Nadeszła środa. Dzień, na który bardzo czekałam, nareszcie miałam spotkać się z ojcem. Wstałam i ze zdziwieniem stwierdziłam, że łóżko Pansy jest już puste, spojrzałam na zegar, nieco ponad kwadrans po szóstej miałam więc jeszcze trochę czasu, by się zbierać, zwłaszcza że po chwili usłyszałam wodę puszczoną w łazience, Pansy zapewne brała prysznic. Przeciągnęłam się więc leniwie i ziewnęłam, zakrywając usta. Dziś nareszcie zobaczę tatę, dziś pierwszy dzień bycia dziewczyną Draco, oficjalnie jak to ujął. Mam nadzieję, że nie będzie chciał chodzić ciągle za rękę, by wszystkim dobitnie przekazać tę informację? Gdy tak siedziałam, zaczęłam się zastanawiać co dziś założyć, wszystko bowiem wskazywało, że miał to być dla mnie dość wyjątkowy dzień. Wstałam z łóżka i zaczęłam je ścielić, a Pansy wyszła z łazienki.
— Dzień dobry Pani Black—Malfoy, a może tylko Malfoy?
— Dzień dobry, a może, na razie tylko Black, a właściwie na razie jeszcze Clarke.
— Oj już nie długo, a później Malfoy.
— Pansy, nie ponosi Cię zanadto wyobraźnia? Jestem jego dziewczyną raptem od wczoraj, a mówisz tak jakbym była w przededniu ślubu.
— No dobra, nie spinaj się tak. — Łazienka wolna, ja spadam.
— Ok, poczekasz na mnie w salonie?
— Jeśli nie ja, to Draco na pewno.
Pansy stanęła do mnie tyłem, objęła się rękami, kładąc dłonie na łopatki i cmokała w powietrzu, co wyglądało jak obściskująca się para.
— Pansy!
— Cassie! — zachichotała — Alee... Zostawisz swoje rodowe nazwisko pisane z kreską czy tylko Pani Malfoy?
Rzuciłam poduszką w drzwi, jednak Pansy zdążyła je już zamknąć i słyszałam tylko, jak śmieje się zza nich.
— Głupia jesteś — Krzyknęłam ze śmiechem.
— Ty też — odkrzyknęła Pansy.
Otworzyłam szafę, by wybrać ubranie na dziś i przeraziłam się, zauważając, że Pansy wywinęła mi kolejny numer. Każda koszulka, bluza, czy sweter miały na sobie napis „Draco Malfoy to mój chłopak".
— Pansy! Zabiję Cię — syknęłam — Pięknie i co ja teraz włożę?
Przerzucałam wszystkie ubrania w szafie, niestety na każdej górnej części garderoby było to samo.
Wyszperałam więc coś z szafy Pansy, ciesząc się, że kupowałyśmy ubrania z myślą o tym, że od czasu do czasu będziemy się nimi wymieniać, na szczęście nic się nie zmieniło, nadal miałyśmy podobny rozmiar. Gdy po porannej toalecie i założeniu koszulki oraz bluzy od Pansy i dokładnym sprawdzeniu szaty, weszłam w końcu do salonu; po Pansy i Zabinim nie było śladu, wielu uczniów było jeszcze w salonie, kończąc zadane na dziś prace, inni właśnie wychodzili na śniadanie. Jednak mój wzrok zatrzymał się na fotelu, który normalnie stał pod oknem, a teraz był vis—à—vis schodów prowadzących z naszego dormitorium do pokoju wspólnego uczniów domu węża a na którym to fotelu siedział mój chłopak Draco Malfoy. Na jego twarzy malowało się jawne zadowolenie na mój widok.
— Cześć Cass — powiedział i lekko pocałował mnie w policzek.— Cześć Draco — powiedziałam nieco speszona.
— Idziemy na śniadanie? — spytał, podając mi dłoń.
Przez moment się zawahałam, lecz chwyciłam jego dłoń.
— Chodźmy.
Gdy tylko wyszliśmy przez dziurę za portretem, Draco objął mnie i pocałował, tuląc do siebie.
— Wolałem nie wprawiać Cię w zakłopotanie tak na starcie — powiedział po chwili.
— No i dobrze zrobiłeś, nie musimy się jakoś bardzo obnosić, z tym że jesteśmy razem, ale też nie będziemy tego ukrywać, pasuje Ci to?
— Myślałem, że wpadniemy do Wielkiej Sali, pocałuję Cię na oczach nauczycieli i wszystkich innych, by dać im jasny znak, że jesteśmy razem i jesteś tylko moja — powiedział z posępną miną.
Spojrzałam na niego, marszcząc czoło z lekkim przerażeniem.
— Żartowałem — zaśmiał się — Luz, nie zrobiłbym tego, bo pewnie byś mnie udusiła.
— Pewnie tak — zaśmiałam się z ulgą.
Po śniadaniu udaliśmy się na lekcje, które dzisiejszego dnia w moim odczuciu wlokły się niemiłosiernie. Minuta za minutą, kwadrans za kwadransem, godzina za godziną... odliczałam już czas do spotkania z ojcem, oczywiście uprzedziłam Draco, że zniknę po ostatniej lekcji i wrócę prawdopodobnie na kolację, bo mam spotkać się z tatą. Chłopak nie robił żadnych problemów, spytał mnie jedynie czy znajdę dziś czas by porozmawiać także z Weasley'em, tak jak obiecałam. Odpowiedziałam, że postaram się zrobić co w mojej mocy, by na spokojnie wyjaśnić to nieporozumienie.
— Pansy — po czwartej lekcji udało mi się złapać przyjaciółkę — Co Ty do cholery zrobiłaś z moimi ciuchami, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że pod szatą mam Twoją koszulkę w wężowy print i czarną bluzę.
— Tę kaszmirową od Johnston of Elgin? Moją ulubioną?
— Dokładnie tą.
— Eeej... no dobra, przynajmniej Ci ciepło i pewnie ładnie w niej. Spoko, ubrania będą jak nowe za jakieś pół godziny, to zaklęcie czasowe, minie.
— Mam nadzieję, inaczej zacznę nosić Twoje ciuchy na co dzień.
— Czemu nie, przecież ciągle się wymieniamy.
— Wymiana to co innego niż noszenie codziennie nie swoich ubrań. Wiesz, jak moje lubię, zwłaszcza gotyckie i te od babci.
— Wiem, wiem, nie martw się, to miało Ci poprawić humor, rozbawić.
— Rozbawiło... ale gdyby nie to, że mamy jeden rozmiar, to chyba musiałabym chodzić teraz w piżamie.
— No tak hi hi masz rację, nie przemyślałam tego. To, co jeszcze jedna lekcja i mamy wolne?
— Tak, ja przyjdę dopiero na kolację, ale ogólnie to tak.
— Oooo... czyżby randka z chłopakiem? — szepnęła Pansy.
— Spotkanie, ale nie z chłopakiem, tylko z ojcem — szepnęłam.
— Aa... to dziś, super. Zupełnie zapomniałam.
— No właśnie, więc masz szczęście, że to zaklęcie czasowe, muszę zdążyć, się przebrać. Już nie mogę się doczekać.
— Trzymam kciuki, mam nadzieję, że nareszcie spokojnie pogadacie.
— Ja również, ale na razie — westchnęłam — czeka mnie inna rozmowa, mniej przyjemna — dodałam, widząc zmierzającego w moim kierunku Georgea Weasley'a.
— No hej piękna, unikasz mnie ostatnio.
— Cześć George, musimy pogadać — powiedziałam i pociągnęłam go za mankiet szaty z dala od reszty Ślizgonów.
— Hej, spokojnie ja Ci nigdzie nie zamierzam uciekać, o co chodzi Cassie?
— George, sądzę, że źle zinterpretowałeś moje zachowanie w lesie. Wtedy podczas tego zamieszania i tych wybuchów, po prostu się przestraszyłam. To, że Cię objęłam, było... takim odruchem, no wiesz, o co mi chodzi, zachowanie obronne czy coś... chciałam się czuć bezpieczniej.
— Spokojne, przy mnie będziesz bezpieczna, nie dam Cię nikomu skrzywdzić — powiedział, wyciągając do mnie dłoń, którą już kierował w stronę policzka. Odsunęłam ją i poprawiłam kosmyk włosów, który opadł mi na twarz.
— Nie, George, nie słuchasz mnie. Ja mówię, że mnie nie zrozumiałeś. Jesteś super kolegą, fajnym, wesołym, ale, tylko kolegą, między nami nigdy niczego nie będzie, ja... ja nie czuję tego, co Ty, jestem z kimś innym iii... ten buziak ostatnio, zaskoczyłeś mnie, to było takie niespodziewane, że nawet nie zdołałam Cię zatrzymać, ani wytłumaczyć Ci tego. Wybacz, jeśli odebrałeś ode mnie jakieś błędne sygnały, ja, bardzo Cię lubię serio, ale tylko jako kumpla, nic więcej. Przykro mi.
George stał przez moment wpatrzony we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, po chwili jego mina zrobiła się dość ciężka do określenia, jak by właśnie oberwał tłuczkiem w głowę i nie do końca wiedział, co się dzieje. Poczułam nagle wielki smutek, nieco wstydu... dziwne, czułam się dość niezręcznie, ale, zdecydowanie nie tak.
— Ale ja myślałem, że... no... patrzyłaś się tyle razy w moją stronę w Wielkiej Sali, uśmiechałaś się, później puściłaś mi oczko i ten buziak, ja... cholera...
— Patrzyłam się na Harry'ego, to mój kuzyn, nie wiem już dlaczego, może o czymś myślałam, co miało związek z nim czy coś, ale nie patrzyłam na Ciebie, a to oczko to była tylko odpowiedź, żartobliwa na Twoją pewność siebie, w końcu dziarsko stałeś w samym ręczniku z zaczepnym uśmiechem na twarzy; to tylko taki żart, nic więcej... Naprawdę przykro mi.
— Rozumiem, jasne... czyli wygłupiłem się i to zupełnie niezamierzenie — powiedział i przeczesał rude włosy dłonią, rumieniąc się przy tym — Przepraszam Cassie, ja, chyba już pójdę.
— Jasne, ale George — cofnęłam zbyt szybko wyciągniętą w jego stronę dłoń, jakbym chciała go zatrzymać, gdy już odchodził — Mam nadzieję, że między nami znów będzie mogło być okej, jak dawniej, co?
— No, myślę, że tak, ale może jeszcze za wcześnie na taką deklarację.
— Jasne, rozumiem, to cześć.
— Cześć Cassie.
Gryfon odszedł pospiesznie, nie oglądając się za siebie.
— Hej, w porządku?
Spokojny głos Draco i jego dłoń na moim przedramieniu wyrwała mnie z zapatrzenia się w plecy odchodzącego Gryfona.
— Tak Draco, wszystko okej. Wyjaśniłam wszystko, mam tylko nadzieję, że...
— Zrozumiał?
— Zrozumiał na pewno, ale, mam nadzieję, że go nie zraniłam. Wiem, że go nie trawisz, ale to fajny chłopak, nie zrozum mnie źle, fajny kumpel... ale on chyba naprawdę za wiele sobie wyobraził.
Za wysokie progi — usłyszałam jakby głos w swojej głowie.
— Co? — Spytałam — Mówiłeś coś?
— Nie, nic — spojrzał na mnie z troską i powiedział — Nie martw się, przejdzie mu za dzień czy dwa.
Już chciałam spytać, czy Draconowi przeszłoby za dzień, czy dwa, gdybym z nim zerwała, ale powstrzymałam się.
— Mam nadzieję, że masz rację — powiedziałam i razem z nim ruszyłam na ostatnią lekcję.
Po dzwonku oznajmiającym koniec lekcji szybko wyszłam z klasy, gdzie wpadła na mnie Hermiona, trzymając w rękach pudło z szeleszczącą zawartością.
— Ojej, hej Cassie, wybacz.
— Hej, nic się nie stało, co to za pudło?
Hermiona zdjęła pokrywkę, pokazując mi zawartość pudła. Wewnątrz było z pięćdziesiąt różnokolorowych odznak; na wszystkich były te same litery: WESZ.
— Wesz? — zdziwiłam się, biorąc jedną plakietkę i przyglądając się jej.
— Stowarzyszenie W — E – S – Z. Stowarzyszenie Walki o Emancypacje Skrzatów Zniewolonych.
— Pierwszy raz słyszę.
— Nic w tym dziwnego. Właśnie je założyłam.
— Ty? Wow, fajnie a ilu już masz członków?
— No... jeśli się zapiszesz, to będziesz czwarta.
— I mam chodzić po szkole z tą odznaką, na których jest napisane „wesz"?
— WESZ! — zaperzyła się Hermiona. — Wybacz, no, najpierw myślałam o akcji „Już Dość Odrażającego Wykorzystywania Naszych Małych Czarodziejskich Braci — Walcz o Zmianę Statusu Prawnego Skrzatów Domowych", ale to się nie nadawało na nazwę. To będzie w nagłówku naszego manifestu. — Machnęła przede mną plikiem pergaminów. — Przeprowadziłam dogłębne prace badawcze w bibliotece. Zniewolenie skrzatów domowych trwa już od wieków. Aż trudno uwierzyć, że do tej pory nikt się temu nie sprzeciwił.
— Hermiono...a czy to nie jest przypadkiem tak, że no... skrzaty to lubią? Znaczy, to ich uszczęśliwia ta praca?
— Oj mówisz zupełnie jak Ron.
— Wybacz. Hermiono chętnie bym jeszcze porozmawiała, ale troszkę się spieszę, obiecuję, że porozmawiamy innym razem, jutro czy coś okej?
— No dobrze, to na razie!
— Pa!Przyspieszyłam kroku, szczerze wątpiłam, by kampania na rzecz skrzatów, jakiej podjęła się Hermiona, mogła przynieść jakiekolwiek cele, jakie Gryfonka zamierzała osiągnąć. Od razu przypomniałam sobie scenę z lasu i zawodzenie Mróżki, ona zapewne nie pragnęłaby wolności, co więcej zdawało się, że była to dla niej najgorsza z możliwych kar.
Pokiwałam głową, nie miałam teraz czasu ani ochoty na takie rozmyślanie, szybko zbiegłam do lochów, stamtąd wprost do swojego pokoju, założyłam swoje ubranie, które wróciło już do normalności, świetną grubszą sukienkę w zielonym ciemno butelkowym kolorze i wyszłam na wyczekiwane spotkanie z ojcem.
Biegłam szybko na drugie piętro i zatrzymałam się pod posągiem gargulca, strzegącego wejścia do gabinetu dyrektora. Rozłożyłam ściskaną w dłoni kartkę z hasłem.
— Cassie, Ty też masz przyjść do dyrektora?
— Harry? Co Ty tu robisz?
— Dostałem ostatnio wiadomość, że mam tu dziś przyjść na tę godzinę, ale nie wiem po co.
— O... myślałam... no nic, chodźmy.
— Cassie, wiesz coś, czego ja nie wiem?
— No — rozejrzałam się — Mam się spotkać dziś z tatą, nie wiem, czy jest w zamku, czy gdzieś mam się udać z dyrektorem, czy jak, ale miałam tu być.
— Nie sądzę, by ON tu był — powiedział Harry — spore ryzyko.
— Większe niż przedtem, gdy zamku strzegli Dementorzy?
— No... no nie, może i racja... chodźmy więc.
Podałam hasło i chwilę później, oboje stanęliśmy na wprost gabinetu dyrektora.
— Gotowa?
— Jak nigdy, pukaj.
Gryfon zastukał w drzwi.
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 4
FanfictionCassandrę czeka bardzo szalony i trudny rok, czy miłość pokona wszystko, nawet klątwy i uroki?