Poczułam, że wpadam w ciało. Słodki zapach czekolady i przerażona twarz Cassiusza to pierwsze co odczułam i zobaczyłam.
— Jes... jestem — wychrypiałam sama siebie nie słysząc. — Cassiuszu — szepnęłam, dotykając jego dłoni, gdyż ten płakał i nie widział, jak poruszam ustami.
— Penny! Miłości moja!
Schylił się niżej, podniósł mnie z ziemi, nie miałam jednak siły stać, wziął mnie na ręce, a ja opadałam bezwładna jak kukła, próbowałam się trzymać, ale brakowało mi tchu, w głowie się kręciło, jakbym wylądowała na rozkołysanym pokładzie okrętu. Byłam tak wstrząśnięta i wyczerpana, że zdołałam powiedzieć tylko jedno zdanie.
— On wrócił, chroń Harry'ego.
Resztką świadomości usłyszałam nagle dobiegające mnie ogłuszające, oszałamiające dźwięki i głosy, tupot nóg, krzyki. Sam przytulił mnie do siebie... To jakiś nocny koszmar, który zaraz minie... Sam pocałował mnie w usta, delikatnie a ja uśmiechnęłam się, przynajmniej taką miałam nadzieję.
— Idziemy do skrzydła szpitalnego natychmiast — powiedział cicho, blisko mojego ucha.
Nie, nie możemy, on tam jest.
— Harry! Harry! — Próbowałam krzyczeć, ale jedynie mogłam o tym myśleć i szeptać to imię.
— Co mam zrobić? — spytał znów cicho, lekceważąc ból, jaki sprawił mu pewnie mój krzyk.
Sprowadź tu szybko Snape'a.
Wierzyłam, że mogę mu zaufać, od czasu rozmowy w jego gabinecie, zdziwiłam się na myśl, że nie tak dawno, miałam ochotę wylać mu na głowę zawartość swojego kociołka. To nic, że był kiedyś człowiekiem Voldemorta, ale teraz Dumbledore mu ufał, więc i ja zaufałam.
Sam odłożył mnie na ziemię niechętnie i pobiegł na boisko z różdżką w dłoni, co rusz zerkając na mnie, na trybunach w pierwszym rzędzie znalazł Snape'a.
— Szybko, potrzebuje pomocy, błagam.
Snape wstał natychmiast i poszedł z nim, widząc Cassie od razu machnął różdżką i po kilku sekundach miał w dłoni eliksir wzmacniający.
— Pij dziewczyno, pij... Co znów Ci się przytrafiło?!
Wypiłam i powiedziałam.
— On go zabił, on wrócił!
— Kto?
— Voldemort! — próbowałam wstać, lecz kręciło mi się w głowie, a tępy ból niemal na całym ciele nie odstąpił, bolała mnie każda komórka ciała, z trudem mogłam stać na nogach, które trzęsły się, ledwie kontaktowałam.
Ruszyłam na boisko powoli podtrzymując się Samuela, a Snape szedł za nami. Chciałam biec, ale ledwie powłóczyłam nogami. Przeszłam prosto do Harry'ego i padłam na kolana, objęłam go, gdy tylko mnie zobaczył, także mnie objął jedną ręką i spojrzał w górę. Puściłam go. Ze wszystkich stron napierały na nas twarze tłumu, czułam, jak ziemia dygoce od ich stópani Znajdowaliśmy się na skraju labiryntu. Tuż nad nami wyrastały trybuny, widać było sylwetki poruszających się na nich ludzi, jeszcze wyżej lśniły gwiazdy.
Harry nadal ściskał zimną rękę Cedrika. Podniósł drugą rękę i chwycił Dumbledore'a za nadgarstek.
— On wrócił — wyszeptał Harry. — Wrócił. Voldemort.
— Byliśmy tam — dodałam z przejęciem odrywając wzrok od ciała Cedrika.
— Co się dzieje? Co się stało? Skąd na Tobie tyle krwi Cassandro?
Zobaczyliśmy nad sobą twarz Korneliusza Knota; była biała, przerażona.
— Mój Boże... Diggory! — wyszeptała twarz. — Dumbledore... on nie żyje!
Te słowa zostały podchwycone przez ciemne postacie wokół nas i powtórzone tym, którzy cisnęli się nieco dalej, a ci zaczęli je wykrzykiwać... krzyki potoczyły się w ciemność nocy...
— On nie żyje! On nie żyje! Cedrik Diggory nie żyje!— Harry, puść go.
Usłyszałam głos Korneliusza Knota, który próbował rozewrzeć palce Harry'ego zaciśnięte na dłoni Cedrika, ale ten jej nie puścił. A potem przybliżyła się do nas twarz Dumbledore'a, zamazana i zamglona.
— Harry, już nie możesz mu pomóc. Już po wszystkim. Puść go.
— Chciał, żebyśmy go sprowadzili z powrotem — wymamrotał Harry; wydało mu się bardzo ważne, aby to wyjaśnić.
— Chciał, żeby go oddać rodzicom... — powiedziałam łkając.
— Dobrze, ale już po wszystkim. Harry, puść go.
Dumbledore pochylił się jeszcze niżej i z zadziwiającą lekkością, jak na tak starego i chudego człowieka, podniósł Harry'ego z ziemi i postawił na nogi. To samo zrobił Sam ze mną. Tłum wokół nas zadygotał, każdy chciał przepchnąć się bliżej...
— Co się stało? Co im jest? Diggory jest martwy!
— Trzeba ich zanieść do skrzydła szpitalnego! — rozległ się donośny głos Korneliusza Knota. — Są chorzy, ranni... Dumbledore, tam są jego rodzice... Na trybunach... Ja wezmę Harry'ego...
— Nie, wolałbym zostać z Cassie...
— Dumbledore, Amos Diggory już biegnie. Nie sądzisz, że powinieneś mu coś powiedzieć, zanim sam zobaczy?
— Harry, Cassie zostańcie tutaj...
Dziewczęta piszczały, zanosiły się histerycznym szlochem... Cała scena migała mi dziwnie w oczach... Samuel podtrzymywał mnie mocno, a ja słabłam na nowo. Nie miałam siły, aby rzucić prosty czar, aby odciąć się od uczuć, jakie zalewały mnie z każdej strony, poczułam słoność w ustach, było mi niedobrze, obawiałam się, że za moment zwymiotuję.
— Wszystko będzie dobrze, synu, zaraz się tobą zaopiekuje... Idziemy... do skrzydła szpitalnego...
— Dumbledore powiedział, że ma tu zostać — wymamrotałam ochryple rejestrując gdzieś blisko siebie głos Moody'ego.
— Zostań, powiesz, że zadbałem o niego, a Twój chłopak za chwilę też zabierze Cię do nas.
Głowa pulsowała mi tępym bólem, ciemniało mi przed oczami, było mi okropnie gorąco, bolało mnie wszystko, dosłownie, wszystko. Uniosłam prawą rękę, miałam sine dłonie, poranione palce, połamane paznokcie, zdartą skórę, nieco dalej na przegubie z łokciem długie nacięcie, ręka w nadgarstku była złamana, ewidentnie opuchnięta i nie mogłam nią ani drgnąć. Byłam koszmarnie poobijana i wyczerpana.
— Musisz się położyć... Chodź ze mną... idziemy...
Nie miałam siły nadal trzymać dłoni Harry'ego, która mi się wyślizgnęła. Ktoś o wiele od nas większy i silniejszy zabrał w końcu Harry'ego, prawie niósł, torując sobie drogę przez przerażony tłum. Słyszałam wokół siebie zduszone okrzyki, szlochy, piski, a potem już tylko ciężki oddech podtrzymującego mnie Samuela.
— Cassie, co się stało? — zapytał w końcu Sam.
— Nie wiem, to chyba ta podróż astralna... A Puchar był Świstoklikiem — powiedziałam.
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 4
FanfictionCassandrę czeka bardzo szalony i trudny rok, czy miłość pokona wszystko, nawet klątwy i uroki?