19. Czara Ognia

33 5 0
                                    

— Nie do wiary! — powiedziała Pansy, kręcąc głową, kiedy tłum uczniów Hogwartu zapełnił kamienne schody za gośćmi z Durmstrangu. — Cassie, to Krum! Wiktor Krum!

— Na miłość boską, Pansy, to przecież tylko gracz w Quidditcha — odezwałam się znudzona i zmarznięta, marząc tylko o gorącym napoju, nie pogardziłabym kufelkiem kremowego piwa, na samą myśl zrobiło mi się nieco cieplej.

— Tylko gracz w Quidditcha? — powtórzył Zabini, patrząc na mnie tak, jakby nie wierzył własnym uszom. — Cassie, to jeden z najlepszych szukających na świecie! Nie miałem pojęcia, że on jest jeszcze uczniem!

Dziewczyny z szóstej klasy gorączkowo przeszukiwały kieszenie.

— Och, nie, ale plama, nie mam przy sobie pióra... Myślisz, że podpisze mi się szminką na kapeluszu?

— No nie, to jest żałosne — mruknęłam z pogardą, kiedy mijaliśmy dziewczyny, które teraz kłóciły się o szminkę.

— Zdobędę jego autograf, jak mi się uda — oświadczył Zabini. — Cassie, na pewno masz ze sobą pióro — wyszczerzył do mnie rząd białych zębów.

— Nie, zostawiłam na górze, w torbie — odpowiedziałam szczerze.

— Ty? Ty zawsze masz przy sobie pióro i pergamin.

— Jak widać nie zawsze — westchnęłam.

Doszliśmy do stołu Ślizgonów. Zabini zadbał o to, żeby usiąść twarzą do drzwi, bo Krum i jego koledzy z Durmstrangu wciąż tkwili w wejściu, najwyraźniej nie wiedząc, gdzie mają usiąść. Uczniowie z Beauxbatons usiedli przy stole Krukonów. Rozglądali się po Wielkiej Sali z ponurymi minami. Troje wciąż miało na głowach chusty i szaliki.
Wiktor Krum i jego koledzy usiedli przy stole naszego domu.
Uczniowie z Durmstrangu ściągali swoje ciężkie futra i patrzyli z ciekawością na gwiaździste, czarne sklepienie. Kilku wzięło do ręki złote talerze i puchary i oglądało je z bliska z wyraźnym podziwem.
Woźny Filch dostawiał krzesła do stołu nauczycielskiego. Miał na sobie staroświecki, wyświechtany frak. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że Filch dostawił cztery krzesła — po dwa po każdej stronie miejsca Dumbledore'a.

— Przecież jest ich tylko dwoje — powiedziałam. — Po co przyniósł aż cztery krzesła? Czekamy jeszcze na kogoś?

— Co? — spytał Draco, który właśnie skończył witać się z jakimś chłopakiem, najwidoczniej znajomym z Durmstrangu.

— Znasz tam kogoś? — kiwnęłam głową.

— Tak, tam siedzą Kuznetsov Iwan, Petrov Wasilij, Mironov Sasza i chyba tyle, reszty nie widzę za bardzo, ich znam ojciec Kuznetsov'a miał jakieś interesy z moim coś w departamencie, widziałem go raz czy dwa, Petrov to daleki krewny, prawie obcy, ale jednak a Mironov Sasza to syn znajomych czarodziejów zaprzyjaźnionych z moją rodziną, mój przyjaciel, mamy stały kontakt, znamy się od zawsze. Miałem z nim chodzić do Durmstrangu, znaczy, on jest starszy, ma już siedemnaście lat, ale i tak bylibyśmy w jednej szkole, jednak jak wiesz, matka nie chciała, żebym był tak daleko.

— Rozumiem — spojrzałam na nich, mieli inny typ urody, było w nich coś... dzikiego, walecznego, przez co wyglądali na więcej lat.

— Skąd jest Mironov?

— Z Ukrainy, ale nie wiem dokładniej.

— Europejczyk.

— Tak, Durmstrang znajduje się chyba gdzieś w Europie Północnej.

Kiedy weszli już wszyscy uczniowie i zajęli miejsca przy swoich stołach, wkroczyło ciało pedagogiczne, zasiadając przy stole dla profesorów. Ostatni weszli profesorowie Dumbledore, Karkarow i madame Maxime. Na widok swojej dyrektorki uczniowie z Beauxbatons poderwali się z krzeseł. Kilku hogwartczyków parsknęło śmiechem. Uczniów z Beauxbatons wcale to nie zmieszało: stali, dopóki madame Maxime nie zajęła miejsca po lewej ręce Dumbledore'a.
Ten ostatni wciąż jednak stał, aż w całej sali zapadła cisza.

— Dobry wieczór, panie i panowie, duchy, a szczególnie nasi drodzy goście — rzekł, spoglądając dobrodusznie na zagranicznych uczniów. — Mam wielką przyjemność powitać was w Hogwarcie. Mam nadzieję i ufam, że będzie wam tutaj miło i wygodnie.

Jedna z dziewcząt z Beauxbatons, która wciąż miała głowę owiniętą szalikiem, wydała z siebie odgłos, który mógł być tylko szyderczym śmiechem.

— Nikt cię nie zmusza, żebyś tu została! — szepnęła Pansy, łypiąc na nią groźnie.

— Turniej zostanie oficjalnie ogłoszony przy końcu tej uczty — oznajmił Dumbledore. — a teraz zachęcam was gorąco: jedzcie, pijcie i czujcie się jak u siebie w domu!

I usiadł, a ja zauważyłam, że Karkarow natychmiast zajął go rozmową. Półmiski jak zwykle napełniły się potrawami. Kuchenne skrzaty powyjmowały chyba wszystko, co było pochowane w spiżarni na specjalne okazje. Takiej różnorodności potraw nigdy jeszcze nie widziałam, zwłaszcza że niektóre były na pewno zagraniczne.

— Co to jest? — zapytała Pansy, wskazując na wielki półmisek z jakimiś skorupiakami w sosie, stojący obok imponującego puddingu z siekanego mięsa.

— Bouillabaisse — odpowiedział Zabini.

— I ja ciebie też! — powiedziała Pansy.

— To francuskie danie — dodał rozbawiony — Jadłem to trzy lata temu podczas wakacji, jest bardzo smaczne.

— Wierze ci na słowo — rzekła Pansy, nakładając sobie porcje puddingu.

— Draco, wiesz może co to? — Spytałam, wskazując na półokrągłe coś, co przypominało nieco ślimaki z dziwnym warkoczykiem po jednej stronie, lecz całość była jasnego koloru.

— O, to są chyba pierogi, eee... ravioli czy pielmieni? Nie jestem pewien, ale to takie kawałki ciasta jak na makaron z farszem słonym lub słodkim. Jadłem właśnie kiedyś u Saszy, raz z truskawkami, a raz z mięsem, były smaczne.

— Ok, zaryzykuję — nałożyłam sobie jednego pieroga, rozkroiłam go na pół, ze środka wypłynęły ciemne owoce, które okazały się jagodami.

— Mmm... pychota — powiedziałam z jedzeniem w ustach.

— Cieszę się, że Ci smakują, może i ja się skuszę.

Wielka Sala wydawała się jakoś bardziej zatłoczona niż zwykle, choć przybyło nie więcej niż dwudziestu dodatkowych uczniów. Być może wrażenie to powodowała barwność ich szat, wyróżniających się natarczywie na tle czerni strojów Hogwartu. Kiedy delegaci Durmstrangu pozdejmowali futra, okazało się, że mają na sobie szaty o barwie krwistoczerwonej.
Po dwudziestu minutach od rozpoczęcia uczty przez drzwi za stołem nauczycielskim wśliznął się wreszcie Hagrid. Usiadł na swoim zwykłym miejscu przy końcu stołu i pomachał Harry'emu, Ronowi i Hermionie grubo obandażowaną ręką, po czym spojrzał na moment w moją stronę, uśmiechnął się, a ja wiedziałam, że to do mnie w końcu jako jedyna Ślizgonka naprawdę go lubiłam.

W tym momencie rozległ się głos:

— Przeprasiam, czi mogę bouillabaisse?

Była to młodziutka dziewczyna z Beauxbatons. Długie, srebrnoblond włosy spływały jej prawie do pasa. Miała duże, ciemnoniebieskie oczy i bardzo białe, równe zęby, na policzkach miała nadal rumieńce.

Zabini spłonął rumieńcem. Gapił się na nią, otworzywszy usta, by coś odpowiedzieć, ale wydobyło się z nich jedynie długie i ochrypłe chrząknięcie.

— Tak, bardzo proszę — powiedziała Pansy, podsuwając dziewczynie półmisek.

— Już zjedli?

— Tak — wydyszał Zabini — To było znakomite.

Dziewczyna wzięła półmisek i zaniosła go ostrożnie do stołu Krukonów. Spojrzałam na Draco, na którym uroda dziewczyny zdawała się nie robić wrażenia, w przeciwieństwie do Blaise'a, który wciąż gapił się na nią, jakby zobaczył piękną dziewczynę po raz pierwszy w życiu.

— Ślinka Ci cieknie Blaise — powiedziała ze złością w głosie Pansy.

— Co ty bredzisz! — odezwał się cierpko Zabini.

— Nadeszła długo oczekiwana chwila — rzekł Dumbledore, spoglądając z uśmiechem po morzu wpatrzonych w niego twarzy. — Czas, by obwieścić początek Turnieju Trójmagicznego. Chciałbym jednak powiedzieć kilka słów, zanim przyniesiemy szkatułę...
— Co? — mruknął Draco, widząc, że patrzę na niego intensywnie.

Wzruszyłam ramionami. Miła była świadomość, że inne dziewczyny, nawet tak piękne, jak ta francuzka, nie robią na nim wrażenia, a przynajmniej tak to wyglądało.

— ...by wyjaśnić wam procedurę, zgodnie z którą będziemy w tym roku postępować. Najpierw jednak pozwólcie, że przedstawię...oczywiście tym, którzy jeszcze ich nie znają...pana Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów — tu rozległy się dość niemrawe oklaski — i pana Ludona Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych Gier i Sportów.

Bagman otrzymał o wiele głośniejsze brawa, być może dlatego, że był kiedyś sławnym pałkarzem, a może po prostu dlatego, że miał o wiele przyjemniejszą powierzchowność. Podziękował za oklaski jowialnym machnięciem ręki. Natomiast Bartemiusz Crouch ani się nie uśmiechnął, ani nie podniósł ręki. Pamiętałam go z mistrzostw świata w Quidditchu; miał wówczas na sobie schludny mugolski garnitur, więc teraz, w szatach czarodzieja, wyglądał trochę dziwacznie, a już szczególnie dziwnie wyglądały jego krótko przystrzyżone wąsiki i równy przedziałek tuż obok burzy siwych włosów i długiej brody Dumbledore'a.

— Pan Bagman i pan Crouch pracowali niezmordowanie przez parę ostatnich miesięcy nad przygotowaniem turnieju — ciągnął Dumbledore — a teraz, wraz ze mną, profesorem Karkarowem i madame Maxime wejdą w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać wysiłki reprezentantów poszczególnych szkół.

Na dźwięk słowa „reprezentanci" atmosfera w sali zrobiła się jeszcze bardziej napięta.
Być może zauważył, że wszyscy zamarli, bo uśmiechnął się i powiedział:

— Panie Filch, proszę przynieść szkatułę.

Filch, który czaił się niezauważony w kącie sali, teraz zbliżył się do Dumbledore'a, niosąc dużą drewnianą skrzynkę inkrustowaną drogimi kamieniami. Wyglądała na bardzo starą. W sali dał się słyszeć cichy pomruk: emocje sięgnęły zenitu. Jakiś Gryfoński pierwszoroczniak wlazł na krzesło, żeby lepiej widzieć, ale i tak głowa ledwo mu wystawała ponad innymi.

— Instrukcje zadań, przed którymi staną w tym roku reprezentanci szkół, zostały już zatwierdzone przez pana Croucha i pana Bagmana — powiedział Dumbledore, gdy Filch ostrożnie postawił przed nim na stole skrzynkę — i dokonali oni odpowiednich przygotowań do każdego z zadań. W ciągu całego roku szkolnego reprezentanci zmierzą się z trzema zadaniami, które będą sprawdzianem ich czarodziejskich zdolności i umiejętności, ich waleczności magicznej, ich śmiałości, ich umiejętności trafnego wnioskowania... no i, oczywiście, ich zdolności radzenia sobie w obliczu zagrożenia.

Teraz w sali zapadła tak głucha cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddechy.

— Jak wiecie, w turnieju współzawodniczy ze sobą trzech zawodników, po jednym z każdej szkoły. Wszyscy oni będą oceniani stosownie do tego, jak wykonają każde z zadań, a ten, który otrzyma najwięcej punktów, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci szkół zostaną wybrani przez niezależnego sędziego... Przez Czarę Ognia.

Wyjął różdżkę i stuknął nią trzykrotnie w skrzynkę. Wieko otworzyło się powoli. Dumbledore sięgnął do środka i wyjął dużą, dość topornie wyciosaną drewnianą czarę. Nikt nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie to, że była pełna aż po brzegi roztańczonych, niebieskobiałych płomieni. Dumbledore zamknął szkatułę i postawił na niej czarę, tak żeby wszyscy ją widzieli.

— Każdy, kto pragnie zgłosić się do turnieju, musi napisać czytelnie na kawałku pergaminu swoje imię i nazwisko, a także nazwę szkoły, i wrzucić pergamin do czary. Macie dwadzieścia cztery godziny na podjęcie decyzji. Jutro, w Noc Duchów, czara wyrzuci nazwiska tych trzech, którzy zostaną przez nią uznani za godnych reprezentowania swoich szkół. Po tej uczcie czara zostanie umieszczona w sali wejściowej, by każdy, kto pragnie kandydować, miał do niej swobodny dostęp. Aby ustrzec przed pokusą tych uczniów, którzy nie ukończyli jeszcze siedemnastu lat, nakreślę wokół Czary Ognia Linie Wieku. Ten, kto nie ukończył siedemnastu lat, nie będzie w stanie jej przekroczyć. I wreszcie chciałbym przestrzec tych, którzy chcą się zgłosić, by bardzo uważnie i szczerze ocenili swoje możliwości. Turniej nie jest błahą zabawą. Kiedy Czara Ognia dokona wyboru, nie będzie już odwrotu: wybrany reprezentant będzie musiał przejść przez wszystkie próby aż do końca turnieju. Wrzucenie swojego nazwiska do czary jest równoznaczne z zawarciem magicznego kontraktu. Z roli reprezentanta nie można się będzie wycofać. Dlatego upewnijcie się, czy jesteście naprawdę przygotowani do wzięcia udziału w turnieju, zanim wrzucicie swoje nazwisko do czary. A teraz już chyba najwyższy czas, by pójść spać. Życzę wszystkim dobrej nocy.

— Linia Wieku! — powiedział jeden z bliźniaków Weasley, kiedy szli ku drzwiom prowadzącym do sali wejściowej.
Znałam ten głos, nie wiedziałam jednak do którego z braci należy.

— Przecież to można załatwić eliksirem postarzającym, no nie? A jak już się wrzuci swoje nazwisko do czary, można spać spokojnie, przecież ona nie zwraca uwagi na wiek!

— A ja uważam, że ten, kto jeszcze nie ukończył siedemnastu lat, nie ma żadnych szans — oświadczyła Hermiona. — My po prostu jeszcze za mało umiemy...

— Mów za siebie, dobra? — przerwał jej jeden z bliźniaków. — To co, Harry, startujemy?

Odwróciłam się, napotykając rozmarzoną lekko twarz kuzyna.

— Dumbledore nie powiedział, gdzie będą spać ci z Durmstrangu prawda? — Spytał Draco.

Ale natychmiast uzyskał na to odpowiedź: przechodzili właśnie obok końca stołu swojego domu, gdzie Karkarow zbierał swoich uczniów.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz