58. Priori Incantatem

22 4 0
                                    

Harry dźwignął omdlałe ciało, by znaleźć oparcie w stopach, gdy sznury zostaną rozwiązane. Glizdogon podniósł swą nową srebrną rękę, wyciągnął mu z ust knebel, a potem jednym szybkim ruchem przeciął więzy. Stanęłam przed nim, wiedziałam, że tym pewnie nie pomogę, ale może zaklęcie jakimś cudem odbije się ode mnie? Byłam tak obolała, że wszystko było mi jedno, byłam niczym, nie miałam nic oprócz pragnienia ochrony kuzyna i pokonania tego potwora. Przez ułamek sekundy Harry pomyślał o mnie, ale zraniona noga zadrżała pod nim, przestał o mnie myśleć, gdy stanął na zarośniętym grobie, a śmierciożercy już zwierali szeregi, podchodząc bliżej i tworząc ciasny krąg wokół niego i Voldemorta, likwidując luki po tych, którzy nie przybyli na wezwanie. Glizdogon podszedł do miejsca, gdzie leżało ciało Cedrika, i wnet wrócił z różdżką Harry'ego, którą wcisnął mu szorstko w rękę, nie patrząc w twarz. Potem zajął miejsce w kręgu śmierciożerców.

— Chyba cię nauczono, jak się pojedynkuje, Potter? — zapytał cicho Voldemort, a jego czerwone oczy zalśniły w ciemności.

Przypomniałam sobie, jakby to było w przeszłym życiu, Klub Pojedynków w Hogwarcie, do którego uczęszczałam krótko dwa lata temu. Czego się tam nauczyliśmy? Tylko zaklęcia rozbrajającego, Expelliarmus, a cóż mogłoby mu ono teraz dać? Nawet gdyby Harry zdołał wytrącić Voldemortowi różdżkę z ręki, to przecież nie miałam jak, nie miałam różdżki, nie miałam nic prócz odwagi i magii, która była we mnie, tu zdawała się być bezużyteczna... a Harry, czy on to pamięta? Jeśli tak, na cóż to może się zdać, skoro ze wszystkich stron otaczali go śmierciożercy. Co najmniej trzydziestu na jednego... Gdyby tylko słyszał moje myśli, gdybym mogła mu podać zaklęcia, które tak spisywałam, do walki z ojcem, a później samym Voldemortem, ale nie słyszał mnie, nie mogłam mu tak pomóc. Nie znałam, żadnego czaru, którym mógłby się posłużyć, by teraz zniknąć i uciec, albo pokonać Voldemorta raz na zawsze.
Zrozumiałam, że stajemy wobec tego, przed czym Moody zawsze nas ostrzegał... wobec niemożliwego do zablokowania zaklęcia Avada Kedavra, a Voldemort miał racje: tym razem nie było przy nas matek, które oddałyby za nas życie... Tym razem byliśmy zupełnie sami, pozbawieni jakiejkolwiek ochrony... A Harry dodatkowo nie miał pojęcia, że ja jestem tuż przed nim.

— Ukłońmy się sobie, Harry — powiedział Voldemort, pochylając się lekko, ale nie spuszczając z niego oczu. — No, dalej, trzeba zachować te wszystkie finezje. Dumbledore byłby z ciebie rad, gdybyś się popisał dobrymi manierami. Pokłoń się śmierci, Harry...

Śmierciożercy wybuchnęli śmiechem. Nikły uśmiech wykrzywił też pozbawione warg usta Voldemorta. Harry nie skłonił się przed nim. Nie zamierzał mu pozwolić bawić się swoim kosztem, zanim zginie... Nie zamierzał dać mu tej satysfakcji...

— Powiedziałem: ukłoń się — wycedził Voldemort, podnosząc różdżkę.

Poczułam, że kręgosłup wygina mi się, jakby mnie uciśnięto bezlitośnie jakąś wielką, niewidzialną ręką, jednak ani ja, ani Harry nie zgięliśmy karków, głowy nadal trzymaliśmy wysoko mimo bolesnego ukłonu. Śmierciożercy zaśmiali się jeszcze głośniej.

— Bardzo dobrze — powiedział cicho Voldemort i ponownie uniósł różdżkę, a ucisk zelżał. — a teraz stań przede mną jak mężczyzna, wyprostowany i dumny... Tak jak umierał twój ojciec i ciotka... Zaczynamy pojedynek.

Zacisnęłam usta w złości, skupiłam całą swą uwagę na chęci odbicia zaklęcia, jeśli to w ogóle było możliwe, jedyne zaklęcie tarczy, jakie znałam to Protego i jego odmiany, ale nawet gdybym miała czas rzucić je wszystkie na raz, dla zaklęcia uśmiercającego i tak by nie miały zastosowania, pomyślałam o Protego Horribilis skupiłam się i poczułam, że coś się zmienia, nawet zauważyłam, że nie tylko ja to poczułam, śmierciożercy zrobili krok w tył.

Voldemort jeszcze raz uniósł różdżkę i zanim Harry zdążył zrobić cokolwiek, by się obronić, zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, ponownie ugodziło go zaklęcie Cruciatus. Ból znów mnie ogarnął i zasłona, jaką zdało mi się, że postawiłam, znikła. Cierpienie było tak silne, tak wszechogarniające, że czułam, że jeszcze moment i stracę świadomość...
Rozpalone do białości noże przeszywały każdy cal mojej skóry, głowa już chyba pękła z bólu, nie krzyczałam, nie miała już sił, za to Harry krzyczał, krzyczał tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczał chyba w całym swoim życiu... Jego krzyk przerażał i bolał mnie bardziej niż każde inne cierpienie.
Nagle wszystko ustało. Harry przetoczył się na bok i podźwignął na nogi. Trząsł się cały jak Glizdogon, kiedy odciął sobie rękę, zatoczył się na obserwujących ich śmierciożerców, a oni odepchnęli go z powrotem w stronę Voldemorta. Nie miałam sił nawet płakać, doczołgałam się do Harry'ego, wstałam.

— Mała przerwa — rzekł Voldemort, wydymając płaskie nozdrza. — Mała przerwa... Boli, co? Nie chcesz, żebym to zrobił jeszcze raz, co, Harry?

Harry nie odpowiedział. Czułam, że jest przekonany, że za chwile umrze tak jak Cedrik, mówiły mu to te bezlitosne czerwone oczy... Umrze i nic nie może na to poradzić... Ale nie będzie igraszką Voldemorta. Nie będzie mu posłuszny. Nie będzie go błagać o litość...

— Zapytałem cię, czy chcesz, żebym to zrobił jeszcze raz — powiedział cicho Voldemort. — Odpowiadaj! Imperio!

I poczułam, po raz kolejny jak z mojego umysłu znikają wszelkie myśli.
To było cudowne uczucie... Przestałam myśleć... jakbym się lekko unosiła w powietrzu, jakbym nie czuła bólu, śniła...

Odpowiedz mu: nie... powiedz: nie... odpowiedz: nie...

Słyszałam głos.

Nie powiem, odezwał się gdzieś w tyle mojej głowy silniejszy głos Harry'ego, nie odpowiem mu...

Słyszysz mnie Harry?! — Spytałam z nadzieją, że może teraz mnie usłyszy.

Ślizgonka z wyboru 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz