a może szczególnie mocno wtedy, gdy mówiłem, że to koniec i nie ma już dla nas nadziei. Byłem gotów dla niej zapomnieć o Samie, o tym, co się stało po balu, jednak coś we mnie trzymało mnie jak na niewidzialnym łańcuchu, nie pozwalając zbliżać się do niej. To ja oddaliłem się, pozwalając jej szukać pocieszenia w obcych ramionach. Byłem taki głupi, ale teraz wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na jej bliskość, nie mogłem znów jej ranić, nie miałem prawa. Jednak serce podpowiadało mi co innego. Pragnąłem, by mnie przytuliła, dotknęła, objęła i całowała tak słodko i z pasją jak kiedyś. Ciężko było mi funkcjonować bez niej, wiedziałem, że nic nie jest w stanie zmienić mojej miłości do niej i ona powinna to wiedzieć. Powinna wiedzieć, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jej dlatego potrzebuję. Nigdy nie chciałem jej prosić już o nic więcej jak o jej miłość, ale nie mogłem, robiłem to dla niej. Ten pocałunek był egoistyczny. Tak bardzo tego potrzebowałem, tak chciałem, aby wiedziała, że nadal ją kocham, mimo że nie mogę z nią być. Dlaczego? Dlaczego, mimo że ją kocham, to zawsze ją ranię, dlaczego posądzam o takie absurdy jak z Saszą. Co, jeśli mylę się co do niej i Samuela? Co z tobą do cholery nie tak Draco?! Dlaczego wszystko psujesz? Teraz stała i powoli trzęsła się z zimna, chciałem zdjąć pelerynę, podejść do niej, przytulić ją, rozgrzać, przeprosić, błagać o wybaczenie. Byłem gotów zrobić wszystko, ale nogi nagle nie chciały współpracować, czułem się, jakbym wrósł w bruk alejki.

— Cassie? Wracaj — Tonks potarła ramiona, które schłodziło mroźne wieczorne powietrze — zaziębisz się nam, chodź, zbieramy się zaraz.

— Tak, już idę.

Raz jeszcze rozejrzałam się po alejce i zatrzymałam wzrok na wprost siebie, pomyślałam o nim. Chciałam, żeby był tu ze mną i świętował moje urodziny, by mnie przytulił i raz jeszcze powiedział, że mnie kocha. Wiedziałam jednak, że to złe, ta myśl tylko mnie raniła, a ja nie chciałam znów cierpieć. Wróciłam do środka, siląc się na uśmiech.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz